Chociaż obie drużyny wolą raczej bronić, niż rzucać się w wir niczym nie skrępowanej ofensywy, to spotkania zaczęło się od przysłowiowej wymiany ciosów. Cztery pierwsze punkty dla gości zdobył Qa'rraan Calhoun. Gospodarze odpowiadali dobrą grą Callistusa Eziukwu. Trafiał również George Reese, ale Śląsk Wrocław nie zwalniał tempa. Trafił 8 z pierwszych 11 rzutów z gry, mając ponad 20 punktów już po 5 minutach gry. Spustoszenie w obronie podopiecznych Andrieja Urlepa nadal siał Calhoun, który urochomił swoją najgroźniejszą broń - rzut z dystansu. Trafił z łuku dwa razy, swoje dołożył Paul Graham i przyjezdni kontrolowali wydarzenia w pierwszej kwarcie. Passę potrzymywali także rezerwowi - jej końcówka należała do Bartosza Diduszki oraz Grzegorza Surmacza (4 "oczka" w końcowym fragmencie), a Śląsk prowadził 30:27.
Po wejściu JJ'a Montgomery'ego ruch koszalinian po obu stronach parkietu trochę się zmienił, ale Calhoun jak punktował, tak punktował. Po 12 minutach gry miał równo 12 "oczek". Dopiero wtedy trener Miodrag Rajković dał mu odpocząć. Kwarta układała się jednak dla gospodarzy fatalnie i jak na złość dla trenera Urlepa. Fantastyczne podania rozdawał Robert Skibniewski, a rezerwowi - Aleksandar Mladenović i Akselis Vairogs na zmianę dziurawili kosze. Śląsk rzucił zaliczył rekordowy run 18:0 na początku tej odsłony, a gospodarze nie byli w stanie zdobyć punktu przez ponad 6 minut. Swego rodzaju symbolem była akcja, w której Łotysz spudłował dwa rzuty wolne i...zebrał po sobie piłkę w ataku. Gospodarzy dobijały kolejne punkty Grahama i trójka Slavisy Bogavaca. Po niej wrocławianie prowadzili już ponad 20 punktami (48:27). Wtedy AZS się przebudził - kolejne trójki trafili Igor Milicić oraz George Reese i po chwili było już 37:50. Śląsk jak szybko zyskał olbrzymią przewagę, tak szybko zaczął ją trwonić. Marcin Dutkiewicz zmniejszył straty do 39:50. Pierwszą odsłonę zakończyła jednak dobra akcja rezerwowego Pawła Buczaka, a Śląsk prowadził 52:39.
W pierwszej połowie słynący z dobrej obrony AZS Urlepa kompletnie nie potrafił przeciwstawić się Śląskowi. Goście rzucali na skuteczności 63% z gry i aż 50% z dystansu (5/10).
Druga połowa rozpoczęła się starą śpiewką - punkty z linii zdobył Calhoun. Szybko odpowiedział Reese, ale po akcji 2 + 1 Mladenovicia i trójce Bogavaca goście prowadzili 60:41 na 17 minut przed końcem meczu i trudno było oczekiwać nagłej zmiany obrotu wydarzeń. Wręcz nie do zatrzymania był Mladenović, który w w 4 minuty rzucił 9 "oczek". W szeregach gospodarzy jednak nie poddawał się niezawodny Reese. W pewnym momencie było już tylko 55:65, ale znów włączyli się Graham, Calhoun oraz Adam Wójcik. Po 30 minutach goście prowadzili 71:57.
Na 8 minut przed końcem strata AZS-u rosła (62:79 po trójce Calhouna) i w tamtej chwili stawką tego meczu było już tylko rozstrzygnięcie rywalizacji. AZS wygrał we Wrocławiu 9 "oczkami" (85:76), więc zależało im na maksymalnie ośmiopunktowej porażce. Trafieniem odpowiedział Hannah, ale nieprawdopodobny serial punktowy zaliczył Calhoun i w mgnieniu oka na tablicy widniał wynik 87:64 dla Śląska. Obrona AZS-u nie istniała, po punktach Bogavaca na 91:66 stało się jasne, że nie da się obronić gospodarzom 9-punktowej zaliczki. Podopieczni Urlepa zupełnie wtedy zrezygnowali i dali jeszcze odskoczyć świetnie dysponowanym przyjezdnym. Mecz zakończył się druzgocącym wynikiem 78:103.
Tym samym Śląsk Wrocław zrewanżował się za "Dzień Weterana" we wrocławskiej Hali Ludowej i z zapasem pokonał być może bezpośredniego rywala do walki o rozstawienie w Playoffs. Qa'rraan Calhoun był absolutnym liderem gości i pobił swój rekord sezonu, rzucając 32 punkty. Fantastycznie wspierali go Bogavac (17), Graham (17), Mladenović (13 w 16 minut) oraz Skibniewski (9 asyst, 4 zbiórki).
AZS Koszalin - Śląsk Wrocław 78:103 (27:30, 12:22, 18:19, 21:32)
AZS: Reese 21, Eziukwu 13, Milicić 10, Dutkiewicz 9, Montgomery 7, Hannah 7, Łączyński 7, Surmacz 4
Śląsk: Calhoun 32 (6/8 za 3, 7 zb.), Graham 17, Bogavac 17, Mladenović 13, Wójcik 8, Diduszko 5, Vairogs 5, Buczak 2, Niedźwiedzki 2, Skibniewski 2 (9 as., 4 zb.)