Przemyślanie do pojedynku ze Zniczem podchodzili niezwykle zmotywowani. Wszak ewentualna porażka mocno skomplikowałaby ich pozycję w ligowej tabeli i sprawiłaby, że w szeregach zespołu pojawiłaby się zbędna nerwowość. Aby tego uniknąć, gospodarze już od pierwszych minut starali się rywalowi narzucić swoje warunki gry i pokazać tym samym, że tego wieczoru komplet punktów zostanie na Podkarpaciu. W myśl tego, już po pierwszych kilku minutach podopieczni Macieja Milana wysunęli się na prowadzenie 6:2, a było to zasługą w dużej mierze Marka Miszczuka, który w porównaniu do poprzednich spotkań ze swoim udziałem bardzo pewnie radził sobie w polu trzech sekund. Z czasem jednak hegemonia Polonii zaczęła tracić na blasku. Przeciwwagę dla mierzącego 213 cm wychowanka Startu Lublin w szeregach pruszkowian stanowił inny były ekstraklasowicz, Andrzej Misiewicz. To właśnie on odpowiadał za siłę ofensywną swojego teamu w początkowych fragmentach i punktował nie tylko spod kosza, ale też najbliższych odległości. Wtórował mu wiernie doświadczony Dominik Czubek, po akcji którego na niespełna 4 minuty przed końcem pierwszej kwarty wynik brzmiał 19:15 na korzyść przyjezdnych. Fakt, że miejscowi nie przegrywali większą ilością punktów, zawdzięczają odważnej postawie Bartosza Bala. To właśnie ten młody gracz w trudnych momentach nie bał się brać odpowiedzialności na siebie i zdobywał cenne punkty, które pozwoliły Polonii przetrwać tą nawałnicę. Tyle, że po 10 minutach lepszy był i tak Znicz, który wygrywał po "trójce" Przemysława Szymańskiego 28:23.
Podrażnieni takim obrotem sprawy Poloniści od początku drugiej kwarty przystąpili do ataku i do pewnego momentu ich starania przynosiły nawet pożądany efekt. Na poparcie tych słów wystarczy powiedzieć, że straty z pierwszej części zostały zniwelowane do zaledwie jednego "oczka", co wlało nadzieję w serca przemyskich kibiców. Jednakże drużyna z Pruszkowa, podobnie jak w pierwszej "ćwiartce" zdołała odeprzeć napór rywala i cały czas była w nieco bardziej komfortowym położeniu. W jej szeregach z minuty na minutę coraz bardziej rozkręcał się Marek Szumełda - Krzycki, który potwierdził, że przenosiny na pierwszoligowy szczebel były bardzo dobrym krokiem w jego dynamicznie rozwijającej się karierze. W tym samym czasie "Przemyskie Niedźwiadki", co prawda nie rezygnowały z walki, ale ich próby przejęcia inicjatywy wciąż pozostawały bez efektu. Te słowa można skierować również pod adresem Pawła Pydycha, który choć dwoił się i troił, nie potrafił wyprowadzić swojego zespołu na upragnione prowadzenie. Choć akurat do byłego koszykarza Stali Stalowa Wola trudno było mieć większe pretensje, ponieważ podobnie jak w minioną środę w Dąbrowie Górniczej, rozgrywał całkiem niezłe zawody. Niewidoczny był za to sztandarowy strzelec Polonii Hubert Mazur. Tyle, że on akurat był świetnie pilnowany przez defensorów Znicza i miał bardzo utrudnioną drogę do kosza. Wszystko to sprawiło, że do przerwy to przyjezdni wygrywali 47:39 i na długą przerwę mogli udać się w zdecydowanie lepszych nastrojach.
Po zmianie stron Poloniści już na wejściu mieli mnóstwo okazji by nadrobić straty z poprzednich części gry, ale wszechobecna nieskuteczność sprawiła, że te marzenia musieli odłożyć na później. Prawdą jest, bowiem, że nieskutecznie rzuty jej poszczególnych graczy najczęściej były równoznaczne ze stratą, a to dlatego, że gospodarzom było niezwykle trudno wywalczyć jakąkolwiek piłkę pod koszem rywala. Takich zmartwień, przynajmniej na tym etapie, nie mieli za to pruszkowianie, którzy choć również nie grzeszyli pięknem gry, cały czas utrzymywali się na bezpiecznym prowadzeniu. Kibicom w tym wszystkim mogło podobać się tempo akcji prowadzonych z obu stron, które niekiedy przypominało styl gry rodem z nowojorskich dzielnic. Niemniej jednak, w końcowych minutach kwarty obserwatorzy w końcu doczekali się większej liczby konkretów. To właśnie wtedy Polonia zniwelowała straty do dwóch "oczek" i stało się jasne, że tego wieczoru emocje jeszcze się nie skończyły.
Ostatnia batalia była już popisem niezwykle pobudzonych zawodników z Podkarpacia, którzy z ogromną pewnością siebie dążyli do założonego celu. Teatr jednego aktora kibicom zafundował wspominany już wcześniej Pydych. 29-letni rozgrywający w newralgicznym momencie dwa razy z rzędu celnie przymierzył zza linii 6,75 m i wynik brzmiał już 63:55 dla jego teamu! Trzeba dodać jednak, że tak korzystny rezultat był również efektem dobrej obrony podopiecznych Macieja Milana przez którą goście w ogóle nie potrafili się przebić. Zresztą ekipa dowodzona przez trenera Michała Spychałę przez ponad połowę ostatniej kwarty nie mogła znaleźć drogi do kosza. Przełom w ich szeregach nastąpił dopiero w końcówce, ale wtedy stało się jasne, że gospodarzom tego wieczoru już nic nie może zagrozić. Ostatecznie, bowiem to Polonia mogła cieszyć się z niezwykle ważnego kompletu punktów, wygrywając 74:67.
MKS Polonia Przemyśl - Znicz Basket Pruszków 74:67 (23:28, 16:19, 14:8, 21:12)
Polonia: Miszczuk 17, Pydych 15, Mikołajko 11 (11 zb), Przewrocki 9, Mazur 8, Bal 5, Machowski 3, Musijowski 2, Zając 2, Sołtysiak 2.
Znicz: Czubek 18, Malewski 14, Misiewicz 13, Szumełda-Krzycki 11, Szymański 7, Bonarek 2, Suliński 2, Potraski 0.