Zwycięzcy czy przegrani? - kadra Pipana po EuroBaskecie

W poniedziałek zakończyły się Mistrzostwa Europy dla naszej reprezentacji. Polacy, przegrywając z Wielką Brytanią odpadli z turnieju w pierwszej fazie, tracąc tym samym szansę na występ na Igrzyskach Olimpijskich. Mimo to, podopiecznych Alesa Pipana z całą pewnością możemy traktować jak zwycięzców.

W tym artykule dowiesz się o:

Jeszcze na długo przed całymi zawodami trwały dywagacje na temat obecności w zespole naszych teoretycznie najlepszych zawodników. Wielu ekspertów wypowiadało się o szansach kadry, uzależniając je od występu Marcina Gortata czy Macieja Lampe. Z biegiem czasu jednak, okazało się, że będziemy musieli radzić sobie bez nich…

Fakt, że trafiliśmy do najcięższej z możliwych grup nie ułatwiał zadania. Ba, zaryzykuję nawet tezę, że niektórych odstraszył od przyjazdu na kadrę, bo przecież CV mogłoby się popsuć. Przez to wszystko nasze szanse malały de facto do minimum. Pewne rzeczy są oczywiście niezaprzeczalne, jak np. lokaut, który mocno utrudnił sprawę Gortatowi, ale w tym miejscu chciałbym zaznaczyć jedno. Reprezentowanie swojego kraju zawsze powinno być największym punktem honoru i zaszczytem dla osób, które tego dostąpiły. Kadra narodowa musi pozostać ponad wszystkimi podziałami, nawet w dobie systemu, w którym co tu dużo mówić, wszystko musi się opłacać. Dlatego każdy z tych graczy, którzy z różnych powodów nie zagrali tego roku w kadrze powinien szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie, czy aby na pewno nie mógł nic więcej zrobić w tej kwestii? I to samo pytanie kieruję do PZKOSZ…

Nad rozlanym mlekiem nie było jednak sensu płakać. Trzeba było rozpocząć przygotowania bez względu na to, jak trudne zadanie nas czekało. W międzyczasie wielu zdążyło już przekreślić Polaków, a nawet odwróciło się od nich, twierdząc, że i tak nic z tego nie będzie. I w ten sposób, w decydujących momentach przy naszej drużynie narodowej byli tylko nieliczni, przez malkontentów określani jako desperaci. Ale to właśnie oni mogli przeżywać te wspaniałe chwile w ostatnich dniach...

Zanim jednak one nastąpiły, warto zatrzymać się przy zgrupowaniu jakie rozpoczęło się na kilka tygodni przed startem EuroBasketu pod wodzą zatrudnionego w ostatniej chwili Alesa Pipana. Notabene, temu ostatniemu już na wejście dostało się po głowie, bo według powszechnej opinii to „żaden trener na reprezentację”. Ale taka atmosfera pozwoliła przynajmniej na pełne skupienie się i wykonywanie założonych poleceń. Przez ten okres czasu zespół cementował się od środka, dzięki czemu 31 sierpnia każdy z graczy wiedział, po co wychodzi na parkiet w hali w Poniewieżu.

Gdy nastała pora naszego pierwszego meczu na EuroBaskecie, reprezentacji towarzyszyło 7 dziennikarzy, sztab szkoleniowy i grupka kibiców, która z północy kraju na Litwę miała stosunkowo blisko. I na wstępie konsternacja! Przegrywający po pierwszej połowie różnicą 13 punktów z aktualnymi Mistrzami Europy Polacy nie poddali się i w drugiej odsłonie włączyli się nawet do walki o zwycięstwo! Hiszpanie, którzy myśleli, że pod 20 minutach wykonali już swoje zadanie byli bardzo zaskoczeni, a trener Sergio Scariolo na ostatnie minuty desygnował do gry swoje największe działa. Wygrać niestety się nie udało, ale na twarzach naszych reprezentantów malowała się duma i wielka złość. Takie odczucia mogły zwiastować tylko dalsze emocje, a sam mecz z Hiszpanami już udowodnił, że i bez tych najlepszych jesteśmy w stanie walczyć z czołowymi zespołami Europy.

Dzień później, mimo narastających apetytów spotkał nas pewnego rodzaju zawód. Grając z gospodarzami turnieju nie potrafiliśmy przeciwstawić się naporowi z ich strony i dość gładko polegliśmy 77:97. W tym wszystkim nie chodziło już o rozmiary porażki, ale o to, czy nie podziała ona negatywnie na zawodników w kontekście dalszych spotkań. Na szczęście w trzecim spotkaniu, mimo słabego poziomu Polakom udało się pokonać Portugalię, dzięki czemu zachowali jeszcze wtedy szanse na awans do kolejnej rundy. Piękne w tym wszystkim było to, że po srogim laniu od Litwy, biało czerwoni nie stracili poczucia własnej wartości i odnieśli zwycięstwo, które jak się później okazało, pozwoliło im w końcu uwierzyć we własne możliwości.

Gdy nastała niedziela i szykowaliśmy się do meczu z Turcją, w głowach towarzyszyły nam przede wszystkim obawy o postawę Polaków w strefie podkoszowej. Nie da się , bowiem ukryć, że na tych Mistrzostwach była to nasza najsłabsza formacja. W ekipie znad Bosforu z kolei, było zupełnie odwrotnie, a takie nazwiska jak Kanter, Ilyasova, Asik czy Yilmaz musiały budzić respekt…

Ale niedziela okazała się dla nas dniem, który sami zawodnicy z pewnością na długo zapamiętają. Polacy mając w pamięci poprzednią wygraną od pierwszych minut nadawali ton grze, kompletnie nie czując strachu przed aktualnymi wicemistrzami Świata. Nasi reprezentanci grali na fantastycznej skuteczności, a przy tym nie zapominali o obronie, gdzie potrafili zatrzymać nawet największe tureckie "wieże". Co ciekawe, tak dobrą postawę biało czerwoni utrzymali do końca i sensacyjnie pokonali jednego z faworytów do medalu! Trzeba przy tym dodać, że Polacy zagrali wręcz na 120% swoich możliwości. Każdy z zawodników wykrzesał z siebie maksimum, co w zespołowym połączeniu dało piorunujący efekt. Gdy dodamy do tego fakt, że przed Polską otwierała się ogromna szansa na awans i notabene wyeliminowanie Turcji z dalszej rywalizacji, to nie dziwi, że radość udzielała się każdemu.

Tym zwycięstwem, skazywani na pożarcie Polacy sami wyszarpali dla siebie szansę i wielką nadzieję, na to, że uda im się dokonać sztuki o jakiej jeszcze kilka dni wcześniej trudno było marzyć. Aby mogło się to spełnić, potrzebowaliśmy triumfu nad Wielką Brytanią, która i tak już pogrzebała swoje szanse na zajęcie jednego z pierwszych trzech miejsc w grupie A. Niestety to pozornie łatwiejsze niż dzień wcześniej zadanie okazało się być niemożliwe do wykonania. 19 godzin odpoczynku po morderczym starciu z Turcją i trudy całego turnieju fizycznie uniemożliwiły biało czerwonym triumf, którego tak bardzo pragnęli. Najbardziej żal w tym wszystkim szansy, którą Polacy sami sobie wypracowali, a która tak szybko znikła z ich pola widzenia. Mimo to ich występ można zaliczyć na duży plus, bo udowodnili, że pewne wartości zawsze będą ponad wszelkimi kalkulacjami, a wiarą można osiągnąć bardzo wiele.

Na koniec warto jeszcze kilka słów powiedzieć o każdym z graczy, który tworzył ten zespół, bo to oni zafundowali nam w ostatnich dniach tak wiele pozytywnych emocji.

Na pierwszy plan wysuwa się Łukasz Koszarek, który przejął rolę lidera kadry i nie tylko umiejętnie rozgrywał piłkę, ale też świetnie radził sobie w roli strzelca. Jego opanowanie i doświadczenie często udzielało się innym, przez co z trudnych momentów niejednokrotnie wychodziliśmy z tarczą.

Tomasz Kelati to zawodnik, w stronę którego należy skierować wielkie słowa uznania. W porównaniu do innego naturalizowanego gracza, Davida Logana, ani przez chwilę nie wahał się czy grać w biało czerwonej koszulce i mimo niezaleczonego urazu bił się na parkiecie o każdą piłkę. Nie da się przy tym ukryć, że jego umiejętności w ostatnim czasie sporo wzrosły co widać było na boisku. Nie bał się brać na siebie ciężaru gry, imponując zarówno wejściami pod kosz, jak i rzutami z dystansu.

Dardan Berisha - najlepszy w sparingach, zawodził w pierwszych spotkaniach. Mimo to, w wygranych meczach miał decydujący wkład, potwierdzając swoją nieprzeciętną odwagę, a niekiedy nawet brawurę. Odważny przy rzutach z dystansu. Jeśli tylko czuł się pewnie i miał swój dzień, potrafił być nie do zatrzymania, nawet dla najlepszych.

Piotr Szczotka - kapitan zespołu, który szacunek wzbudza przede wszystkim wielkim charakterem. Walczył jak lew w obronie, pożyteczny przy kontratakach. Niekiedy zdarzało mu się nawet kryć wyższych o 20 cm zawodników od siebie. Nie przestraszył się tego wyzwania i był ważną postacią drużyny we wszystkich pięciu potyczkach.

Szymon Szewczyk - najbardziej doświadczony z wysokich graczy. Rywale mieli z nim sporo problemów. Bardzo ambitny i zawzięty. Imponował rzutem z półdystansu. W trudnych chwilach odciążał Hrycaniuka lub Łapetę. Zdarzało mu się nawet punktować z obwodu, co najlepiej świadczy o jego wszechstronności.

Paweł Leończyk - chwilami niepozorny, ale trzeba obiektywnie przyznać, że nie miał łatwo z racji dość niskiego wzrostu jak na zawodnika podkoszowego. Niekiedy jednak potrafił zachować się bardzo przytomnie, znajdując czystą pozycję do rzutu.

Adam Hrycaniuk - środkowy Asseco Prokomu po raz pierwszy na tak prestiżowym turnieju miał okazję pełnić rolę podstawowego środkowego. Choć wielokrotnie widać było u niego brak umiejętności to jednak ambitnie podszedł do zadania i szczególnie w meczu z Turcją zapisał pozytywną kartę..

Chwalony po występach w Eurolidze i lidze Polskiej

Adam Łapeta nie zaprezentował się najlepiej. Ociężały i powolny środkowy nie radził sobie z rywalami i tylko momentami pokazywał to, co potrafi najlepiej. Problemy miał nawet przy zbieraniu piłki spod kosza, co teoretycznie powinno mu przychodzić najłatwiej.

Robert Skibniewski - w tym roku przeżył prawdziwą huśtawkę nastrojów. Gdy na początku sezonu nie udał mu się epizod w Anwilu Włocławek wielu spodziewało się, że nie zdoła wrócić do gry na najwyższym poziomie. Tymczasem były gracz Śląska Wrocław odnalazł się w Polpharmie, w której pokazał swoje najlepsze oblicze, dzięki czemu trafił do kadry. Na Litwie sprawdził się jako zmiennik Łukasza Koszarka i dołożył swoją cegiełkę do zwycięstw.

Łukasz Wiśniewski - zawodnik PBG Basketu Poznań nie miał zbyt wielu możliwości, by sprawdzić się w tym turnieju, więc trudno też oceniać jego postawę.

Adam Waczyński - wchodzący z ławki koszykarz wiele nie pokazał. Nawet jeśli otrzymywał podanie, to szybko oddawał piłkę do partnerów.

Piotr Pamuła - koszykarz rodem ze Stalowej Woli choć nie przebywał na parkiecie zbyt wielu minut, walnie przyczynił się do zwycięstwa przede wszystkim nad Turcją. Popisywał się celnymi rzutami z dystansu w newralgicznych momentach, co wobec młodego wieku i braku doświadczenia budzi podziw. Jeśli w przyszłości też będzie podchodził do gry bez zbędnego respektu może sporo osiągnąć.

Źródło artykułu: