Nie szczuję jednych przeciwko drugim i nie mam zamiaru nikogo obrażać. Mam już ukształtowany światopogląd, otwarty umysł, dystans do siebie i otoczenia. Nie przyjmuję bezkrytycznie twierdzeń kogokolwiek. Nie jestem także ślepym akolitą mecenasa Synowca ani premiera Marcinkiewicza, nie solidaryzuję się z radnymi Kaczanowskim czy Surmaczem, dostrzegam wady prezydenta Jędrzejczaka i nie wdaję się w sztubackie zaczepki kibiców. Prezentuję własne zdanie publicznie i mam odwagę skrytykować to, co uważam za błąd. Nie znoszę przy tym chamstwa i wulgarności.
Niezależnie od tego czy będę mieszkał w Nowym Jorku, Tokio czy Ustrzykach Górnych - na zawsze pozostanę gorzowianinem i interes tego miasta i mieszkańców będzie mi bliski. Nawet jak powiem, że moim zdaniem coś przebiega nieprawidłowo to nie oznacza, że żądam głów i tłumaczenia.
"Złotousty Władysław, czyli za co cenię prezesa Komarnickiego"
Cokolwiek powiedzieć na temat Pana Władysława Komarnickiego i niezależnie od sympatii do niego niewątpliwie trzeba przyznać, że jest "żużlową instytucją", a nawet swego rodzaju ikoną Stali XXI wieku. Jest doskonale rozpoznawalny w środowisku, ma siłę przebicia, a przede wszystkim plan na siebie i reprezentowany klub. Nigdy nie umniejszałem jego zasług dla żużla i to nie tylko w Gorzowie, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że bez niego nie byłoby tych wszystkich sponsorów zgromadzonych w ramach Bussines Speedway Club, popularniej nazywanego towarzystwem wzajemnej adoracji. To na barkach prezesa jest cały ten wózek o nazwie żużel w Gorzowie i to on wkłada w niego wiele wysiłku, serca i pieniędzy. To w końcu też jego zasługa, że ten klub istnieje marketingowo i to on jest jednym z trybów wyprowadzających Stal z długów. Ostatecznie jego wielką zasługą jest sprowadzenie do Gorzowa Tomasza Golloba, współudział w mistrzostwie świata i tworzenie legendy. Obaj panowie zapisali się w annałach gorzowskiego sportu i to dumnie dźwięczącymi zgłoskami. Tych zasług nie zamierzam umniejszać, nie zamierzam o nich zapominać. Jest jednak pewne ALE. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i w pewnych momentach brakuje umiaru w podejmowanych decyzjach - i nie chodzi mi o decyzje wewnątrzklubowe, a te na arenie miejskiego sportu. Bowiem nie sposób mówić o dofinansowaniu sportu wskazując jedynie na dotacje celowe. Tak oceniając transparentnie widać, że wsparcie miasta dla Stali wynosi około 20 proc., a dla AZS PWSZ około 30 proc. ich budżetu w chwili przystępowania do rozgrywek. Ale przecież dofinansowanie sportu w mieście to nie tylko dotacje i subwencje, ale także inwestycje w takie obiekty jak stadion, współdzielenie ponoszonych kosztów, opłacanie kosztów organizacji konkretnych imprez w ramach promocji miasta, kwoty przeznaczone na wychowanie sportowe dzieci i młodzieży, stworzenie warunków treningowych i wsparcie medialno-promocyjne ze strony miasta - a to wszystko w porównaniu z samym żużlem wygląda od miejskiej strony mizernie patrząc na inne dyscypliny, w tym koszykówkę. Rozumiem, że prezydent tak jak każdy mieszkaniec tego miasta ma prawo do własnych sympatii, ale samo stanowisko wymaga pewnego obiektywizmu. A tego czasami brakuje. Najgorsze w tym wszystkim jest też to, że tak namiętnie i mizernie budowana Stal od lat nie może odnieść oczekiwanego sukcesu, co potwierdza, że nie tylko pieniądze mają znaczenie w drodze po medale. Ale nie są też bez znaczenia.
Szczerze przyznaję, że lubię żużel, że chodzę na niego, kibicuję Stali i przez te ponad trzydzieści lat mojego życia było naprawdę niewiele meczów, które opuściłem. Miałem okazję poznać Jancarza i Plecha, pamiętam juniorskie czasy Śwista, Franczyszyna, Palucha, znam się z tym czy tamtym żużlowcem, darzę wielką sympatią mojego rówieśnika - Krzysztofa Cegielskiego i ubolewam nad tak tragicznym zakończeniem przez niego kariery żużlowca. Nie mam niczego przeciwko temu, aby żużel w Gorzowie triumfował, zdobywał medale, mistrzostwo, napinał mięśnie, chcę też dożyć chwili, gdy derby lubuskie będą rywalizacją jedynie sportową i będą zaczynały się i kończyły na stadionie. Ale nie mogę się zgodzić na to, aby w cieniu wielkiej Stali więdły inne dyscypliny, inni sportowcy. Aby retoryka władz miasta próbowała wmawiać wszystkim, że jest równe traktowanie.
"Trafiony - chybiony pieniądz stadionowy"
Rozbudowa stadionu żużlowego jest moim zdaniem nietrafionym pomysłem z kilku powodów.
- Przede wszystkim wypełni się on po brzegi tylko podczas derbów lubuskich, SGP, SWC, może na Memoriale Jancarza, a jak doszłoby do finałowej walki o złoty medal, to może jeszcze wtedy. Jednak koszt utrzymania tego obiektu z każdą modernizacją i rozbudową wzrasta.
- Stadion jest nowoczesny i wystarczający zarówno na potrzeby Gorzowa Wielkopolskiego jak i dyscypliny.
- Służy wyłącznie żużlowi, bo w okresie wiosna-jesień organizacja czegokolwiek poza speedwayem na tym obiekcie jest wręcz niemożliwe, kłóci się z potrzebą treningów, organizacji meczów, turniejów, a poza sezonem jest okres zimowy, gdzie organizacja czegokolwiek na otwartym stadionie kłóci się ze zdroworozsądkowym myśleniem
- Koszt wybudowania stadionu jest absurdalnie wysoki i niewspółmierny do potrzeb
- Stanowi przede wszystkim prezent miasta dla spółki Stal i może być traktowany jako pomnik inwestorów
- Zawarcie, Zakanale to nie tylko obiekt sportowy na Kwiatowej, ale to przede wszystkim mieszkańcy! To nie tylko stadion i ogródek przy parku maszyn!
- Wydawanie tak ogromnych pieniędzy w obliczu ich braku na rozwój melioracji, kanalizacji, naprawę dziurawych dróg i rozsypujących się kamienic jest jak budowanie pałacu w centrum slumsów na obrzeżach Meksyku czy Rio de Janeiro
- Jeżeli stadion ma być wizytówką miasta to należy pamiętać o tym, że nawet najdroższa i najekskluzywniejsza wizytówka, która jest brudna, o nieprzyjemnym zapachu i niemiłosiernie wygnieciona okaże się tylko powodem do drwin i wstydu
- Stadion już dzisiaj jest jednym z najnowocześniejszych obiektów tego typu w Europie i nie potrzebuje rozbudowy
- Z tą budową w obecnej sytuacji budżetowej miasta jest jak z kupnem zbyt drogiego samochodu przez kogoś, kogo nie stać później na zakup paliwa czy bieżące utrzymanie
"Obietnice duże i małe"
Zwracam się także o to, aby nie traktować felietonów jak puste salwy, nawet gdy są jedynie ironią, czy żartobliwym obrazowaniem pewnych zjawisk. Niech służą refleksji i obnażają słabości bohaterów tych form dziennikarskich. Zgadzam się ze wszystkimi, którzy twierdzą, że wartość stadionu powinna być adekwatna do potrzeb i możliwości danego miasta, a nie oparta na ambicjach pojedynczych osób. Dlatego znów w odniesieniu nie tyle do żużla jako takiego, ale w oparciu do kosztów miasta jeżeli chodzi o tą dyscyplinę znów porównam koszykówkę do niego. Koszykówkę, a nie piłkę kopaną czy ręczną, bo w końcu jest to dział koszykarski, a nie inny.
Pragnę wszystkim przypomnieć, że przed decydującą fazą wyborów, w dniu 17 listopada w Bibliotece Publicznej prezydent Tadeusz Jędrzejczak ogłosił, że 500 tysięcy zadeklarowane dla koszykarek na Euroligę na mocy podpisanej tego dnia umowy zostanie przekazane do kasy klubu, a zwłoka pomiędzy czerwcem, gdy deklaracja była składana, a 17 listopada była spowodowana jedynie tym, że miasto nie zdołało sprzedać działek przy ulicy Walczaka i nie miało oczekiwanego wpływu 47 milionów złotych. Umowa ta nie rozwiązywała jednak najważniejszego problemu jakim jest deklaracja o finansowaniu wyczynowego klubu koszykarskiego w całym sezonie, nie zaś jedynie do końca grudnia. Nie wnikam w kwestie przekazania tych pieniędzy na konto klubu, bo o tym wszystkie media już wielokrotnie informowały. Czy jednak może nastąpić transparentność także w tym zakresie, zarówno po stronie klubu jak i miasta? Czy klarowne i gwarantowane kwoty mogą być określone długofalowo, a przede wszystkim konkretnie? Czy składane publicznie deklaracje, zapewnienia mogą być realizowane i dotrzymywane? I nie tylko w odniesieniu do koszykówki, ale także żużla, sztuki czy nauki? Publicznie składane, bo przed koszykarskim gremium w czerwcu. Dlaczego twierdzę, że prezydent okazuje się być człowiekiem niesłownym? Bo przez te miesiące 2010 roku wielokrotnie zmieniał zdanie i wycofywał się ze składanych deklaracji po to, aby tuż przed wyborami powrócić do nich i na nowo obiecywać. O to mam pretensje i wielki żal. Także o to, że po wyborach "głowa miasta" mówi o kompromitacji koszykarek w Eurolidze, ale kilka tygodni wcześniej nie ma odwagi przedstawić tak radykalnych opinii bojąc się o burzę w szklance wody. Takie słowa powodują więcej szkód aniżeli cokolwiek innego. Pozwalają powątpiewać w bezstronność władz.
Jednocześnie podkreślam, że nie umniejszam prezydentowi Jędrzejczakowi jego osiągnięć na arenie miasta Gorzowa Wielkopolskiego, przez te wiele lat jego rządów uważałem go za bardzo dobrego gospodarza (i dalej tak uważam), bo to on zrobił dla miasta więcej aniżeli wielu innych, to on pozostawił tu serce, to on walczył o sport, to on walczył z bezdomnością, to on wspiera akcje charytatywne i wciąż pozostawał tak bardzo "ludzki". Jednak po tylu latach mam wrażenie, że zamiast szukać drogi sam stał się drogą. Boli mnie to, że zamykał się na konkurencję inwestorów (i tu muszę wskazać, że wspólnie z radą miasta), którzy chcieli inwestować w mieście i był moment, gdy w całym mieście powstawały tylko: na lewo Tesco, na prawo Tesco, w centrum Tesco i można było przypuszczać, że lada moment nawet ratusz przeniesie się do Tesco. To nie tylko wina prezydenta. Z tego też trzeba zdawać sobie sprawę. Pamiętajmy jednak, że motorem rozwoju jest właśnie konkurencja, rywalizacja i różnorodność tak w gospodarce jak i w sporcie.
Zaskakującym jest także to, że w noc tuż po wyborach szef magistratu powiedział wręcz, że jest już zmęczony prezydentowaniem i już mu się nie chce. W takim razie pytam, dlaczego startował? Wbrew ambicjom i własnej woli? Nie chcem, ale muszem?
Wiem także, że nowy projekt hali widowiskowo-sportowej i nowe propozycje jego lokalizacji zaproponowane 17 listopada 2010 roku niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Wskazano, że budowa może ruszyć najwcześniej w 2012 roku, a do tego czasu trzeba także przeprowadzić referendum, gdzie ta hala powinna stanąć. Pamiętajmy jednak, że zaledwie kilka miesięcy wcześniej podobno było już wszystko przygotowane pod budowę hali na ulicy Mironickiej. Niepojętą dla mnie sprawą jest, że miasto będące właścicielem nieruchomości, będące w posiadaniu planów zagospodarowania przestrzennego, mające wgląd we wszystkie dokumenty, zrezygnowało z tej budowy podając jako przyczynę brak wiedzy na temat niemożliwości budowy kanalizacji w tym miejscu w najbliższym czasie. Na litość boską, to kto ma takie rzeczy wiedzieć jak nie rządzący tym miastem?
Pamiętajmy o tym, że właśnie w trakcie wyborów powiedziano także o kosztach takiej budowy. 100 milionów złotych to kwota niebagatelna i jestem pewien, że na chwilę obecną, ale także w perspektywie dwóch najbliższych lat nie stać miasta na taki wydatek. Oczywiście rozwiązaniem jest stworzenie spółki inwestycyjnej, która mogłaby współuczestniczyć w finansowaniu tej budowy. Pytanie brzmi, jaką w takim układzie kwotę jest w stanie zagwarantować miasto? Hala dla ponad 5000 kibiców mogłaby być dofinansowana nawet w 50 proc. przez Ministerstwo Sportu. Zwracam także uwagę na to, że Strategia Rozwoju Sportu w Polsce do 2015 roku opracowana przez Ministerstwo Sportu w punkcie dotyczącym finansowania rozwoju sportu w Polsce przewiduje w zakresie infrastruktury wzmacniającej potencjał turystyczny regionów między innymi budowę strategicznych obiektów sportowych takich jak wielofunkcyjne hale widowiskowo-sportowe! Skorzystajmy z tego. Miasto mogłoby skorzystać także ze środków takich programów unijnych jak Programy Operacyjne: Innowacyjna Gospodarka, Rozwoju Regionalnego, Kapitał Ludzki oraz w ramach jeszcze innych funduszy strukturalnych.
Wyrażając swoje opinie na nurtujące mnie problemy pragnę wskazać także, że nie domagam się pieniędzy dla klubów, za które miałyby być pokrywane kontrakty gwiazd sportowych, ale żywię nadzieję, że takie pieniądze trafią na szkolenie młodzieży, wychowanków w klubach, że współfinansowanie sportu przez miasto będzie sprawiedliwe i uczciwe, a nie stosowane wybiórczo. Że tu będzie równość i transparentność. Że nie będzie równych i równiejszych przy podziale publicznych pieniędzy. Podkreślam, że pieniądze na sport to nie tylko dotacje celowe! To pieniądze na promocję, infrastrukturę, młodzież, przeciwdziałanie alkoholizmowi (kapslowe), szkolnictwo, w tym wyższe…
Bolączką Gorzowa nie jest tylko brak hali widowiskowo-sportowej dla koszykarek, siatkarzy czy szczypiornistów, ale także brak lotniska, słaba infrastruktura kolejowa, brak pieniędzy na sytuacje kryzysowe, niedbałość o wały i zapominanie o jakości życia mieszkańców. Ale takie sytuacje zdarzają się nie tylko w Gorzowie. Czy jednak jest to powód do naśladowania? Może należy czerpać z lepszych wzorców, nawet gdy są inicjatywą z południa województwa.
"Obnażanie; dostrzec niewidoczne dla oczu"
Sytuacja z ograniczaniem środków na sport kwalifikowany w Gorzowie obnażyła jeszcze inne sprawy. Teraz bardzo wyraźnie widać, że budżety klubów, w tym także AZS PWSZ są budowane w oparciu o wirtualne i obiecane środki, nie mają wiele wspólnego z tzw. gotówką na kontach, ich podstawą są dobre chęci i deklaracje, a rzadko kiedy mają odbicie w rachunku ekonomicznym i gwarantowanych finansach. Budżety budowane są krótkoterminowo, a cele klubów tworzone są w oparciu nie o możliwości, w tym finansowe, a o chwilowe ambicje. AZS PWSZ przez lata wzorcowo przewidywał sytuację w kolejnym sezonie. Podejmował kroki zapewniające środki na funkcjonowanie zanim skończył się jeszcze jeden sezon. Czy jednak w bieżącym sezonie też tak było? Czy może jednak czegoś zabrakło?
Ale to nie tylko bolączka Gorzowa. Trzeba mieć świadomość, że budżety innych klubów, w tym koszykarskich budowane są podobnie. Idealnym przykładem do czego to prowadzi są sprawy zakończone w ubiegłym roku przed Międzynarodowym Trybunałem Arbitrażowym przy FIBA, który w skrócie określany jest nazwą FAT. Przez lata Lotos Gdynia stawiany był na piedestale i mówiło się o tym klubie z zazdrością, gdy myślało się o wynikach, składzie czy właśnie budżecie. A jednak nawet w roku, gdy ostatnio ten klub zdobywał mistrzostwo Polski okazało się, że nie zapewniał płynności finansowej. Pozostawało to długo tajemnicą dostępną jedynie "zainteresowanym", a światło dzienne ujrzało, gdy pojawiły się problemy z przystąpieniem do rozgrywek w kolejnym sezonie (2010/2011), bo są zaległości w płatnościach w stosunku do trenera Jacka Winnickiego czy innych osób. Termin uregulowania zobowiązań PLKK także wydłużało w nieskończoność "idąc na rękę" mistrzyń Polski. Ostatecznie zapewniono, że już wszystko zostało zapłacone i klub może przystępować do kolejnego sezonu, a co za tym idzie zawierać kolejne umowy z zawodniczkami. Niewiele czasu minęło jak FAT opublikował wyrok, w którym uznał żądania Magdaleny Leciejewskiej w stosunku do SSA Lotos Gdynia. Na mocy tego orzeczenia zaległość wynosiła ponad 100 000 zł, z czego 56 000 zł tytułem braku zapłaty za 4 miesiące gry! Reszta to premie, kary i koszty. Czy takie sytuacje są dopuszczalne? Oczywiście, że nie. Zmierzam do tego, że w klubach należy zawierać kontrakty tylko takie, które są możliwe do realizacji. A o tym często się zapomina. Jednak sprawy Lotosu, PLKK ... obrazują, że niewłaściwa zasada: "równi i równiejsi" jest stosowana i w Gorzowie, i w Gdyni, i w Warszawie, i w Krakowie, i w …
Kończąc chcę także wskazać jeszcze coś. AZS PWSZ znalazł się w trudnej sytuacji także z innego powodu. Nie ma wielkiego wsparcia w obecnym prezydencie, a może właściwiej jest powiedzieć, że ma wsparcie nieadekwatne do oczekiwań. Ale podobnie było, gdy współtwórca i założyciel AZS PWSZ Kazimierz Marcinkiewicz został Prezesem Rady Ministrów. On w tym czasie także niewiele zrobił dla gorzowskiego sportu, a zwłaszcza koszykówki. Będąc premierem miał ogromne poparcie i siłę przekonywania, a jednak nie wykorzystał tego działając na rzecz swojego dziecka, jakim jest AZS PWSZ. I to procentuje także dzisiaj. A teraz szansa jest upatrywana w Elżbiecie Rafalskiej, która jest przy klubie, przy PZKosz, a przede wszystkim jest posłanką. To ona może przyciągnąć inwestorów i wsparcie. Najwierniejsi w klubach są jednak Ci najmniejsi - kibice. Kupią bilety, gadżety, a jak trzeba to zrobią nawet zbiórkę na klub. I zawsze inwestują prywatne pieniądze. I to dla nich się gra w sporcie!
Tomasz Wiliński