Dariusz Szczubiał: Przeciwnik zapomniał o Tedzie

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Kotwica Kołobrzeg pokonała PGE Turów Zgorzelec i tym samym sprawiła największą niespodziankę w 6. kolejce Tauron Basket Ligi. By odnieść sukces, gospodarze potrzebowali do tego co prawda dogrywki, lecz zwycięzców się przecież nie sądzi. Podobnie myśli trener Dariusz Szczubiał, który po ostatniej syrenie chwalił swoich koszykarzy, a zwłaszcza autora 37 punktów, Teda Scotta.

Do przerwy sobotniego meczu pomiędzy Kotwicą Kołobrzeg a PGE Turowem Zgorzelec goście prowadzili 43:35, będąc ekipą lepszą od gospodarzy i nic nie wskazywało, że z Pomorza mogą wracać na tarczy. Podopieczni Jacka Winnickiego prezentowali się skutecznie w defensywie i kreatywnie w ataku, a na dodatek - praktycznie wszyscy gracze, którzy wchodzili do gry z ławki, dokładali swoją cegiełkę w postaci punktów. Trzykrotnie z dystansu przymierzył Michael Kuebler, a w trzeciej kwarcie trafiał Michał Gabiński.

W tej odsłonie goście wyszli również na najwyższe tego dnia prowadzenie - różnicą 18 oczek - i wydawało się, że kwestia zwycięzcy została rozstrzygnięta. Jak się jednak okazało - nic bardziej mylnego, gdyż do gry obudził się atutowy duet Kotwicy: Darrell Harris-Ted Scott. Ten pierwszy kończył większość akcji spod kosza, a drugiego... było pełno wszędzie.

- Strasznie się cieszę, że wreszcie odblokował się Ted, który ostatnio przez dwa tygodnie miał taki dół, którego ja nie potrafię wytłumaczyć. Nawet na treningach nie potrafił trafić do kosza, wszyscy widzieliśmy jak mocno ze sobą walczy w środku - mówi trener Dariusz Szczubiał. Amerykanin w dwóch poprzednich spotkaniach zdobył łącznie 17 oczek, rzucając tylko osiem oczek Anwilowi oraz dziewięć Polonii i notując katastrofalną skuteczność - 6/27 za dwa i 1/8 za trzy, czyli razem 7/35 (20 procent). W sobotę przeciwko Turowowi nie wyszedł więc w pierwszej piątce, ale gdy tylko pojawił się na parkiecie pod koniec pierwszej kwarty, już do przerwy zdołał zdobyć aż 18 punktów!

I gdy Turów wygrywał wspomnianą różnicą 18 oczek, to on wziął na swoje barki ciężar zdobywania punktów wespół z Harrisem, więc przewaga gości topniała z każdą akcją. W czwartej odsłonie środkowy Kotwicy musiał jednak opuścić parkiet, gdyż popełnił piąty faul, i wydawało się, że obrona zgorzelczan, skoncentrowana już tylko na jednym zawodniku, będzie w stanie dowieźć kilkupunktową przewagę do końca, lecz tego wieczora Scotta ciężko by było zatrzymać nawet czołowym defensywom Europy.

Na dwie minuty przed końcem spotkania Amerykanin doprowadził do remisu 67:67, a gdy po trafieniu Davida Jacksona Turów wyszedł na prowadzenie 79:76, Scott przymierzył trójkę równo z syreną i przesądził o dogrywce. W czasie dodatkowych pięciu minut wątpliwości już nie było - Scott rzucał i trafiał i ostatecznie zgromadził na swoim koncie 37 punktów, a Kotwica pokonała przeciwnika 90:87. - Nie będę ukrywał, że strasznie się cieszę. Może nie widać tego, ale naprawdę był to dla nas bardzo ważny mecz. Przed rozpoczęciem spotkania zdawałem sobie sprawę jaka to będzie skala trudności, zdawałem sobie sprawę jakim potencjałem dysponuje przeciwnik i jaki ma skład. Wiedziałem, że gramy z zespołem teoretycznie lepszym, tym bardziej w obliczu naszego kryzysu w ostatnich spotkaniach - cieszy się Szczubiał.

W poprzednich meczach kołobrzeżanie zaprezentowali się bowiem fatalnie - z Energą Czarnymi przegrali 73:82, z Anwilem 74:84 i ostatnio z Polonią Warszawa 79:84. Zwłaszcza po tej ostatniej porażce szkoleniowiec Kotwicy był wściekły na swoich podopiecznych. - Trzeba zrozumieć, że zawodowy zawodnik, nie ważne czy on gra w Polsce czy w NBA, mentalnie jest dzieckiem i czasami robi na złość mamusi. Albo jak nie mamusi, to znajdzie sobie kogoś innego i też jemu zrobić coś na złość, a skapnie się, że zrobił źle, gdy dopiero drużyna przegra jakiś mecz. Niestety, sportowcy są dziećmi. Mają dziecięcą mentalność. - tłumaczy Szczubiał, który po czterdziestu minutach starcia z Turowem był już w zdecydowanie innym humorze. Trener nie mógł oczywiście nie zauważyć kapitalnej postawy Scotta.

- Przed meczem powiedziałem mu, że nie wyjdzie w pierwszej piątce, co przyjął bardzo pokornie. Nie było to jednak tylko rezultatem jego słabszej gry, ale miałem w tym nieco inny cel. Większość drużyn, która gra z nami nastawia się na Scotta od pierwszych minut i on już na samym początku wpada w szpony podwojeń, potrojeń i potem psychicznie nie wytrzymuje ciśnienia. Dzisiaj, kiedy nie było go w pierwszej piątce, przeciwnik mógł zapomnieć, że Scott wchodzący z ławki to nadal jest bardzo groźna broń i tak też się stało - wyjaśnia opiekun Kotwicy, kończąc swój wątek.

Źródło artykułu: