Jeziorowcy o krok od wielkiego finału

Niezwykle emocjonujący mecz z kontrowersyjną końcówką miał miejsce w AT&T Center. Prowadzące przez całe spotkanie Los Angeles Lakers mogło te zawody przegrać lecz miało wiele szczęścia. Sędziowie nie zauważyli bowiem ewidentnego faulu Dereka Fishera na Brencie Barrym podczas rzutu za trzy punkty, równo z końcową syreną. Kto wie jakby potoczyły się losy tego meczu gdyby na linii rzutów wolnych stanął Barry, trafiający w tym sezonie rzuty wolne z 95 procentową skutecznością...

Na 2 sekundy przed końcem regulaminowego czasu gry Gregg Popovich wziął czas i dokładnie rozrysował swoim podopiecznym ostatnią akcję. Na parkiecie pojawili się wszyscy najlepsi strzelcy z dystansu, w tym Brent Barry, zdobywca 23 punktów w całym meczu (w tym 5 trójek). Po idealnie zasłonie ustawionej przez Manu Ginobiliego piłka trafiła do Barry’ego, który najpierw oszukał Dereka Fishera a potem ewidentnie został przez niego sfaulowany. Niestety dla Spurs gwizdek głównego arbitra Joey’a Crawforda milczał. Dla jasności należy powiedzieć, że Crawford to ten sam człowiek, który w poprzednim sezonie wyrzucił z meczu Tima Duncana, za to że ten uśmiechał się siedząc na ławce rezerwowych...

Kiedy emocje już opadły zarówno Popovich jak i Barry przyznali, że faul był, lecz nie powinno się go odgwizdywać w finale konferencji. - To nie będzie odgwizdywane w finale Konferencji Zachodniej. Być może w sezonie zasadniczym tak by się stało, lecz na tym na etapie na pewno nie - przyznał Barry. W ekipie Spurs jedynie trójka zawodników spisała się na miarę swoich możliwości. Oprócz Barry’ego byli to Tim Duncan - 29 punktów i 17 zbiórek, lecz tylko 10/26 z gry oraz Tony Parker - 23 punkty i 9 asyst. Znów zawiódł Manu Ginobili, jego 7 punktów przy mizernej skuteczności z gry (2/8) na pewno miało wpływ na końcowy rezultat.

Goście dużo lepiej rozpoczęli wtorkową potyczkę. W pierwszej kwarcie ich prowadzenie urosło nawet do 14 punktów - 22:8. W późniejszych okresach Ostrogi kilkakrotnie doprowadzały do remisu, lecz ani razu nie udało im się wyjść na prowadzenie. W drugiej kwarcie gospodarze mieli na to ogromną szansę, bowiem kilku graczy Lakers szybko złapało 3 faul. W trzeciej odsłonie dwa efektowne wsady zaprezentował najlepszy wśród zwycięzców Kobe Bryant i zrobiło się 77:70. Ostatni zryw Spurs pozwolił jeszcze zminimalizować straty do 2 „oczek”, jednak w kluczowych momentach szczęście pozostawało przy Jeziorowcach. 8 ważnych punktów w ostatniej części gry zapisał na swoim koncie Lamar Odom, drugi strzelec drużyny z 16 punktami.

Obrońcy tytułu przegrali we własnej hali po raz pierwszy w tegorocznych play off i w czwartek będą musieli wygrać w Staples Center, jeśli marzą o 5 mistrzostwie w ostatnich 10 latach. Jeziorowcy z kolei staną przed ogromną szansą awansowania do wielkiego finału pierwszy raz od 2004 roku. Wówczas koszykarze w żółtych trykotach nie sprostali Detroit Pitsons, przegrywając 1:4. - To ważny krok dla nas. Dzisiaj wieczorem wyszliśmy na parkiet i wykonaliśmy kawał dobrej roboty. To bardzo ważne dla nas - powiedział Bryant. - Oczywiście jesteśmy pod ścianą z 1:3. Jedna porażka dzieli nas od odpadnięcia z rywalizacji. Czujemy jednak, że jeśli wszystko na nowo uporządkujemy to mamy szansę odwrócić jeszcze losy tej serii - przyznał z kolei Duncan.

San Antonio Spurs – Los Angeles Lakers 91:93 (23:28, 24:25, 23:24, 21:16)

San Antonio: T. Duncan 29 (17 zb), T. Parker 23, B. Barry 23, B. Bowen 7, M. Ginobili 7, R. Horry 2, M. Finley 0, F. Oberto 0, I. Udoka 0, K. Thomas 0.

Lakers: K. Bryant 28 (10 zb), L. Odom 16, V. Radmanovic 11, P. Gasol 10 (10 zb), D. Fisher 9, L. Walton 9, S. Vujacic 4, R. Turiaf 4, J. Farmar 2, T. Ariza 0.

Stan rywalizacji: 3:1 dla Los Angeles Lakers

Źródło artykułu: