Celtowie znów na prowadzeniu

Zawodnicy i trener Boston Celtics zapewniali, że nie są zmartwieni faktem ciągłego przegrywania w meczach wyjazdowych. Wiedzieli bowiem, że ich czas nadejdzie. Nie mogło być lepszego momentu na inauguracyjne zwycięstwo poza własną halą jak mecz numer 3 z Detroit Pistons. Po 6 kolejnych wyjazdowych porażkach w tegorocznych play off Celtowie zagrali świetne spotkanie zwyciężając Tłoki 94:80 i ponownie obejmując prowadzenie w finale Konferencji Wschodniej.

Celtowie zagrali z niezwykłym animuszem i w końcu pokazali się z dobrej strony jako kolektywny zespół. Do bardzo dobrej gry Wielkiego Trio (Garnett, Pierce, Allen) idealnie dopasowali się gracze drugiego formatu, którzy idealnie wspierali liderujący tercet. Goście zaprezentowali także kawał przyzwoitej defensywy, dzięki której Tłoki miały ogromny problem ze zdobywaniem punktów. Przewaga koszykarzy w zielonych trykotach widoczna była ponadto w walce na tablicach, gdzie triumfowali 44:28. Z kolei wśród Detroit zawiódł duet Tayshuan Prince - Chauncey Billups, który w sumie trafił ledwo 3 z 17 rzutów z gry. Jeszcze gorzej wyglądała skuteczność zza linii 7,24m - 1 celny na 13 prób!

Początek spotkania był nierówny z obydwu stron. Pierwsze 11 „oczek” padło łupem gości a swoje konta punktowe otworzyło aż 6 zawodników. Chwilę później runem 13:0 odpowiedziało Detroit i wyszło na chwilowe prowadzenie. Ostatni głos w tej kwarcie ponownie należał do Celtów, którzy zdobyli ostatnie 10 punktów i powiększyli przewagę do stanu 25:17. Najlepszy zespół sezonu zasadniczego swoją klasę pokazał dopiero w drugiej kwarcie a koncert świetnej gry rozpoczął Kevin Garnett. Podkoszowy Bostonu zapisał na swoim koncie 22 punkty, 13 zbiórek oraz 6 asyst wyprowadzając swój zespół na kilkunastopunktowe prowadzenie. Nadspodziewanie dobrze w tym okresie spisywali się zawodnicy drugiego planu, w szczególności Kendrick Perkins czy James Posey - obaj zdobyli po 12 punktów.

Do przerwy przyjezdni prowadzili 50:32 a punkty zdobywali wszyscy zawodnicy Celtów, którzy pojawili się na parkiecie. Po chwilowym odpoczynku obraz gry zmienił się, lecz tylko nieznacznie. Rozbite Detroit robiło co mogło, aby choć trochę odrobić duże już straty i po celnych próbach najlepszego wśród gospodarzy Richarda Hamiltona zrobiło się 43:56. Sam Rip nie mógł jednak nic wskórać a idealnie funkcjonująca maszynka Celtów ponownie pokazała kawałek dobrego basketu. Przebudził się w końcu Paul Pierce, który po słabej pierwszej połowie zaczął punktować a prowadzenie urosło do 22 „oczek” - 71:49. Jeszcze jedna pogoń mistrzów NBA z 2004 roku ostatecznie niewiele wniosła do końcowego rezultatu.

- Nie weszliśmy dziś w mecz i zagraliśmy słabo. Od samego początku meczu nie włożyliśmy w ten mecz żadnego wysiłku. A tego nie można czynić grając przeciwko takiej drużynie - powiedział po meczu Rodney Stuckey, rezerwowy rozgrywający Pistons. - W poniedziałek będzie decydujący mecz dla nas - najważniejszy w całym sezonie - przyznał z kolei szkoleniowiec Tłoków Flip Saunders. - Powiedziałem chłopakom, że w sezonie zasadniczym byliśmy najlepszą drużyną z najlepszym bilansem w meczach wyjazdowych. Wyszliśmy więc na parkiet i udowodniliśmy im to - mówił Paul Pierce, skrzydłowy Celtów. Mecz numer 4 w poniedziałek, ponownie w Palace of Auburn Hills.

Detroit Pistons – Boston Celtics 80:94 (17:25, 15:25, 23:23, 25:21)

Detroit: R. Hamilton 26, R. Stuckey 17, R. Wallace 12, A. McDyess 8, J. Maxiell 7, C. Billups 6, T. Prince 4, L. Hunter 0, A. Johnson 0.

Boston: K. Garnett 22 (13 zb), R. Allen 14, R. Rondo 12, K. Perkins 12 (10 zb), J. Posey 12, P. Pierce 11, S. Cassell 5, P.J. Brown 4, G. Davis 2.

Stan rywalizacji: 2:1 dla Boston Celtics

Źródło artykułu: