PGE Turów Zgorzelec był bezdyskusyjnym faworytem konfrontacji z Kotwicą Kołobrzeg, lecz zespół znad morza pokazał niesamowity hart ducha i choć przygraniczna drużyna wygrała dwa spotkanie, uczyniła to łącznie... pięcioma punktami. Pierwsze starcie zakończyło się korzystnie dla zespołu Andreja Urlepa zaledwie 83:80, a drugie 80:78. Parkiet koszykarski jeszcze raz pokazał, że wszelkie dysproporcje na papierze odchodzą w zapomnienie gdy są chęci do gry i ambicje.
- Gratuluję przeciwnikowi tego, że się nie poddał i walczył od pierwszej do ostatniej minuty w obydwu spotkaniach - wyznaje Justin Gray, amerykański obrońca zgorzelczan, który zarówno w poniedziałek jak i czwartek był jednym z jaśniejszych punktów swojej drużyny: zdobył odpowiednio 12 i 11 oczek, co i tak jest niezłym wynikiem zwłaszcza, że z formą wstrzelił się Michał Chyliński, a gwiazdą samą dla siebie był Michael Wright.
Oba mecze różniły się od siebie diametralnie. Pierwszy Turów rozpoczął od mocnego uderzenia, by następnie skutecznie obronić się przed pogonią Kotwicy, a w drugim zaś rywalizacja była zdecydowanie bardziej wyrównana. Po dwóch kwartach różnicą pięciu oczek prowadzili gospodarze, lecz po trzeciej odsłonie jednym punktem wygrywali goście. Ogółem w trakcie spotkania aż 15 razy zmieniało się prowadzenie i tyle samo razy na tablicy wyników pojawiał się remis. - Wiedzieliśmy, że będzie bardzo ciężko wygrać wyjazdowy mecz w Kołobrzegu. Kotwica to bardzo dobra drużyna, która potrafi walczyć na swoim parkiecie - wyjaśnia Amerykanin.
W pierwszych dziesięciu minutach Kotwica zupełnie zniweczyła koncepcję aktualnego jeszcze wicemistrza kraju. - Bardzo zależało nam by w tym starciu od początku narzucić swój styl gry. Chcieliśmy wyjść na parkiet i po prostu zacząć zawody skutecznie. To by nam wiele ułatwiło, ale niestety przeciwnik zagrał naprawdę skutecznie - kontynuuje swój wątek rzucający obrońca Turowa, dodając po chwili - Zdawaliśmy sobie sprawę, że oni, gdy tylko wyczują nasz słabszy moment, rzucą się ze wszystkich sił by zanotować runa. Byliśmy na to przygotowani ale niestety nie udało się tego uniknąć.
Summa summarum jednak ekipa prowadzona przez trenera Urlepa triumfowała. W szeregi Kotwicy wdarła się nerwowość, brak cierpliwości w rozgrywaniu akcji i zmęczenie. Wszak Paweł Blechacz rotował ledwie siedmioma koszykarzami, a w czwartek ze wszystkich rezerwowych punkty zdobywał tylko jeden gracz, Brandon Brown. Te okoliczności, w połączeniu ze skutecznością Turowa w ostatniej kwarcie, zaważyły na ostatecznym wyniku. - Kluczowy był właściwie każdy rzut, bo w takim meczu jedno pudło i wynik mógłby być zupełnie inny. Kotwica walczyła dzielnie ale na szczęście dla nas, wpadło nam kilka rzutów z trudnych pozycji i jesteśmy w najlepszej ósemce - mówi Gray.
Rywalizacji w tej parze ze szczególną uwagą przyglądał się Trefl Sopot, który po sezonie zasadniczym zajął czwartą lokatę i teraz już wie, że w batalii o półfinał PLK przyjdzie mu zmierzyć się z PGE Turowem Zgorzelec. Zawodnicy z przygranicznego zespołu nie zastanawiali się na ćwierćfinałową potyczką do momentu, gdy nie był jasny wynik konfrontacji z Kotwicą. Teraz jednak w spokoju mogą się skupić na przygotowaniu do pierwszych dwóch meczów: we wtorek i środę w Sopocie. - Mamy kilka dni przerwy, niedużo, ale postaramy się je wykorzystać. Oczywiście w lepszej sytuacji jest Trefl, który odpoczywał przez ostatnie dni, ale z pewnością przygotujemy się skutecznie. O szansach obu zespołów nie ma teraz co rozmyślać - kończy swoją wypowiedź Justin Gray.