Kamil Górniak: Pokonaliście Stal po emocjonującej końcówce. Mecz w Stalowej Woli przypominał ten z Warszawy, kiedy to Stalówka lepiej zagrała w ostatnich fragmentach zawodów.
Mariusz Bacik: Mecz był tak naprawdę bardzo podobny do tego z Warszawy. Jedna czy dwie akcje zdecydowały o końcowym wyniku. Myślę, że mieliśmy więcej szczęścia, może chłodniejsze głowy. Gracze Stali chcieli bardzo wygrać to spotkanie, co było widać i według mnie to ich zgubiło. Wydaje mi się, że jak się za bardzo chce, to nie zawsze to przynosi spodziewany efekt. Popełnia się błędy, rzuca się z nieprzygotowanych pozycji i zwycięstwo ucieka. Tak też było w sobotę. Moim zdaniem właśnie w tych decydujących fragmentach gracze Stalówki oddali kilka takich niepotrzebnych rzutów i to się na nich zemściło.
Ten pojedynek był bardzo dziwny. Obie ekipy grały zrywami.
- Mecz był bardzo brzydki do oglądania. Było bardzo dużo walki, ale mało celnych rzutów i ciekawych zagrań. Stal za wszelką cenę chciała wygrać i zapewnić sobie utrzymanie. My walczymy o trochę więcej niż zachowanie ligowego bytu i dlatego potrzebowaliśmy wygranej. Przy korzystnym dla nas obrocie sytuacji, gdybyśmy wygrali cztery kolejne potyczki, co oczywiście jest możliwe, to moglibyśmy wskoczyć na 5. lub 6. miejsce. To byłoby dla nas spore osiągnięcie. Do tego czasu zostały jeszcze cztery ciężkie konfrontacje. Gramy w Sopocie, Poznaniu i Inowrocławiu, a u siebie tylko z Polonią 2011. Tak naprawdę możemy zarówno wszystko wygrać, jak i przegrać. To jest tylko sport. Mam nadzieję, że będą emocje i jeśli będziemy skoncentrowani, to będzie dobrze.
Wynik zawodów pokazuje, że obie drużyny postawiły na twardą defensywę.
- Nikt się nie oszczędzał. Było dużo zasłon, zastawiania się, popychania. Sędziowie niestety nie wszystko gwizdali. To jest jednak męska gra i nie ma co narzekać. Byliśmy przygotowani na to i nie mogliśmy liczyć na przyjazne gwizdki arbitrów. Gdybyśmy na to liczyli, to zapewne przegralibyśmy tą konfrontację. Grając na wyjeździe, trzeba zacisnąć zęby, robić swoje i liczyć na szczęście, które w końcówce się do nas uśmiechnęło.
Te zawody były ważne dla waszego trenera Wojciecha Kamińskiego, który pochodzi właśnie ze Stalowej Woli.
- Po trenerze nie było widać, że odczuwa jakieś ciśnienie czy presję. Na pewno chciał tutaj wygrać, tym bardziej, że nie udało się zwyciężyć w Warszawie. To nas zasmuciło. W Stalowej Woli już jednak zwyciężyliśmy. Nasz szkoleniowiec został na niedzielę w rodzinnym mieście i zapewne udał się na spacer z podniesioną głową.
Jesteście zespołem, który pokonał jako pierwszy w lidze mistrza Polski, Asseco Prokom Gdynia. To sukces patrząc na to jak daleko ten zespół dotarł w Eurolidze.
- To był specyficzny mecz. W tym pojedynku wychodziło nam prawie wszystko. To była potyczka z gatunku tych, że nie musimy, ale możemy. Udało się. Nie podeszliśmy wystraszeni, ale z pełnym respektem. Byliśmy pełni wiary, że potrafimy ich pokonać, gdyż to są tacy sami ludzie jak my. Byliśmy zmobilizowani na 110 proc., walczyliśmy do końcowej syreny i udało nam się pokonać ekipę, która jest w najlepszej ósemce europejskich rozgrywek. Bardzo nas to cieszy, że w lidze jesteśmy pierwszymi, którzy pokonali Asseco.
Jaki macie cel w tym sezonie?
- Celem nadrzędnym jest gra w play off. Chcemy być w najlepszej ósemce w kraju. Jak na razie wszystko jest na dobrej drodze, aby tak się stało. Aczkolwiek my zawodnicy po cichu liczymy na wygranie wszystkich spotkań do końca i chcemy zająć pozycję wyższą niż 8.
A czy walka o medale jest w waszym zasięgu?
- To chyba jednak nie. Gdybym powiedział, że mamy szansę, to uznaliby mnie w Polsce za wariata. Jeden pojedynek z kimś mocniejszym możemy wygrać. Oceniam poziom Polonii na miejsca 5-8. Myślę, że na pierwszą czwórkę nie zasługujemy. Mam nadzieję, że trener się na mnie za to nie obrazi (śmiech).
Zapytam jeszcze o nominację Igora Griszczuka na trenera kadry. Jak pan oceni ten wybór?
- Dowiedziałem się o tym przed spotkaniem z jakiejś gazety. Trzeba pogratulować Igorowi i życzyć mu dużo szczęścia, bo to nie jest łatwa robota. Żeby tylko taka praca mu nie zaszkodziła. Jeśli coś pójdzie nie tak, czyli nie awansujemy do mistrzostw Europy, to Igor będzie skrytykowany, a jak wiadomo nikt nie lubi krytyki. Ja wierzę jednak, że ma on tyle charyzmy, że przekona chłopaków do siebie i będą wykonywali jego polecenia. Jeśli tak się stanie, to reprezentacja będzie grała bardzo dobrze.
Wydaje się, że Igor Griszczuk był jedynym kandydatem, gdyż inni szkoleniowcy odmówili. Mówiło się o Tomasie Pacesasie, ale on chce skupić się na pracy tylko i wyłącznie w Gdyni.
- Nie znam szczegółów i nie chciałbym komentować działań Polskiego Związki Koszykówki. Myślę, że wybór Igora to trafione posunięcie. On zna polskie realia i rodzimych zawodników. Zna cały system, jest w Polsce od kilkunastu lat. Jeśli przekona graczy o słuszności swoich działań i swojej filozofii, to powinno być dobrze.