Trzy etapy z metą na wzniesieniu to słaby program w porównaniu chociażby do ostatniego Giro d'Italia (pięć takich końcówek). Szwajcarski szczyt Verbier był na dodatek średni (ponad 8 km podjazdu, śr. nachylenie 8%), ale jak się okazało, wystarczający do pożegnania z szansami kilku marzących o żółtym trykocie śmiałków.
Na sześć dni przed końcem rywalizacji o dekorację na Polach Elizejskich walczy Contador praktycznie sam ze sobą. Jego tempo na Verbier jako tako potrafił utrzymać, ale i tak z kilkusetmetrową stratą, jedynie Andy Schleck. Co będzie na znacznie dłuższym i trudniejszym podjeździe na Ventoux? Jak potoczy się płaska czasówka w Annecy w czwartek?
Jeżeli młodszy z braci Schleck (prawie 2,30 min. straty), nowy lider klasyfikacji młodzieżowej (najlepszy w niej przed rokiem) mówi, że Hiszpan jest najlepszy w górach to tak jakby twierdził, że sprawa żółtej koszulki jest już załatwiona. Lance Armstrong przyznał wielkość Contadorowi porównując go z sobą: kiedyś on sam był najlepszy. A co mają mówić inni, skoro jak na tacy widać hierarchię?
Leżaczek dla faworytów
Przed etapem z metą na Verbier dziennik "L'Équipe" w ironiczny sposób wydrukował karykaturę roweru, który przydałby się kandydatom do żółtej koszulki: to był leżak na kółkach. Po dniu przerwy dwa etapy kończyły się sprinterskimi triumfami Marka Cavendisha, a potem ucieczki udawały się Nickiemu Sørensenowi, Heinrichowi Hausslerowi, w sobotę Sergiejowi Iwanowowi. Faworyci się nie ruszali.
Trzeba było czekać na piętnasty etap, by faworyci ruszyli do boju, a jak już odkryli karty, to okazało się, że niektórzy są nieprzygotowani do rywalizacji z Contadorem, zdecydowanie najlepszym wspinaczem wyścigu. Mógłby z nim powalczyć być może Alejandro Valverde, któremu zawieszenie od startów we Włoszech nie pozwoliło na udział w Wielkiej Pętli.
Ponad pięć kilometrów podjazdu pierwszej kategorii na Verbier prawdopodobnie wskazało nowego króla Tour de France. Mając ponad półtorej minuty przewagi nad Armstrongiem i nawet nie wierząc w zapowiedzi pomocy Teksańczyka przy obronie żółtej koszulki, trudno spodziewać się upuszczenia przez madrytczyka tego handicapu.
Czarnym koniem wyścigu jest trzeci dziś w klasyfikacji generalnej Bradley Wiggins (1,46 min. straty), który czeka w czwartek na ponad 40-kilometrowy etap jazdy na czas. Trzykrotny mistrz olimpijski na torze, prawdopodobnie najlepszy specjalista od jazdy na 4 km na dochodzenie, przeżywa największe chwile w karierze szosowca. Jego wytrzymałość szacuje się na 85-90 w skali pułapu tlenowego VO2max. (Zwykły młody mężczyzna ma do 50, a pięciokrotny triumfator Tour de France Miguel Indurain w szczycie formy dochodził do wartości 88 w tej skali).
Alpy prawdę powiedzą
Co czeka jeszcze faworytów? Dwie słusznego rozmiaru góry we wtorek ze zjazdem na metę, mniejsze wzniesienia w środę znów z końcówką na zjeździe, i czasówka. W piątek ostatni podjazd znów jest blisko mety, ale nie na tyle, by wprowadzić zamieszanie w czołówce. W sobotę najtrudniejszy i najsłynniejszy w tegorocznym programie podjazd na Ventoux.
Jeśli Carlos Sastre, Cadel Evans i pomniejsi liderzy przebąkujący o ataku na żółtą koszulkę nie potrafili utrzymać się na Verbier, tym trudniej przyjdzie im na Ventoux. Dwukrotnie drugi w Tourze Evans (prawie 4,30 min. straty) musiałby wznieść się na wyżyny umiejętności, by wypracować przewagę nad Contadorem w Annecy. Sastre (prawie 4 min. straty) szczerze nie jest tego w stanie zrobić.
Obserwatorzy już po otwierającej 96. edycję Touru czasówce w Monako skreślili z listy faworytów Denisa Mienszowa, który dość hucznie musiał świętować sukces w Giro, bo nawet na etapie jazdy indywidualnej, "swoim" terenie, nie potrafił zbliżyć się do najgroźniejszych rywali.
Contador pokazał miejsce w szyku rywalom, którzy muszą oddać cesarzowi co to cesarskie. El Pistolero po triumfie na Verbier był szczęśliwy i rozluźniony, bo wiedział, że wielka presja, która dla innych mogłaby się w momencie założenia żółtej koszulki dopiero zacząć, w jego przypadku opadła.
Również dzięki jeździe drużynowej na czas, która powróciła do programu Wielkiej Pętli tak samo jak Armstrong, w czołówce jest trzech zawodników Astany (również Andreas Klöden), a nie ma ludzi z przeciętnych zespołowo Cervélo (z Sastre) i Silence-Lotto (z Evansem). Brak stworzenia wielu okazji do górskich ataków w końcówkach zastąpił organizator drużynówkę, która ugruntowała pozycję numer jeden z peletonie kazachskiej Astany.
Konflikt wśród mocarzy
W przyszłym sezonie Contador może zastąpi Valverde w roli lidera Caisse d'Epargne. Nad kolarzem z Murcii ciąży widmo dyskwalifikacji, co byłoby prawdziwym dramatem zawodnika marzącego o żółtej koszulce i mającemu ku temu argumenty. Najbardziej prawdopodobny plan zakłada po całkowitym wyłączeniu Valverde z rywalizacji pozyskanie przez Eusebia Unzue Contadora.
Bo w Astanie Hiszpan czuje się obco. Z Bruyneelem jako piąty i najmłodszy w historii kolarz wygrał wszystkie trzy wielkie toury, ale relacje budowane sukcesami popsuło przyjście Armstronga. Bruyneel ogłosił publicznie Contadora liderem Astany na Tour de France, ale wtedy ujmę na honorze poczuł Teksańczyk.
Wszystko wskazuje na to, że tam gdzie będzie Bruyneel, zabierze ze sobą Armstronga. Kierownictwo Astany już myślało o zwolnieniu belgijskiego managera, co pewnie stanie się faktem w ciągu kilku miesięcy. O ile wcześniej Bruyneel sam nie odjedzie z zespołu, bo razem z Armstrongiem mają już fundamenty pod nową grupę zawodową. Astana nadal wierzy w Contadora, oferując mu nowy kontrakt.
Co działo się na górskim etapie w Verbier, wszyscy widzieli. Contador na każdym kilometrze podjazdu wypracowywał kolejne 17 s przewagi nad siedmiokrotnym triumfatorem Touru. Armstrong dzisiaj nie podpisze się nawet pod drugim miejscem na mecie, bo widzi swoją szansę. My widzimy, że Teksańczyk po trzyipółletniej przerwie plasuje się dzisiaj w hierarchii najmocniejszych kolarzy niżej wyżej od Contadora. Tak jak wszyscy inni.