Tegoroczna Wielka Pętla nie zaczęła się dla Brytyjczyka najlepiej. Najpierw kraksa wyeliminowała go z udziału w sprinterskim finiszu, na którym najszybszy okazał się Alessandro Petacchi. Dwa dni później kolarz Lampre ponownie zdystansował Cavendisha, a przewaga wypracowana w trakcie pierwszego tygodnia wyścigu wystarczyła Włochowi, by finalnie zdystansować rywala w walce o zieloną koszulkę lidera klasyfikacji punktowej.
- Mój Tour de France nie zaczął się zbyt dobrze i przez cały pierwszy tydzień zachodziłem w głowę, jak do tego mogło dojść - opowiada brytyjski sprinter. - Zespół robił jednak wszystko, by mi pomóc. Z biegiem czasu czułem się coraz lepiej - nie ukrywa. Cavendish wygrał pięć kolejnych płaskich odcinków i w sumie - przez trzy lata występów w Wielkiej Pętli - uzbierał na swoim koncie już piętnaście etapowych triumfów.
Dominację Brytyjczyk potwierdził na Polach Elizejskich, nokautując Petacchiego i Juliana Deana. - Bernard Eisel zabrał mnie do pociągu, a następnie Tony Martin doprowadził mnie dokładnie tam, gdzie powinienem się znaleźć, by pojechać po zwycięstwo - relacjonuje przebieg paryskiego finiszu. - Kiedy wygrywasz, zyskujesz pewność siebie. Kiedy jesteś pewien swoich możliwości, wówczas wygrywasz. To prosta recepta.
Cavendish na mecie pokusił się także o kilka refleksji i krótkie podsumowanie 97. Tour de France. - To było niesamowite przeżycie - cieszy się. - Ludzie we Francji zawsze robią z Wielkiej Pętli wielkie wydarzenie i chciałbym im wszystkim gorąco podziękować. Mnóstwo ciepłych słów należy się także mojemu zespołowi, całemu personelowi który nas wspierał i wszystkim ludziom, którzy pomagali mi w trakcie wyścigu. Było fantastycznie.
Mark Cavendish wygrał pięć etapów w tegorocznym Tour de France