Lekarze twierdzili, że z tego nie wyjdzie. Ich zdanie zmieniła cicha "kur**" przerywająca ciszę jednej z sal krakowskiego szpitala i gest wobec ukochanej. Od tego momentu życie Mateusza Korneckiego nazywają cudem.
Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Trochę po 16.00. Spokojna wiejska okolica 15 kilometrów od granicy Krakowa. Wąska brama. Za nią mnóstwo zieleni, krótki zjazd w dół i niewielki dom z tarasem.
Do drzwi samochodu podbiega Holka. Border Collie zawsze pierwszy wita gości.
Za nim Justyna, uśmiechnięta drobna blondynka. Wydaje się być nieco zmęczona. Trudno powiedzieć, czy minionym dniem, czy wydarzeniami, które w ciągu ostatniego roku przemeblowały jej życie.
I Mateusz. Podchodzi żwawo, wita się pewnym uściskiem ręki.
Dla mnie to wyjątkowa chwila. Rok temu pisałem o nim, mając świadomość, że szanse na przeżycie Mateusza i jego powrót do rzeczywistości są bliskie zeru.
- Pan na co dzień zajmuje się sportem, prawda? A wie pan, że kiedyś przeprowadzałem wywiad z Kalu Uche, piłkarzem Wisły? Miałem może siedem lat. Mama, dziennikarka, zapytała, czy mam ochotę pogadać z "kolegą". Wiadomo, że się zgodziłem - wspomina Mateusz.
Nie mówi w pełni wyraźnie, trochę ślizga się po słowach, jednak bez trudu można zrozumieć wszystko. Mateusz mówi dużo, ale konkretnie. Nie używa niepotrzebnych zdań.
Szybko "chwali się" pierwszym słowem wypowiedzianym po wybudzeniu ze śpiączki.
- Patrzyłem w sufit i powiedziałem: "kur**". Nie skierowałem go do nikogo konkretnego, widocznie poczułem chęć wypowiedzenia tego słowa - żartuje Mateusz.
Kiedy się śmieje, jego głos się zmienia, a gardło ściska. Jakby ekspresja przewyższała możliwości ciała.
- Potem powiedziałem do neurolożki, że jest wredna. Do pielęgniarek, że są wiedźmami. To wiem z opowiadań. Natomiast neurolożka stwierdziła, że to najpiękniejsza rzecz, którą tego dnia usłyszała, bo ja wcześniej nie mówiłem nic - szeroki uśmiech 28-latka. - Poza tą "kur**" oczywiście.
Jest źle
19 lipca, 2022 roku. Krakowski Lasek Wolski. Mateusz i Szymon, dwóch najbliższych przyjaciół, trenują na rowerach górskich. Zabrali ze sobą instruktora. Jadą po trudnym terenie, ubitej ziemi specjalnie przygotowanej na takie przejażdżki. Skaczą, wykonują proste akrobacje.
Szymon stanął kilka metrów przed "gapem". To skocznia z wgłębieniem i lądowiskiem zaraz za nim. Wcześniej trenowali na mniejszych "gapach", analizowali pozycję i prędkość.
Najpierw przejechał Jacek, instruktor.
Teraz Szymon. Głęboki oddech. Noga z dużą siłą naciska na pedał. Mężczyzna rozpędza się, wybija z progu skoczni i bezproblemowo ląduje za wyrwą. Odjeżdża, staje obok, czeka.
Kolej na Mateusza. Zadanie nie jest trudne. Razem z Szymonem na rowerach wyczynowych trenują od trzech lat. Ma być jak zawsze - właściwe wybicie, chwilowa przyjemność z lotu i twarde lądowanie.
Mateusz rusza. Wjeżdża na skocznię. Wybija się. Trochę za późno. W momencie pociągnięcia roweru w górę, opona nie miała już kontaktu z podłożem.
Mateusz powoli obraca się w powietrzu i ląduje na przednie koło. Nie jest w stanie złapać równowagi. Uderza głową z kaskiem o podłoże.
Chwila martwej ciszy. Koledzy i nieznajomy rowerzysta, który zauważył zdarzenie, biegną w stronę Mateusza. Wypadek nie wyglądał na poważny. Szymon boi się, że jego przyjaciel złamał sobie obojczyk albo mocno się poobijał.
Wystarczy kilka sekund, aby zauważył, że Mateusz leży bez ruchu.
Nie ma z nim kontaktu.
Chłopak, który stał przed miejscem lądowania, wzywa karetkę. Szymon i reszta układają kolegę w bezpiecznej pozycji. Czekają na pomoc.
Po pięciu minutach zauważają silne skurcze mięśni. Z ust Mateusza wydobywa się dźwięk, jakby reagował na ból. Odczytują to jako dobry znak. Nie wiedzą, że to wszystko dzieje się bez udziału świadomości przyjaciela.
Ratownicy medyczni docierają na miejsce. Zabezpieczają Mateusza. Szybko i szczerze przyznają, że sytuacja jest trudna. Po ratownikach na miejsce dociera policja.
Ekipa z karetki układa Mateusza na noszach. Zabierają go w dół. Idą szybkim krokiem. Pomagają znajomi poszkodowanego i policjanci. Za linią drzew dołączają strażacy, którzy quadem dowożą nieprzytomnego do karetki.
Kiedy ratownicy zabezpieczali Mateusza, Szymon zadzwonił do jego matki.
- Dzień dobry, potrzebuję PESEL-u pani syna.
- PESEL-u? Mateusz nie może go podać? Jest nieprzytomny? - Iwona Sitnik-Kornecka szybko łączy fakty.
- Tak, miał wypadek. Karetka zawiezie go do szpitala wojskowego.
Matka podała PESEL syna i rozłączyła się. Natychmiast zadzwoniła do wszystkich znajomych, którzy mogliby pomóc. Po chwili pojechała samochodem do szpitala.
Na miejscu zastała karetkę, która właśnie przywiozła Mateusza. Podeszła bliżej.
- Pani jest jego matką? - zapytał ratownik.
- Tak. Co z nim?
- Jest źle - ratownik odpowiedział bez wahania.
- Zajebię go, jak z tego nie wyjdzie - troskliwy wzrok matki odprowadzający Mateusza do drzwi wejściowych kontrastował z wypowiedzianymi słowami.
Ratownik zerknął w jej stronę i wszedł do szpitala. - O resztę proszę pytać lekarza - rzucił zza pleców.Przytulas
Koniec sierpnia 2022 roku. Intensywne promienie słońca padają na niemal cały gmach Szpitala Wojskowego w Krakowie.
Justyna wchodzi na oddział neurologii. Pierwszy raz po tygodniowej przerwie. Wcześniej Mateusz złapał infekcję jelitową. Trafił do izolatki. Mama Mateusza, tata i Justyna, którzy codziennie przy nim czuwali, przez ten czas nie mogli go odwiedzać.
Bardzo schudł. Ale nie widoku osłabionego partnera obawia się Justyna. Boi się, że nadal nie będzie żadnego postępu. Lekarze od samego początku nie dawali dużych szans na poprawę stanu pacjenta, ale półtora miesiąca śpiączki potężnie ją przytłoczyło.
"Panie Boże, niech dziś się coś wydarzy" - powtarza w myślach. Chce znaku, że cokolwiek w ich wspólnym życiu idzie w dobrym kierunku.
Wchodzi do sali. Łóżko Mateusza jest pierwszym, licząc od drzwi wejściowych [zdjęcie powyżej]. Wokół wychudzonego mężczyzny medyczna aparatura. Cewnik, sprzęt do karmienia dojelitowego. Na szczęście nie ma już rurki po tracheotomii. Mateusz od paru tygodni oddycha samodzielnie.
Justyna siada obok łóżka. Przez chwilę patrzy na Mateusza. Żadnych zmian. Żadnego ruchu.
- Mateusz... - Justyna na głos, z głębokim westchnięciem, wydobywa z siebie słowa. – Miałam dziś strasznie ciężki dzień. Potrzebuję przytulasa.
I wyczuwa nieznaczny ruch. Początkowo nie robi sobie nadziei. Ale po chwili wszystko dzieje się szybko.
Mateusz podnosi prawą rękę i kładzie ją na ramieniu dziewczyny.
Mija kilka sekund, zanim dochodzi do niej to, co właśnie zobaczyła. Wybucha gwałtownym płaczem. Przytula Mateusza, kładzie głowę na jego klatce piersiowej.
Ale chwila nie trwa długo. Justyna wstaje i mimo łez wciąż spływających po policzkach, dzwoni do znajomych, rodziców Mateusza, wszystkich, którzy pomagali w opiece nad nim. Krzyczy przez telefon, nie może się uspokoić. Euforia.
- Wcześniej Mateusz poruszał się nieznacznie. Lekarze twierdzili, że to skurcze mięśni, ruchy bezwarunkowe. A tego dnia wyraźnie zareagował na moje słowa - tłumaczy dziś Justyna.
Mateusz dodaje, że był jeszcze jeden moment, który dawał nadzieję. Kiedy czuwała przy nim mama, chwyciła go za rękę, a on zaczął podważać jej paznokieć. Delikatnie poruszał palcem. Mama zapytała: "Co, Mateusz, bawisz się moim paznokciem?". I, ku jej olbrzymiemu zaskoczeniu, usłyszała z jego ust ciche: "Yhym".
Natychmiast pobiegła do pielęgniarek, aby poinformować o wielkim przełomie. Te jednak, bez chwili namysłu, stwierdziły, że na pewno jej się wydawało.
- Tymczasem ja powoli się wybudzałem - uśmiecha się Mateusz.
Gwiezdny pył
- To był proces. Ludziom się wydaje, że przebudzenie po śpiączce wygląda tak, że pacjent otwiera oczy i mówi: "Ale się wyspałem!". Tymczasem to zawsze bardzo powolny ciąg kolejnych małych wydarzeń - tłumaczy Justyna.
- Dobrze, że akurat w tym aspekcie nie słuchaliśmy lekarzy - podkreśla Iwona Sitnik-Kornecka.
Mama Mateusza jest dziennikarką. Kiedyś pracowała w TVP, dziś w serwisie krakow.pl, prowadzi też zajęcia dla studentów.
- Syn miał się już nigdy nie obudzić. Na szczęście nie słuchał tego, że ma zerwanych większość połączeń nerwowych. Ja natomiast byłam przygotowana, że przyjdą w końcu z trudnymi pytania w sprawie pobrania organów. Prosiłam, aby wprost informowali, co się dzieje, nie chciałam podjąć głupiej decyzji. Dwa dni po takiej rozmowie jeden z lekarzy stwierdził, że "nie idziemy w kierunku śmierci pnia mózgu". Odpowiedziałam, że zrobię wszystko, by Mateusz się obudził. Jeśli mam ściągnąć do szpitala szkatułkę z gwiezdnym pyłem, zrobię to. Niech tylko powie, czego potrzebują, żeby Mateusz do nas wrócił - opowiada Sitnik-Kornecka.Ostatecznie wystarczyło zaangażowanie grupy wsparcia składającej się z rodziny i przyjaciół Mateusza.
- Wszyscy znajomi mówią mi, że byłam dzielna. Tymczasem po prostu nauczyłam się odcinać emocje. Nie pozwalałam się przytulać. Uznałam, że Mateusz nie potrzebuje matki, która będzie się mazać, lecz zasuwać dla swojego syna. Tak jak robili to jego tata i Justynka - dodaje dziennikarka.
We wrześniu Mateusza przewieziono z oddziału neurologicznego do Polskiego Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej VOTUM przy ulicy Golikówka w Krakowie. Tam był do marca. Dziś mieszka z narzeczoną w domu we Włosani.
- Lekarze traktują jego wyzdrowienie w kategoriach cudu - uśmiecha się Sitnik-Kornecka. - Chociaż trzeba przyznać, że oni też wykonali znakomitą robotę. I będę im za to zawsze wdzięczna.
Mateusz ćwiczy wyraźne mówienie, doskonali chodzenie, próbuje poszerzyć pole widzenia za pomocą prostych ćwiczeń. Wciąż intensywnie się rehabilituje.
Wypadku nie pamięta. A życie sprzed 19 lipca 2022 - tylko fragmentami.
- Jest kilka istotnych zdarzeń, które pamiętam wyłącznie z opowiadań. Kilka moich własnych wspomnień jest natomiast bardzo dziwnych. Na przykład z dzieciństwa zapamiętałem, jak po niemiecku nazywa się proces odcinania pępowiny - abnabelungsprozess - przyznaje Mateusz. - Totalny chaos, prawda?
To, czego także nie zapomniał, to sport. W tym przypadku działa zarówno standardowa pamięć, jak i ta mięśniowa. Mateusz ledwie na nowo nauczył się chodzić, a już wspina się na ściankę. Jego trener zapowiedział, że zajęcia indywidualne niebawem nie będą mu potrzebne. Wróci do sekcji i będzie ćwiczyć z pozostałymi członkami klubu wspinaczkowego.
Wrócił też na rower. Nie planuje z niego rezygnować, choć o akrobacjach nie ma mowy. Tłumaczy, że to droga zabawa, poza tym Justyna byłaby na niego wściekła.
Po Lasku Wolskim już spacerował. Na miejsce wypadku nie dotarł. Jest mu wszystko jedno, czy je zobaczy. Jednak dla jego bliskich to mogłoby być nieprzyjemne doświadczenie. Nie chce ich na to narażać.
- Ale chcę, żeby opowiadali o tym, co mnie spotkało. Może dzięki temu wypadkowi inni unikną swoich małych katastrof. Z opowiadań wiem, że niedługo po tym, jak trafiłem do szpitala, lekarze byli niezbyt chętni, aby wykonać rezonans mojej głowy. Mają mnóstwo innych pacjentów, a ja byłem w stanie wegetatywnym, bez większych szans na przeżycie. Po jakimś czasie lekarze sami prosili o możliwość zrobienia badania, żeby sprawdzić, jakim cudem dochodzę do sprawności - z niezwykle poważnym wyrazem twarzy wyznaje Mateusz. - Mam teraz drugie życie. Pół roku temu nie byłem w stanie samodzielnie chodzić po schodach, a dziś próbuję podciągać się na drążku. Wracam do sprawności. Chcę uzyskać sprawność lepszą od tej sprzed wypadku. Będę mocniejszy.
I dodaje: - Mam od kogo czerpać siłę. Jest Justyna. Przed wypadkiem miałem tylko dziewczynę. Dziś mam narzeczoną.
Mateusz oświadczył się 26 lutego.
Tylko nie żartuj
Mateusz Kornecki: Planowałem, że zrobię to we Włoszech, zadbam o romantyczną atmosferę. Tymczasem u kuzynki oglądaliśmy film "Najgorszy człowiek na świecie". Po seansie coś mnie tchnęło. Stwierdziłem, że nie ma na co czekać. Oświadczyłem się w mieszkaniu naprzeciwko centrum rehabilitacyjnego. Wtedy mieszkaliśmy na 30 metrach kwadratowych.
Justyna Stanach: Po oświadczynach popijaliśmy sobie Oshee.
MK: Bo to była dość spontaniczna decyzja.
JS: Choć mogłam się spodziewać, że Mateusz coś kombinuje. Wcześniej zapytał mnie o rozmiar palca.
MK: Chciałem, żeby pierścionek pasował. Mierzyła go przed oświadczynami, więc nie zapowiadało się romantycznie. Jednak udało mi się ją zaskoczyć.
JS: Były podchody, ale pewności nie miałam.
MK: Przed oświadczynami powiedziała: "Tylko nie żartuj ze mnie, bo cię zabiję"!
JS: Tak powiedziałam. Po czym odwróciłam się i zobaczyłam pierścionek. Był element zaskoczenia.
MK: Nie spodziewałaś się, że oświadczę ci się na Golikówce!
JS: Nie zmieniłabym niczego z tamtego wieczora. Nie chciałabym oświadczyn w restauracji czy na jakimś wyjeździe, jak wstępnie planował Mateusz. To było szczere, świadome. Najpiękniejsze.
Impreza
Przed wypadkiem Justyna i Mateusz wymienili się SMS-ami. Ona napisała "I love you". On odpisał: "Ja ciebie też". Justyna wysłała jeszcze: "Powodzenia na rowerze!".Wiadomość o wypadku dostała od Szymona, kolegi Mateusza. Była w pracy. Pierwsza reakcja - płacz. Czuła bezsilność, nie wiedziała, co dokładnie się stało. Jednak kiedy usiadła na schodach, na klatce w kamienicy, przestawiła się na "tryb zadaniowy". Pierwsze wyzwanie - dotarcie do szpitala w jednym kawałku.
W szpitalu spała na ławce niedaleko sali, w której umieszczono Mateusza. Po zmroku nie mogła być przy chłopaku, więc tam czekała na poranek. Stan pacjenta określano słowami: "zagrożenie życia". Justyna bała się, że coś ją ominie. I nie zdąży, jeśli będzie trzeba. Wiedziała, gdzie jest blok operacyjny. Kładła się więc między nim a pokojem Mateusza.
- Wiedziałam, że gdyby zabrali go na operację, przejadą tą drogą. Na pewno bym się obudziła - twierdzi Justyna. I dodaje nieco speszona: - No, co miałam zrobić? Zakochałam się.
Przed wypadkiem byli parą od trzech miesięcy. Do dziś przeżyli wspólnie niespełna półtora roku.
Mateusz Kornecki: Justyna moich rodziców poznała w szpitalu.
Justyna Stanach: Zorganizował nam niezłą imprezę, co?
MK: Nie chciałem, żeby ich poznała w takich okolicznościach, ale przecież nic nie mogłem zrobić.
Dawid Góra: Pamiętałeś Justynę po przebudzeniu ze śpiączki?
MK: Myślę, że tak.
JS: No nie wiem. Były momenty, kiedy miałam wrażenie, że mnie nie pamięta. Ale często po chwili mówił coś, co sprawiało, że zmieniałam zdanie.
MK: Ale przytuliłem cię przecież. Od wtedy zacząłem wracać do żywych.
JS: To prawda. Niech będzie, że mnie pamiętałeś.
JS: Zresztą, to jest dowód na siłę miłości. Nie jest przekonany, czy mnie pamięta, czy nie, ale uczucie zostało. We mnie też nic się nie zmieniło. Wiem, co czułam wcześniej, wiem, co czuję teraz. Tak też myślałam, kiedy nie miałam pewności, czy w ogóle mnie rozpoznaje. Liczyłam na to, że uczucie jest w nim gdzieś głęboko, tylko potrzebuje czasu, aby wypłynąć na powierzchnię. Miałam rację.
Lubię fajno
Dzięki zbiórce zorganizowanej przez bliskich Mateusza zaraz po wypadku, zgromadzono niemal 270 tysięcy złotych. Kiedyś koszt jednego miesiąca zabiegów i rehabilitacji wynosił trzydzieści tysięcy. Dziś - pięć razy mniej.
Mateusz nadal zażywa leki. Na szczęście pieniędzy wystarczyło na kosztowne zabiegi stomatologiczne. Przez szczękościsk, podczas śpiączki, Mateusz niemal doszczętnie zniszczył jedenaście zębów. Teraz pieniądze są konieczne na dalszą, żmudną rehabilitację.Jednak to nie ona jest dziś dla Mateusza najważniejsza. Między ćwiczeniami wpadł na pomysł, który ma się stać jego życiowym projektem.
- Z wykształcenia jestem architektem, ale jeszcze przed wypadkiem stwierdziłem, że to nie dla mnie. Przebranżowiłem się na IT i założyłem firmę o nazwie "Lubię fajno". Wierzę w fajne rzeczy. Najważniejsze, żeby nie zmuszać się do niczego i wykonywać swoją pracę z pasją - dzieli się swoim mottem Mateusz.
Kiedy zafascynowało go programowanie, uczył się nowych umiejętności przed pracą w biurze architektonicznym, w trakcie pracy i po niej.
Dzięki temu dziś może pomóc innym - wyjaśnia Mateusz i przechodzi do rzeczy: - Mój okulista powiedział, że aby odzyskać pełne pole widzenia, muszę machać patyczkiem przed twarzą i podążać za nim wzrokiem. A ja jestem leniwym człowiekiem, więc stwierdziłem, że mi się nie chce i postanowiłem napisać program, który pozwoli robić to bez wysiłku. Tak na mnie działa lenistwo. Moja wada wzroku polega na tym, że mam ograniczone pole widzenia po lewej stronie. Muszę je poszerzać ćwiczeniami. W aplikacji może pojawiać się punkt, za którym trzeba będzie podążać wzrokiem, odwracać głowę i tak dalej. Terapeuta zdecyduje, czy punkt porusza się w poziomie, pionie czy po skosie. Oczywiście to najprostsza funkcjonalność. Docelowo to ma być przedsięwzięcie ulepszane choćby do końca mojego życia. A właściwie naszego - nad aplikacją pracuję z Justynką.
Mateuszowi po architekturze zostało już tylko dobre oko, choćby do fotografii (tak twierdzi Justyna), oraz imiona kotów. Pupila swojej mamy nazwał "Cziper". Od architekta Davida Chipperfielda. On sam niedawno kupił sobie Brytyjczyka, któremu nadał imię Foster. Od innego architekta - Normana Fostera.
- Dlaczego kot? Dla odmiany teraz ja mogę się kimś zaopiekować - wyjaśnia Mateusz.
Niezapisane
Mateusz Kornecki: Nie wiem, jaka będzie przyszłość. Czas szybko mija. Pół roku temu nie byłem w stanie wejść po schodach, a dziś swobodnie rozmawiamy. Jestem pewny, że będę robić rzeczy, które staną się moją pasją. Jeśli to będzie układanie kostki brukowej, to będę układać. No i na pewno nie zrezygnuję ze sportu.
Justyna Stanach: Moja wizja przyszłości niewiele różni się od tej Mateusza. Pewnie dlatego jesteśmy parą. Będziemy tam, gdzie poniesie nas życie. Na pewno w zgodzie z samymi sobą. Karty naszej przyszłości są niezapisane. Nie przewidujemy dalej niż na kilka tygodni. Tego nauczył mnie wypadek Mateusza.
MK: Czyli będzie fajno.
JS: To na pewno, Mateuszku.
Dawid Góra, WP SportoweFakty