Wydarzenie bez precedensu. Zdobędzie dziś piąty medal olimpijski?

PAP / Na zdjęciu: Karolina Naja
PAP / Na zdjęciu: Karolina Naja

- Poszukuję trochę większych wartości w tym co robię niż tylko kolor medalu. To jest tylko wisienka na torcie - mówi kajakarka Karolina Naja, która już czterokrotnie stawała na olimpijskim podium. W Paryżu ma szanse na kolejne medale.

Z Paryża Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Ma cztery medale igrzysk olimpijskich, 15 krążków mistrzostw świata, 12 mistrzostw Europy. Jest jedną z najbardziej utytułowanych gwiazd w historii polskiego sportu. Niestety, jej popularność nie do końca odpowiada jej sukcesom.

Kajakarka Karolina Naja przyjechała na igrzyska w Paryżu, by po raz piąty stanąć na olimpijskim podium. A może i szósty - czeka ją nie tylko finał w K4 na 500 metrów, ale ma także szansa na krążek w K2 z Anną Puławską.

Co jest dla niej ważniejsze niż kolor medalu olimpijskiego? Czy odczuwa popularność? Jaki poziom stresu jest odpowiedni? Czy w kadrze nazywają ją mamą? Między innymi o tym mówi wspaniała zawodniczka, od której bije niesamowita dojrzałość.

ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Stanęła w obronie polskich siatkarek. "Trudno było oczekiwać"

Jak Pani reaguje na określenie "legenda polskiego sportu"?

Chyba odpowiadam śmiechem. Nie czuję tego, żaden medal nie był zdobyty w indywidualnie, moją siłą są partnerki z drużyny, więc to nie tylko moja historia, ale wszystkich wokół. Sztabu, związku, sponsorów, działaczy i zawodniczkom, z którymi tworzę reprezentację już od 13 lat. Każda z tych dziewczyn jest dla mnie wyjątkowa, od każdej z nich wyciągnęłam coś dla siebie.

Może Pani o sobie powiedzieć, że jest popularna? Odczuwa ją Pani?

Na przestrzeni lat moja popularność się trochę zmieniła i teraz jest bardziej odczuwalna, jednak nie jest to w takiej skali jak piłkarze czy siatkarze. Dla fanatyków sportów olimpijskich jestem rozpoznawalna, jednak nie jest to popularność która by mi przeszkadzała.

A to dla Pani dobrze czy źle?

Jeśli chodzi o mój charakter i osobowość, to na pewno takie okoliczności mi sprzyjają i pomagają.

Czy jadąc na swoje czwarte igrzyska nadal można się nimi bawić?

Można. Każdy zawodnik jedzie tam z przeczuciem dobrej formy i dyspozycji. To też dobry fun i zabawa. Trzeba wtedy czerpać przyjemności z rywalizacji, żeby te wspomnienia zostały w głowie.

Trzeba zachować spokój i oddalać presję i stres z głowy. Dobry wyścig zawsze ta dobry wynik, a chodzi o satysfakcję.

Wymieniłaby Pani jedno najwspanialsze wspomnienie ze swojej kariery na igrzyskach?

Każde kolejne igrzyska to inna historia, inne przygotowania, inne wspomnienia. Każde są wyjątkowe i żadnych nie chcę wyróżniać. Przyjdzie czas w moim życiu, że zatrzymam się i popatrzę na to z refleksją. Ale jeszcze nie teraz.

Na pewno Tokio zakończyło się wspaniałymi sukcesami, było srebro i brąz. Te osiągnięcia były wywalczone z młodymi dziewczynami, które dosłownie rosły w moich oczach. To pozwoliło mi zacząć marzyć o Paryżu i przedłużyć karierę o kolejne trzy lata. Wciąż czuję się silna, mocna i codziennie budzę się ze sportowym marzeniem.

Popularność, której mówiła pani wcześniej, przydałaby się na pewno pani dyscyplinie. Mimo tylu wywalczonych medali na igrzyskach, kajakarstwo nie znajduje się u nas w czołówce popularności...

Nasz sport olimpijski otrzymał jednak dużo wsparcia, nasz sztab powtarza jednak że nie chodzi o finanse, ale przekazywanie wartości młodszym pokoleniom. To jest bardzo poważny temat, którymi naprawdę ciężko utrzymać.

Odczuwa pani jeszcze stres przed tak wielką imprezą?

Zawsze jako sportowiec odczuwam lekki stres, zawsze jest to jednak stres w odpowiedniej dawce dla mnie, z którym jestem oswojona. Ten stres mnie motywuje, nie demotywuje.

Czy pojawiają się myśli, że igrzyska w Paryżu mogą być ostatnimi?

Zawsze podchodziłam do swojej kariery i do przyszłości odpowiadając na takie pytania z pokorą i spokojem. Nie lubię wyprzedzać przyszłości, ona jest nam nieznana.

Ma Pani już dość pytań o złoto? Cztery medale są, ale brak tego najważniejszego...

Absolutnie nie mam tego pytania dość, rozumiem dociekliwość dziennikarzy i dobre życzenia. W naszym środowisku kajakowym brakuje tego medalu, już w 2009 roku nieśmiało odpowiadałam dziennikarzom na takie pytania słowami: "wszystko w naszych rękach".

Ja poszukuje trochę większych wartości w tym co robię, niż tylko kolor medalu. To jest tylko wisienka na torcie. Bycie olimpijczykiem to coś wielkiego, już powinniśmy się czuć wygrani dzięki temu, że tu jesteśmy.

A czy trener Tomasz Kryk, znany ze swoich niekonwencjonalnych metod, wprowadził w ostatnim czasie coś nowego?

Więcej już się wymyślić nie da. Dostałyśmy już tyle narzędzi do prowadzenia ścieżki treningowej, że wiemy jak się prowadzić i czemu te narzędzia służą.

Koleżanki z kadry nazywają Panią "mamą"? Jest Pani najbardziej doświadczona i utytułowana.

Nie, tylko w żartach może. Jestem mamą prywatnie i jestem najstarsza, jednak nie przypisuję sobie matczynych zachowań. Wszystkie są dojrzałymi zawodniczkami, z sukcesami, nie trzeba im matkować, w żaden sposób.

Jest jednak Pani pewną pośredniczką między młodszymi koleżankami a trenerem?

Tak to wygląda, bo kolejne nowe nazwiska to młode zawodniczki, więc różnica wieku zaczyna się robić coraz większa. Dlatego pełnię trochę rolę pośrednika między trenerem a nowym pokoleniem. Nie zapominając o sobie.

Rozmawiali: Tomasz Skrzypczyński (WP SportoweFakty) i Agnieszka Niedziałek (Sport.pl)

Źródło artykułu: WP SportoweFakty