[b]
[/b]Koliadych to obecnie jeden z najlepszych polskich kajakarzy. Ukrainiec kilka lat temu uzyskał polskie obywatelstwo i od tego momentu z sukcesami reprezentuje nasz kraj. 26-latek, mimo młodego wieku, został dość mocno doświadczony przez życie. W 2019 roku potrącił go samochód, a od dwóch lat drży o los najbliższych pochodzących z ostrzeliwanego przez Rosjan Chersonia.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Polska na medal olimpijski w kajakarstwie mężczyzn czeka 24 lata. Serię niepowodzeń w Paryżu ma przełamać jeden z najlepszych sprinterów świata, Oleksii Koliadych. Będzie pan gotowy na walkę o medal?
Oleksii Koliadych, brązowy medalista MŚ w kajakarstwie: Pewnie, że tak. Robię wszystko, by tak się stało. Mojej koronnej konkurencji, czyli rywalizacji na 200 metrów, nie ma na igrzyskach, ale już od trzech lat przygotowuję się właśnie pod kątem startu w wyścigu dwuosobowej osady na 500 metrów i dobrze nam idzie. W maju walczymy o kwalifikację olimpijską, potem mamy mistrzostwa Europy w Szeged na Węgrzech, pod koniec sierpnia mistrzostwa świata w Uzbekistanie.
Brzmi jak wyjątkowa okazja na zdobycie całego worka medali.
Coś w tym jest. Już w 2022 roku udało mi się zakończyć sezon z tytułem mistrza świata, medalem mistrzostw Europy, sukcesem na akademickich mistrzostwach świata i Pucharze Świata. Wiadomo, że teraz chciałbym to powtórzyć.
Jak to się stało, że w 2015 roku trafił pan do Polski?
Przyjechałem na studia. Chciałem się rozwijać i szukałem możliwości lepszego życia. To była trudna decyzja, ale postawiłem na swój rozwój osobisty. Wiedziałem, że w Polsce będę miał większe możliwości niż w Ukrainie. Nasze kraje są zbliżone kulturowo, a ja zostałem bardzo dobrze przyjęty w Gorzowie Wielkopolskim. Jako 17-latek rozpocząłem studia na tutejszym AWF.
ZOBACZ WIDEO: Krychowiak w helikopterze. Tylko spójrz, gdzie spędza urlop
Był jakiś szczególny powód, dla którego wybrał pan akurat Polskę?
Moja prababcia była Polką, ale to tak naprawdę jedyne, co łączyło mnie z tym krajem do 2015 roku. Nie zgłębiałem nawet tej rodzinnej historii, bo to nie ze względu na nią otrzymałem obywatelstwo. Przy wyborze miejsca do życia kierowałem się odległością i tym, że ludzie w Polsce mają podobną mentalność do Ukraińców. Czułem, że szybko się tu odnajdę.
I jak poszło?
Początki były bardzo trudne, ponieważ nie miałem czasu, by się nauczyć lepiej języka polskiego. Przyjechałem do Gorzowa we wrześniu 2015 roku, a miesiąc później zacząłem studia w języku polskim. Nie było taryfy ulgowej. Pomogło mi jednak to, że razem ze mną podobnego wyzwania podjął się mój dobry kolega. Było nam raźniej we dwójkę. Dostaliśmy mieszkanie w akademiku, rodzice mi pomogli, ale później musiałem radzić sobie i dorabiałem podejmując się różnych zajęć. Po ośmiu latach śmiało mogę powiedzieć, że przyjazd do Polski to była najlepsza decyzja w moim życiu. Niedawno wziąłem ślub z Polką i chcę tu zostać do końca życia.
Do Polski trafił pan jako medalista mistrz świata i Europy juniorów w kajakarstwie. Domyślam się, że przyjechał pan do Gorzowa głównie po to, by rozwijać karierę.
Szczerze mówiąc, zupełnie o tym nie myślałem. Przyznam, że na początku miałem duży problem ze znalezieniem miejsca do treningu. Zgłosiłem się do klubu, ale mnie nie przyjęli. Byłem zdziwiony, ale nie chcę tego nawet wspominać. Zająłem się nauką, a do kajakarstwa wróciłem dopiero po około roku. Na treningi zgodziły się władze Admiry Gorzów, barwy tego klubu reprezentuję do dziś. Po niecałych dwóch latach zostałem zaproszony na wspólne treningi z kadrą Polski.
Jak to się stało, że przyjął pan polskie obywatelstwo?
Gdy obroniłem licencjat, trafiłem do kadry narodowej. To właśnie wtedy zdecydowałem się rozpocząć starania o polskie obywatelstwo. Czułem się tu dobrze i wiedziałem, że to właśnie z Polską wiążę swoją przyszłość. Po dwóch latach oczekiwania dostałem wszystkie dokumenty.
Czy to oznacza, że wcześniej trafił pan do kadry niż miał obywatelstwo?
Dostałem zgodę, by trenować w kadrze Polski, bo wszyscy wiedzieli, że niedługo będę Polakiem. Do czasu otrzymania dokumentów nie mogłem jednak startować w żadnych międzynarodowych zawodach.
Jak na zmianę barw narodowych zareagowała pana rodzina?
Cała moja rodzina pochodzi z Ukrainy, ale rodzice przekonali się, że Polska to dobry kraj, bo w 2017 roku przyjechali do mnie na rok i tu pracowali. Tęskniliśmy za sobą i aby złączyć rodzinę po prostu zdecydowali się rzucić dotychczasowe życie w Chersoniu i przyjechać do Gorzowa. Gdy dowiedzieli się, że będę startował w reprezentacji Polski, byli bardzo szczęśliwi, cieszyli się z moich sukcesów.
Chersoń to miasto tragicznie doświadczone podczas trwającej wojny. Pana rodzina zdążyła uciec?
Gdy rozpoczęła się inwazja Rosjan, cała moja rodzina była w Chersoniu. Rodzice, dziadkowie, siostra mamy – oni wszyscy musieli pogodzić się z okupacją miasta przez Rosjan.
Jak to wyglądało?
Dla nas wszystkich to były bardzo trudne chwile. Ich życie było zagrożone, a ja przebywając w Polsce nie mogłem się na niczym skupić, bo cały czas się o nich martwiłem. Pewnego dnia do domu weszli rosyjscy żołnierze i wprost zagrozili rodzicom śmiercią. Ostatecznie okradli dom ze wszystkich cennych rzeczy, zabrali gotówkę, komputery, telewizor i samochód. Na szczęście nic nie zrobili moim bliskim. Po tamtej sytuacji natychmiast spakowali resztę dobytku i ruszyli do Polski.
Wyjazd z oblężonego miasta nie był zapewne zbyt bezpieczny?
Na szczęście wtedy jeszcze Rosjanie nie blokowali wyjazdu z miasta. Ale i tak rodzice z dziadkami musieli jechać przez wszystkie okupowane terytoria, by ominąć front. Z Chersonia ruszyli w kierunku Krymu, potem przez wschodnią Ukrainę aż do granicy z Białorusią. Po kilku dniach wjechali na Litwę, potem do Polski. Podróż trwała w sumie siedem dni. Ja przez ten czas drżałem o ich życie. Na szczęście praktycznie przy okazji każdego postoju dawali mi znać i zapewniali, że wszystko jest dobrze. Teraz są bezpieczni i to jest najważniejsze.
Macie informacje, co dzieje się z waszym domem?
Od kiedy rodzice w pośpiechu wyjechali, nie mamy żadnych informacji. Wiemy za to, że kompletnie zniszczony przez Rosjan został dom dziadków. Nieopodal Chersonia, pod okupacją rosyjską, cały czas przebywa moja ciocia. Jej dom mieści się po drugiej stronie rzeki, w części wciąż okupowanej przez Rosjan.
Macie z nią jakiś kontakt?
Różnie bywało, ale mamy kontakt. Czasami mamy problemy, by się dodzwonić, ale wiemy, że żyje i próbuje się odnaleźć w tej sytuacji. Gdyby tylko mogła, też przyjechałaby do Polski, ale musiała zostać ze względów osobistych. Wiemy, że choć o tym się już tyle nie mówi, to tam wciąż trwa regularna wojna. Na Chersoń niemal codziennie spadają bomby. Giną przypadkowi ludzie.
Dziadkowie cały czas są z panem w Gorzowie?
Przez jakiś czas byli, ale wiadomo, że tęsknili za Ukrainą i niedawno babcia zdecydowała, że pojedzie do siostry mieszkającej we Lwowie. Nie jest to idealne rozwiązanie, ale na pewno dużo lepsze niż powrót do Chersonia. Nie pozwalamy jej tam wrócić, bo zobaczenie zrujnowanego domu mogłoby być dla niej traumatycznym przeżyciem. Zresztą tak naprawdę nie ma do czego wracać. Mam nadzieję, że kiedyś uda się odbudować to miasto.
Pana rodzice są pogodzeni, że już nigdy nie wrócą do rodzinnego miasta?
To trudne pytanie. Po prostu chcemy, żeby to jak najszybciej się skończyło i było spokojne niebo. Sytuacja jest ekstremalnie trudna, bo po wysadzeniu tamy wiele domów znalazło się pod wodą. Ludzie musieli uciekać i przejmowali cudze domy, które akurat były puste. Niektórzy do dziś nie są świadomi, że w ich domach mieszkają zupełnie obcy ludzie. To powszechne zjawisko.
Niedawno ogłoszono, że Rosjanie ostatecznie będą mogli wystąpić podczas igrzysk w Paryżu pod neutralną flagą i spełnieniu kilku warunków. Co pan na to?
Zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Doskonale wiem, ile krwi zostało wylanej w Ukrainie, ile bliskich i znajomych zostało zamordowanych. Nie mam pojęcia, jak się zachowam, gdy faktycznie będę musiał rywalizować z zawodnikami z Rosji. To dla mnie gigantyczny problem.
Od wybuchu wojny nie było takiej sytuacji, by musiał pan rywalizować z Rosjanami?
Na razie byli zawieszeni i nigdzie nie startowali. W maju mamy kwalifikacje olimpijskie i całkiem możliwe, że pojawią się tam pierwszy raz od wybuchu wojny. Naprawdę obawiam się tego momentu.
Wojna to zresztą niejedyne pana dramatyczne wspomnienie z ostatnich lat. W 2019 roku był pan ofiarą wypadku drogowego. Przechodząc na przejściu dla pierwszych został pan bardzo groźnie potrącony przez samochód. Na nagraniach z tego zdarzenia widać, jak wyleciał pan wysoko w powietrze, a później z impetem upadł na asfalt. Wydawało się, że to koniec kariery, a być może także koniec normalnego życia.
Pamiętam ten dzień doskonale, bo byłem w drodze na zgrupowanie reprezentacji Polski przed mistrzostwami Europy i szedłem na dworzec autobusowy. Pamiętam zresztą, że pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy po uderzeniu w asfalt, to właśnie to, że muszę wstać i jechać na obóz kadry. Podniosłem rękę i próbowałem się nawet podnieść. Wtedy podbiegł do mnie jakiś człowiek i kazał mi leżeć. Chwilę później straciłem przytomność i obudziłem się dopiero w szpitalu.
Jak długo dochodził pan do sprawności?
Jestem przekonany, że byłoby ze mną dużo gorzej, gdyby nie to, że uderzenie zostało zamortyzowane przez walizkę. Miałem szczęście, że trzymałem ją po prawej stronie, czyli akurat w tym miejscu, w które uderzył samochód. Po wypadku byłem bardzo mocno poobijany, założono mi kilka szwów na głowie i plecach. Miałem także złamane żebro, zwichnięty bark, uszkodzoną kostkę i doznałem wstrząśnienia mózgu. W szpitalu spędziłem dziewięć dni, a przerwa od treningów trwała pół roku. Na szczęście to nie zaważyło na mojej karierze, choć wciąż żałuję, że nie udało się pojechać na te mistrzostwa Europy.
Ma pan traumę po tamtym zdarzeniu? Domyślam się, że przed każdym wejściem na ulicę patrzy pan kilka razy, czy nic nie jedzie.
Przez pierwsze dwa lata miałem naprawdę duże lęki i bałem się prowadzić samochód. Psychicznie było mi bardzo trudno, ale ostatecznie wszystko sobie poukładałem i dziś przypominam sobie o tym wypadku, tylko podczas takich rozmów jak ta. Nie jest to jednak dla mnie żaden problem.
Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Umieścili Świątek wśród "przegranych"
Leon zmienia klub. Zagra w Polsce?