Cztery lata temu Andreas Wellinger wywalczył złoty medal olimpijski w rywalizacji indywidualnej na skoczni normalnej. Z kolei na dużym obiekcie zdobył srebro, przegrywając tylko z rewelacyjnym wtedy Kamilem Stochem.
Cztery lata później Wellinger w ogóle nie poleciał do Chin i rywalizację olimpijską oglądał z domu.
Dziennikarze "Przeglądu Sportowego" poprosili o komentarz mistrza olimpijskiego do niedawnego zamieszania wokół polskich butów. Przypomnijmy, że tuż przed igrzyskami FIS - po kontroli w Willingen na wniosek Stefana Horngachera - zakazał Biało-Czerwonym do końca sezonu używania zmodyfikowanego obuwia.
ZOBACZ WIDEO: To może zadecydować o medalach w skokach. "Jedyny minus"
- Rozumiem złość Kamila, ale tak samo rozumiem Stefana oraz innych trenerów, którym tego typu rzeczy się nie podobają. A jeżeli but jest niezgodny z przepisami, protest, dyskwalifikacje i zabronienie używania go są czymś zrozumiałym. Ja w kwestii sprzętu wolę skupić się na tym, którego sam używam. Jestem przekonany, że jest wystarczająco dobry, bym mógł rywalizować z najlepszymi, i że w żaden sposób nie łamie obowiązujących przepisów - wytłumaczył Wellinger dla "Przeglądu Sportowego".
- Nasz sport jest specyficzny - mamy w nim do czynienia z czymś na kształt wyścigu, w którym każdy szuka czegoś, co da mu kilka metrów przewagi nad konkurencją. Jest wiele przepisów, które to regulują. Czasami wydaje mi się nawet, że mamy ich zbyt wiele. W zasadzie każdy centymetr, może nawet milimetr sprzętu jest nimi objęty - dodał niemiecki skoczek.
Na razie brak zmodyfikowanego sprzętu nie przeszkodził jednak polskim skoczkom na igrzyskach. W indywidualnym konkursie na skoczni normalnej brąz wywalczył Kubacki, a 6. miejsce zajął Kamil Stoch.
Czytaj także:
Zdenerwowany Kamil Stoch. "Brakuje mi tego, co jest najlepsze w skokach"
Sinusoida polskich skoczków. Są jednak dwie dobre wiadomości!