Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) przywrócił możliwość startu Rosjanom i Białorusinom w międzynarodowych zawodach pod neutralną flagą. Decyzja jest bardzo kontrowersyjna, ponieważ wciąż trwa wojna za naszą wschodnią granicą rozpoczęta przez Władimira Putina.
Są jednak pewne warunki. Sportowcy z tych krajów nie mogą m.in. aktywnie wspierać działań zbrojnych, należeć do sił zbrojnych swoich państw.
Swoje stanowisko w tej sprawie przedstawiła już Ukraina.
Tamtejszy minister sportu Wadym Hutcajt zapowiedział, że władze w Kijowie będą dokładnie sprawdzać rosyjskich oraz białoruskich zawodników. Wszystko po to, aby zweryfikować, czy ci nie mają powiązań z siłami zbrojnymi, a także innymi służbami.
- To właśnie stale podkreślaliśmy w naszych rozmowach z MKOl, że prawie 70 procent sportowców należy do sił zbrojnych, czy jest po prostu w personelu wojskowym. Wszyscy otrzymują wynagrodzenie od sił zbrojnych i należą do klubów typu CSKA czy Dynamo - powiedział, cytowany przez portal ua.tribuna.com.
- Wszyscy wiemy, że ich służby specjalne mają swoje zespoły i tam im płacą. Mają korzyści z miejsc, w których się znajdują. Teraz musimy ich namierzyć, dowiedzieć się, kto i gdzie jest. Znaleźć tych, którzy należą do sił zbrojnych, są członkami wojsk lub innych organów ścigania. To będzie trudna praca, ale będziemy musieli ją wykonać - dodał.
Trwa ogólnoświatowa debata, bowiem są kraje, które głośno sprzeciwiają się dopuszczeniu Rosjan i Białorusinów do międzynarodowych zawodów. Wśród nich m.in. Polska, Ukraina, Wielka Brytania, Łotwa, Litwa czy Estonia.
Zobacz też:
Kreml zareagował na decyzję MKOl. "Niedopuszczalne"
Czy warto grozić bojkotem igrzysk olimpijskich? "Historia uczy, że to ryzykowna sprawa"
ZOBACZ WIDEO: Tak się ubrał w Dubaju. Bogactwo aż bije po oczach