Jak się wychodzi na lód, to nikt nie myśli o pieniądzach - rozmowa z Przemysławem Bomastkiem, kapitanem TKH

Mimo dwóch bramek Przemysława Bomastka, zespół TKH Nesty uległ w Gdańsku Enerdze Stoczniowcowi 3:6. Z kapitanem toruńskiego zespołu rozmawialiśmy o meczu oraz o trudnej sytuacji zarówno toruńskiego, jak i całego polskiego hokeja.

Michał Gałęzewski: W piątkowym meczu zdobyłeś dwie bramki i była szansa, że będą to trafienia na przełamanie...

Przemysław Bomastek: Mieliśmy taką nadzieję przy wyniku 3:1, że uda nam się utrzymać prowadzenie. Stoczniowiec jednak jeszcze w trakcie drugiej tercji wyrównał, a nawet strzelił bramkę, która dała mu prowadzenie. W trzeciej tercji gdańszczanie przybili nam gwoździa.

Można powiedzieć, że Stoczniowiec nie wyszedł z szatni na drugą tercję, za to wy do niej za szybko chcieliście wrócić...

- Dokładnie tak. Druga tercja świetnie się rozpoczęła, nastąpił jednak moment dekoncentracji i brak krycia. W konsekwencji straciliśmy bramki po kontrach. Trzeba wszystko przemyśleć.

Czego wam więc zabrakło?

- Mamy w tej chwili bardzo młodą drużynę i brakuje nam doświadczonych zawodników, którzy właśnie w takich momentach, jak w Gdańsku przytrzymaliby krążek i zagrali trochę rozsądniej. Wtedy może byłoby lepiej.

Co się dzieje z toruńskim hokejem? Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że klub prężnie się rozwija, a teraz jest stagnacja, a nawet stopniowe pogarszanie sytuacji...

- Tak jak wyniki wskazują, co roku jest coraz gorzej. Prawdopodobnie będzie nas czekała walka o utrzymanie w lidze. Jest trudno, bo zawodnicy odchodzą, a nowych jakoś nie widać. Zostajemy z takim składem, jaki mamy w tej chwili i gramy na tyle, na ile się da.

Sytuacja TKH trochę odzwierciedla to, co dzieje się ogólnie z polskim hokejem. Kilka lat temu wydawało się, że liga się rozwija, a teraz wszędzie są problemy finansowe. Dlaczego tak jest?

- Nie wiem czy na chwilę obecną jest jakiś klub, który jest wypłacalny w stosunku do zawodników i swoich wierzycieli. Wynikają z tego także nerwowe sytuacje pomiędzy hokeistami.

Brakuje wam w takim razie motywacji do gry?

- Myślę, że nie. Pieniądze są ważne, ale jak się wychodzi na lód, to nikt o nich nie myśli, lecz o tym, aby wygrać spotkanie. Na drugi dzień jednak przychodzą codzienne problemy.

Polski hokej stał się półamatorski, bo zarabiacie bardzo małe pieniądze, a musicie grać kilkadziesiąt meczów w sezonie. Czy nie jest to trochę bezsensowne? Patrząc na frekwencję na trybunach, kibiców też to nuży...

- Tych spotkań jest bardzo dużo. Wiadomo, że ich organizacja kosztuje, są też wyjazdy. A kibice nie przychodzą, bo nie stać ich często na pojawianie się na meczu 4-5 razy w miesiącu. My jednak, jak to się potocznie mówi, zapieprzamy i robimy swoje.

Terminarz jest aktualnie morderczy. Jak sobie dajecie z tym radę?

- Liga hokejowa jest najbardziej wymagającą ligą w Polsce. Żużlowcy, piłkarze, siatkarze, czy koszykarze grają jeden mecz w tygodniu. My w samym styczniu mamy do rozegrania 11 spotkań. Do tego zarówno my, jak i drużyna z Gdańska mamy trudną sytuację z dojazdami. Nie należy do przyjemności jechanie przez całą noc do Krynicy, czy Sanoka, zjedzenie śniadania, gra i powrót.

Udało się na szczęście poprzekładać kilka spotkań. Macie maratony wyjazdowe, a następnie maratony meczów u siebie...

- Tak, włodarze klubów dogadali się ze sobą, aby zaoszczędzić pieniądze. Trzydniowe wyjazdy 25-osobowej grupy na południe to duże wydatki, dlatego gramy mecze dzień po dniu. Jest trudno.

Widzisz jakąś szansę dla polskiego hokeja na to, aby się rozwinął? Co trzeba zrobić w tym kierunku?

- Nie mam pojęcia. Myślę, że od tego są mądrzejsi ludzie, którzy się tym zajmują. Na razie jak widać nie za bardzo im to wychodzi. Wszystko idzie na dół po równi pochyłej i trzeba się nad całą sytuacją głęboko zastanowić.

Komentarze (0)