W GP Azerbejdżanu doszło do dwóch podobnych wypadków - najpierw eksplodowała opona w bolidzie Lance'a Strolla, a następnie Maxa Verstappena. Zwłaszcza zdarzenie z udziałem Holendra było gorąco komentowane w padoku Formuły 1, bo Verstappen znajdował się na czele wyścigu i zwycięstwo w Baku pozwoliłoby mu zwiększyć przewagę w klasyfikacji F1 nad Lewisem Hamiltonem.
Kierowca Red Bull Racing zaraz po wyścigu był wściekły i obwiniał Pirelli o dostarczanie do F1 kiepskiej jakości opon, które same wybuchają. 23-latek wskazywał też na to, że włoski producent najpewniej stwierdzi, że do zniszczenia ogumienia doszło wskutek najechania na jakiś fragment rozbitego bolidu.
Nieco inne światło na sprawę rzuca włoski "Motorsport". Z informacji portalu wynika, że zespoły F1 od pewnego czasu mają manipulować podczas wyścigów i nie stosować się do zasad związanych z minimalnym ciśnieniem w oponach. Poziom ten określany jest przez Pirelli w zależności od toru.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szalona końcówka meczu WNBA. Rzut rozpaczy i... zwycięstwo!
Z padoku F1 da się słyszeć głosy, że kontrole ciśnienia w oponach są przeprowadzane tak rzadko, że część kierowców nigdy nie miała okazji ich doświadczyć. Dlatego perspektywa zejścia poniżej minimalnego poziomu ciśnienia opon, by uzyskać lepszą przyczepność, jest tak kusząca dla zespołów.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że przed najbliższym GP Francji dojdzie do wyrywkowych kontroli ciśnienia w oponach kierowców F1. Równocześnie oczekuje się, że jeszcze przed wyścigiem na torze Paul Ricard opublikowany zostanie raport dotyczący przyczyn wypadków Verstappena i Strolla. Pirelli byłoby na rękę przyłapanie zespołów na manipulacjach i oszustwach, bo zdjęłoby to chociaż część winy z producenta za ostatnie wydarzenia z Baku.
Czytaj także:
Zaskakująca propozycja dla Ferrari
Lewis Hamilton zmienił plany