Lewis Hamilton i szefowie Mercedesa ponownie musieli zasiąść do stołu. Obie strony mogą przeżywać deja vu, bo ledwie kilka miesięcy temu negocjowały warunki umowy. Brak porozumienia, co do kluczowych aspektów kontraktu doprowadził do tego, że Hamilton podpisał porozumienie na ledwie jeden sezon.
Według informacji hiszpańskiego "Motorsportu", Hamilton rozpoczął nowe negocjacje od zgody na obniżkę wynagrodzenia. To spore zaskoczenie, bo wcześniej Brytyjczyk nie chciał o tym słyszeć i żądał nawet podwyżki od niemieckiej ekipy.
Wpływ na decyzję Hamiltona mogły mieć dwa fakty - kryzys wywołany pandemią koronawirusa oraz zapowiedzi szefów F1, którzy chcą wprowadzić limit wydatków na pensje kierowców. Zamysł jest taki, by od roku 2023 ekipy wydawały maksymalnie 30 mln dolarów na pensje obu kierowców. Dlatego utrzymanie zarobków Hamiltona na poziomie 50 mln dolarów wydaje się być nierealne.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gwiazda tenisa na korcie w zaawansowanej ciąży! "Sprawdziłam, czy wciąż to mam"
36-latek w zamian za zgodę na niższą pensję oczekuje jednak wyższych premii - wypłacanych za zdobycie tytułu mistrzowskiego czy też miejsca na podium. Kluczowa jest też długość trwania umowy - Hamilton ma podpisać dokument na ledwie jeden sezon (2022), z opcją przedłużenia o kolejny.
Hamilton powoli myśli o tym, co będzie robić po zakończeniu kariery w F1. Dlatego też Brytyjczyk poprosił o znalezienie mu miejsca w strukturach Daimlera, do którego należy Mercedes. Siedmiokrotny mistrz świata widzi siebie jako osobę, która z poziomu ambasadora czy członka zarządu wpływałaby na walkę o równouprawnienie i tolerancję.
Brytyjczyk przez całą karierę w F1 jest związany z Mercedesem. Najpierw w sezonach 2007-2012 startował w McLarenie, który korzystał z niemieckich silników, a następnie przeniósł się do fabrycznego zespołu niemieckiego producenta.
Czytaj także:
Valtteri Bottas odpiera krytykę
Szef Mercedesa "grilluje" pracowników