Formalnie Formuła 1 odwołała cztery pierwsze wyścigi sezonu 2020, ale do skutku w planowanym terminie raczej nie dojdą też zawody w Holandii (3 maja) oraz Hiszpanii (10 maja).
Szefom F1 zależy na tym, by rywalizację najpóźniej rozpocząć w czerwcu od Grand Prix Azerbejdżanu, ale to też mocno wątpliwe. W tej chwili Azerowie przestali wydawać wizy osobom z terenów zagrożonych COVID-19.
- Czy będziemy się ścigać w tym roku? Nie mam pojęcia. W najbliższych dniach zobaczymy, jak może wyglądać ten rok. Spodziewam się, że jakieś wyścigi się odbędą. Mam nadzieję, że świat pokona koronawirusa i będziemy mogli wrócić do naszych codziennych zajęć - powiedział w Ziggo Sport Gunther Steiner, szef Haasa.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Podczas gdy na F1 wylano wiadro pomyj za próbę organizacji Grand Prix Australii, w obronę szefów królowej motorsportu wziął Alan Jones. - Nie mogę winić ich za to, że tu przylecieli. Po prostu sytuacja z wirusem przyspieszyła. Tego nikt nie mógł przewidzieć. Myśleli, że sobie z tym poradzą - powiedział mistrz świata F1 z roku 1980.
- Pamiętajcie, że pięć dni przed GP Australii mieliśmy na stadionie MCG mecz krykieta, na którym było 86 tys. ludzi, a to przecież znacznie bardziej ograniczona przestrzeń niż tor Albert Park - dodał Jones.
Australijczycy nie mają też większych pretensji do Lewisa Hamiltona o jego słynne już słowa, że "pieniądze są królem tego świata". W ten sposób Brytyjczyk odniósł się do próby rozegrania GP Australii zgodnie z planem.
- Każdy może mieć własne zdanie. Niezależnie czy jest Lewisem Hamiltonem, czy kimkolwiek innym. Na każdym etapie polegaliśmy na ekspertach ds. zdrowia. To nie jest tak, że nasze decyzje wzięły się znikąd. Opierały się na wiedzy naukowej - skomentował Andrew Westacott, szef Grand Prix Australii.
Czytaj także:
Pirelli musi spalić 1800 opon po Grand Prix Australii
Były mistrz świata obwinia McLarena o odwołanie wyścigu