Alan Jones w roku 1980 został mistrzem świata Formuy 1 w barwach Williamsa. W tej chwili Australijczyk pracuje dla tamtejszej telewizji jako komentator. 73-latek był gotów zrelacjonować weekend na Albert Park, nawet po wykryciu koronawirusa u jednego z pracowników McLarena.
- Gdybym to ja miał prawo głosu, byłbym za tym, aby nadal się ścigać. W tego typu sprawach trzeba być bardzo rozsądnym - powiedział Jones dziennikarzowi "Guardiana".
Zdaniem Australijczyka, sytuację nakręcił McLaren, który od razu po wykryciu koronawirusa u jednego z członków swojej załogi, postanowił wycofać się z rywalizacji. Tym samym postawił pod ścianą konkurencję.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
- Komentuję wyścigi dla Channel 10 w Australii i jesteśmy zaangażowani w pewne kwestie kontraktowe. Dzięki temu mieliśmy wiedzę na bieżąco. Aż do piątku wszyscy myśleliśmy, że weekend może być kontynuowany. Wszelkie działania napędził McLaren. To on wyciągnął wtyczkę - dodał Jones.
Były reprezentant Williamsa uważa, że niesprawiedliwie potraktowano kibiców, którzy w wielu przypadkach odbyli daleki lot na Antypody, a następnie nie zobaczyli wyścigu. - To duży cios dla australijskiego sportu, bo ludzie przybyli tutaj z drugiego krańca świata. Ich wszystkich bardzo źle potraktowano - ocenił Jones.
Jones stoi na stanowisku, że skoro ktoś podjął decyzję, by zespoły w ogóle poleciały do Australii, to następnie powinien działać w tym kierunku, aby wyścig się odbył. Zwłaszcza że nie ma szans, aby powtórzyć Grand Prix Australii w dalszej fazie sezonu.
- Moja osobista opinia jest taka, że nie będzie wyścigu w Melbourne w roku 2020. Gdybym miał obstawiać, to dałbym trochę gotówki właśnie na taką opcję - zakończył.
Czytaj także:
Wyścigi F1 w Bahrajnie i Wietnamie przełożone
Czternastu pracowników McLarena w kwarantannie