Niki Lauda - spalona twarz mistrza

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Niki Lauda
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Niki Lauda

Choć Niki Lauda wywodzi się z bardzo zamożnej rodziny, to do trzech tytułów mistrza świata F1 doszedł sam, stawiając pewnego dnia wszystko na jedną kartę. - Z domu odszedłem w wieku 18 lat, żeby móc realizować własną wizję przyszłości - opowiadał.

Legendarny kierowca wyścigowy tak naprawdę nazywał się Andreas Nikolaus Lauda i przyszedł na świat 22 lutego 1949 roku w Wiedniu. Jego dziadek, Hans, był współzałożycielem i prezesem Austriackiego Stowarzyszenia Przemysłowców oraz wieloletnim prezydentem Austriackiego Czerwonego Krzyża. Natomiast rodzice, Ernst-Peter i Elisabeth, zarabiali ogromne pieniądze działając w przemyśle papierniczym.

- Moi rodzice żyli w innym świecie - wspominał Niki Lauda w książce pt. "Alles unter einer Kappe". - Nie kłóciliśmy się, ale też nigdy nie identyfikowałem się z ich poglądami i nigdy nie mieliśmy specjalnie bliskich relacji. Dziadek wywierał na całej rodzinie olbrzymią presję, ponieważ uważał, że każdy z nas powinien skończyć studia i kontynuować rodzinne tradycje poprzez pracę w biznesie.

Pasjonat motoryzacji

Niki najlepiej dogadywał się z babcią, która po rozwodzie z Hansem wciąż mieszkała w rodzinnej posiadłości w Wiedniu. Zamiast do książek, ciągnęło go jednak do samochodów. Pasję do czterech kółek odkrywał w sobie parkując auta gości, którzy z różnych powodów odwiedzali rezydencję Laudów. Gdy w końcu zapragnął mieć własny wóz, nabył za tysiąc pięćset szylingów Volkswagena Beetle z 1949 roku.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Bale błyszczy w nowej dyscyplinie

Tak wspominał swoje pierwsze auto, cytowany przez serwis wheels.ca: - Nie miałem jeszcze prawka, ale wokół domu było dostatecznie dużo miejsca do jazdy. Prowadząc samochód w tak młodym wieku czułem niesamowitą adrenalinę, dzięki czemu coraz bardziej wkręcałem się w temat. Zawsze szukałem hopek, żeby trochę poskakać. Pewnego razu przy lądowaniu poszedł amortyzator i auto nadawało się już tylko na złom. W trakcie tych wszystkich zabaw nie czułem jednak nawet odrobiny strachu, co pomogło mi później wkroczyć do świata wyścigów.

Niesforny młodzieniec

Lauda tak bardzo rozsmakował się w motoryzacji, że przestał przykładać się do nauki. Gdy oblał maturę, przyjaciel załatwił mu świadectwo, na którym zmieniono imię i nazwisko właściciela. Rodzice się nie zorientowali i w nagrodę dali synowi sporą sumę pieniędzy. Liczyli, że chłopak zainwestuje gotówkę w rozkręcenie jakiegoś interesu, ale on kupił kolejnego Volkswagena Beetle.

Prędkość rozwijana w "garbusie" mu jednak nie wystarczała, więc wkrótce pożyczył Mini Coopera S i go… rozbił. Pojazd należał do ojca kolegi Nikiego, w efekcie czego młodzieniec musiał odkupić pokiereszowany wóz od właściciela, na co pożyczył od babci trzydzieści osiem tysięcy szylingów. Niedługo później pozbył się obu aut, dołożył trochę gotówki i od samego Fritza Baumgartnera nabył swój pierwszy samochód wyścigowy. Brakujące pieniądze wyłożyli rodzice, którym wmówił, że nie zamierza się nim ścigać i potrzebuje go jedynie do nauki mechaniki.

- Pojechałem do Baden, żeby obejrzeć to cacko. Pomijając silnik, był to Mini Cooper S w wersji dark blue. Baumgartner zobaczył, że kręcę się przy aucie i podszedł się przywitać. Dla mnie ten facet był wtedy bogiem - dodał.

Początki na torze i sprzeciw dziadka

Kilka dni po zakupie wymarzonego auta Niki ścigał się już na torze. Gdy o wszystkim dowiedział się jego ojciec, wybuchła awantura, a niedługo później młody Lauda wyniósł się z rodzinnego domu i zamieszkał w Salzburgu ze swoją ówczesną dziewczyną. Z pomocą babci i pożyczki bankowej wymienił Mini Coppera S na Porsche 911, w którym w ładnym stylu wygrał kilka gonitw.

W 1968 roku "The Rat", jak zaczęto go nazywać ze względu na charakterystyczną aparycję, testował bolid Formuły Vee, należący do zespołu Kaimann. Spisał się na tyle dobrze, że wywalczył kontrakt na kolejny sezon. W 1970 roku młody kierowca postanowił zrobić kolejny krok i za pożyczone pieniądze nabył auto Formuły 3, stanowiącej przedsionek najważniejszych serii motorsportu. Tam furory nie zrobił, ale rok później pojawiła się opcja dołączenia do zespołu March, rywalizującego w Formule 2 oraz Formule 1. Trzeba było tylko wyłożyć na stół odpowiednią sumę pieniędzy.

- W wyścigach najtrudniejsze jest znalezienie sponsora, ale mnie się udało dogadać z bankiem, który zaoferował wsparcie finansowe. Czym prędzej pojechałem do Anglii, żeby podpisać kontrakt z Marchem, lecz kiedy wróciłem, odezwał się do mnie szef banku i poinformował, iż ze sponsoringu niestety nic nie wyjdzie, ponieważ bez akceptacji rady nadzorczej nic nie da się zrobić, a w radzie tej zasiadał mój dziadek i to on wniósł sprzeciw - opowiadał w książce pt. "Alles unter einer Kappe".

Ferrari

Lauda na opłacenie swoich startów musiał wziąć kolejny kredyt, a pierwsze trzy sezony w królowej sportów motorowych okazały się dla niego fatalne. W pierwszym Austriak wystartował w tylko jednym wyścigu i nie dojechał nawet do mety, w drugim zaliczył już dwanaście gonitw, ale nie zdobył ani jednego punktu, a w trzecim po przenosinach do stajni Marlboro-BRM wyjeżdżał na tor piętnaście razy i wywalczył zaledwie 2 "oczka" do klasyfikacji mistrzostw świata.

Biorąc pod uwagę te wyniki wielkim zaskoczeniem było to, że przed kampanią 1974 zgłosił się po niego sam Enzo Ferrari. Nikiego zarekomendował mu Clay Regazzioni, czyli dotychczasowy partner z teamu Marlboro-BRM. "The Rat" podpisał z ekipą z Maranello lukratywny kontrakt, dzięki któremu w jednej chwili wszelkie długi stały się jedynie przykrym wspomnieniem.

- "Nie zapomnij mnie poinformować, jeśli zadzwoni ktoś z Ferrari", poprosiłem żartobliwie sekretarkę, gdy pewnego dnia opuszczałem swoje małe biuro w Salzburgu - wspominał Lauda w rozmowie z Top Gear.

- Zawsze mówiłem to na odchodne, ale tym razem po moim powrocie ona z pełną powagą rzekła: "Dzwonili z Ferrari. Nie żartuję". Oddzwoniłem, pojechałem do Maranello i spotkałem się tam z pewnym panem w sile wieku. "Chcę, żebyś jeździł dla mnie, ponieważ potrafisz być szybszy od Ickxa, a nikt cię nie zna i nikt nie ma pojęcia, dlaczego jesteś tak szybki". Odpowiedziałem tylko, że dopiero co jadłem kolację z Panem Stanleyem z BRM. "Da się to odkręcić", odparł mężczyzna.

Mistrz świata F1

Wiara szefostwa Ferrari w nieopierzonego kierowcę rodem z Austrii się opłaciła. "The Rat" w swoim pierwszym sezonie w czerwonym bolidzie aż dziewięć razy wywalczył pole position, wygrał dwa wyścigi i trzykrotnie mijał linię mety na drugiej pozycji. W klasyfikacji generalnej mistrzostw świata uzbierał 38 punktów, co dało mu znakomite czwarte miejsce, choć gdyby nie pięć nieukończonych gonitw w końcówce sezonu, zapewne powalczyłby z Jodym Scheckterem o lokatę na najniższym stopniu podium.

To drobne niepowodzenie Lauda odbił sobie z nawiązką rok później, wygrywając pięć z czternastu wyścigów i sięgając po upragniony tytuł mistrza świata Formuły 1. Pierwsze pole padło łupem Austriaka ponownie dziewięć razy.

- Bolid z 1974 roku nie był zbyt konkurencyjny - mówił w wywiadzie dla Top Gear. - Na Pista di Fiorano zainstalowano fotokomórkę, a ja sobie tylko powtarzałem w myślach: "Mają taki sprzęt, a nie potrafią skonstruować porządnego wozu. Świat jest dziwny". Przekazałem Piero Ferrariemu, że to auto jest podsterownym gównem, a on rzekł tylko, że nie mogę tak mówić, bo to Ferrari. "Powtórz staremu, że ten bolid nie jest zbyt dobry. Są problemy z balansem i wchodzeniem w zakręty", dodałem. Niedługo później z Syberii został ściągnięty Mauro Forghieri i doszliśmy do wniosku, że możemy zyskać pół sekundy na okrążeniu. Ostatecznie Forghieri poprawił geometrię auta, a ja kręciłem czasy lepsze o osiem dziesiątych sekundy. Od tamtej chwili Enzo Ferrari miał do mnie pełne zaufanie.

Wypadek na Nürburgringu

"The Rat" genialnie rozpoczął sezon 1976 i po ponad połowie zmagań przewodził klasyfikacji przejściowej mistrzostw świata Formuły 1. Lauda należał jednak do zawodników, którzy w głowie mają coś więcej niż tylko pragnienie zwycięstwa za wszelką cenę. Wiedział jak niebezpiecznym sportem są wyścigi bolidów i nie chciał przekraczać pewnych granic ryzyka.

Przed dziesiątą odsłoną zmagań, na niemieckim Nürburgringu, ogrodzenie znajdowało się o wiele za blisko krawędzi toru, dlatego na specjalnie zwołanym spotkaniu kierowców Niki zaproponował bojkot zawodów. W głosowaniu jego postulat jednak przepadł i Grand Prix Niemiec odbyła się zgodnie z planem. Kwalifikacje wygrał wicelider MŚ, James Hunt w swoim McLarenie, a "The Rat" uplasował się tuż za nim.

Pod koniec drugiego okrążania wyścigu najpierw zapanowała przejmująca cisza, a potem wywieszono czerwone flagi. Stało się jasne, że na torze wydarzyło się coś niedobrego. Chwilę później było już wiadomo, że fatalną kraksę zanotował Niki Lauda. Po zmianie ogumienia Austriak zajmował dwudziestą lokatę i starał się jak najszybciej odrobić straty. Awaria tylnego zawieszenia w zakręcie Bregwerk sprawiła jednak, iż stracił kontrolę nad bolidem i z prędkością niemal dwustu kilometrów na godzinę uderzył w ogrodzenie, od którego pojazd się odbił, po czym natychmiast stanął w płomieniach.

Jadący za Laudą Guy Edwards zachował zimną krew i ominął kolegę, ale Brettowi Lungerowi i Haraldowi Ertlowi ta sztuka się już nie udała. Obaj jednak wyszli z wypadku bez poważniejszych obrażeń i szybko opuścili swoje auta, bo tuż obok Niki Lauda palił się żywcem, uwięziony w kokpicie wraku jaki pozostał z jego pięknego Ferrari. Koledzy z toru szybko rzucili się Austriakowi na pomoc.

- Zawsze miałem świadomość ponoszonego ryzyka - tłumaczył w rozmowie z Top Gear. - Każdego roku ktoś ginął na torze. Gdy uległem wypadkowi, nie był to dla mnie żaden szok. Nigdy również nie użalałem się nad sobą. Jakiś czas później musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ściganie się nadal sprawia mi przyjemność, czy czas już może na emeryturę. Gdy wracałem do zdrowia, wybrałem się na przebieżkę przy akompaniamencie dobrej muzyki. Rozmyślałem nad tym czy wycofać się z wyścigów, czy walczyć ze strachem i robić dalej swoje. Mój wygląd już w ogóle mnie nie przerażał. Niedługo po wypadku zapytałem pielęgniarkę, kiedy będę mógł spojrzeć w lustro, a ona odpowiedziała, że w każdej chwili. Szczerze mówiąc, nie powinienem był tego robić. Moja głowa była ogromna ze względu na oparzenia i niemal zlewała się z plecami. Pomyślałem tylko: "O, kurwa!".

Lauda vs. Hunt

Z toru Nürburgring Lauda został przetransportowany do szpitala w Mannheim, gdzie opiekowało się nim sześciu lekarzy oraz trzydzieści cztery pielęgniarki. Zespół specjalistów czuwał nad reprezentantem Austrii przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Obrażenia, jakich doznał kierowca Ferrari, były potworne: oparzenia trzeciego stopnia nadgarstków i głowy, złamania żeber, obojczyka oraz kości policzkowych, a także uszkodzenie płuc spowodowane trującymi oparami oraz gazami, których wydzielanie towarzyszyło pożarowi.

Jego żonie Marlene lekarze zalecali jedynie modlitwę, a trzeciego dnia po wypadku ksiądz udzielił Laudzie ostatniego namaszczenia. Gdy wydawało się, że Niki wkrótce pożegna się z życiem w okropnych męczarniach, stał się cud i "The Rat" zaczął odzyskiwać siły. Jego twarz wyglądała jak wycięta z filmu grozy i dopiero kolejne operacje plastyczne pozwoliły nadać jej w miarę reprezentacyjny wygląd, ale już dwa tygodnie po makabrycznej kraksie jeździec Ferrari czuł się na tyle dobrze, że… obejrzał w telewizji Grand Prix Austrii!

Helmut Marko (po lewej) przez lata towarzyszył Nikiemu Laudzie w padoku F1
Helmut Marko (po lewej) przez lata towarzyszył Nikiemu Laudzie w padoku F1

Na torze w Spielbergu zwyciężył John Watson, a mający kłopoty z autem zwycięzca z Nürburgringu, James Hunt, zameldował się na mecie na dopiero czwartej pozycji. Brytyjczyk wygrał jednak trzy z czterech następnych gonitw i przed ostatnim wyścigiem sezonu miał realne szanse na wydarcie z rąk Laudy tytułu mistrza świata. Austriak wrócił na tor zaledwie sześć tygodni (!) po fatalnej kraksie w Niemczech, ale w trzech startach tylko raz udało mu się stanąć na podium.

- Przed Grand Prix Japonii 1976 miały miejsca dwa bardzo ważne wydarzenia - mówił w rozmowie z Guardianem. - Pierwsze to mój wypadek, a drugie to poprawa osiągów w bolidzie McLarena. Ferrari zwolniło, a James Hunt był niesamowicie szybki i potrafił to w stu procentach wykorzystać. Bez cienia wątpliwości był wówczas najlepszym kierowcą w stawce.

Przegrany tytuł

"Zwycięzca zgarnia wszystko" - takie hasło przyświecało wyścigowi na torze Fuji Speedway w japońskiej Oyamie. "Hunt the Shunt" oraz "The Rat" triumfowali w aż jedenastu z piętnastu do tamtej pory rozegranych odsłon mistrzostw świata Formuły 1, więc nic dziwnego, że prognozowano, iż na pewno któryś z nich wygra również w Kraju Kwitnącej Wiśni.

Ostatnia gonitwa sezonu 1976 zgromadziła na owalu w Oyamie osiemdziesiąt tysięcy kibiców. Pogoda jednak nie rozpieszczała ani publiczności, ani kierowców. Widok na pobliski wulkan zakryły gęste chmury, z których padał rzęsisty deszcz. Tor znajdował się w fatalnym stanie, a po kilku wypadkach na porannym treningu panowało przekonanie, że wyścig zostanie odwołany lub chociaż przełożony. Nic takiego się nie stało.

Gonitwa wystartowała, a prowadzenie objął James Hunt, który jednak w perspektywie miał jeszcze siedemdziesiąt dwa "kółka" i siedzącego mu na ogonie Nikiego Laudę. Ten tymczasem po chwili zrobił coś, czego nie spodziewał się chyba nikt. Austriak zjechał do boksu, ale nie z powodu awarii, lecz najzwyczajniej w świecie... wycofał się z rywalizacji!

- Dla mnie obecność telewizji nie była wystarczającym argumentem do ścigania się - dodał. - Już wcześniej zapowiedziałem szefostwu Ferrari, że jeśli wyścig wystartuje, to wycofam się po odjechaniu jednego okrążenia. Nie żałuję tego i dziś podjąłbym taką samą decyzję. Gdybym wcześniej nie uległ wypadkowi, być może wydarzenia potoczyłyby się inaczej. Od razu pojechałem na lotnisko i poprosiłem tylko japońskiego taksówkarza, żeby słuchał w radiu, kto wygrał tytuł. Tuż przed finiszem wjechaliśmy jednak do tunelu i odbiornik zgubił sygnał. O wyniku dowiedziałem się dopiero na lotnisku od człowieka z teamu, który chciał się ze mną pożegnać.

Trzykrotny mistrz świata

Hunt dotarł do mety na trzeciej lokacie, a Lauda przegrał z nim walkę o tytuł mistrza świata A.D. 1976 o jeden punkt. Jednak porażka w najbardziej ekscytującej rywalizacji w dziejach F1 go nie podłamała i w kolejnych zmaganiach wrócił silniejszy, by po raz drugi zostać najlepszym kierowcą wyścigowym globu. Niestety wewnętrzne nieporozumienia w zespole sprawiły, że po sezonie 1977 opuścił Ferrari i przeniósł się do Parmalat Racing Team, zarządzanego przez Berniego Ecclestone'a.

Po dwóch kampaniach frustracji, kiedy to albo kończył zawody w czubie stawki, albo nie dojeżdżał do mety, ogłosił zakończenie kariery. Austriak w międzyczasie założył czarterową linię lotniczą Lauda Air i zamierzał w pełni skupić się na biznesie. Na sportowej emeryturze wytrwał jednak tylko dwa lata, po czym dał się przekonać szefostwu stajni McLarena do powrotu na tor.

Pojeździł w F1 jeszcze cztery sezony, zgarniając przy okazji w 1984 roku trzeci w karierze tytuł mistrza świata. Wyprzedził wówczas kolegę z stajni, Alaina Prosta, o zaledwie pół punktu. Również tamta rywalizacja do dziś uważana jest za jedną z najbardziej zaciętych w historii królowej motorsportu. - Nienawidziłem Prosta. Denerwował mnie sam jego widok, ponieważ Alain był jednocześnie moim największym wrogiem oraz kolegą z teamu - mawiał.

Trudne relacje z rodziną

"The Rat" jeszcze jako nastolatek zerwał kontakt ze swoim dziadkiem, który nie doczekał jego sukcesów w Formule 1. Z rodzicami od czasu do czasu rozmawiał, ale ich relacje pozostawały dość chłodne. Ernst-Peter odszedł w 1978 roku, ale Elisabeth żyła prawie dwadzieścia lat dłużej i do niej Nikiemu udało się koniec końców zbliżyć.

- Nie widywałem jej zbyt często, lecz w głębi duszy darzyłem ją uczuciem i tęskniłem za utraconą rodziną - czytamy w książce "Alles unter einer Kappe". - Gdy wiele lat później zachorowała na raka, poprosiła lekarzy o ograniczoną terapię. Wraz z bratem czuwaliśmy przy niej w domu, a w ostatnim tygodniu nie zostawialiśmy jej samej nawet na moment. To były dla mnie bardzo ważne chwile. Wydaje mi się, że nasza mama ostatecznie zrozumiała, że miała synów, którzy ją kochali.

Życie prywatne i sportowa emerytura

Niki Lauda w latach 1976-1990 był żonaty z Marlene Knaus, z którą ma dwóch synów: Matthiasa i Lukasa. W międzyczasie urodził mu się również trzeci potomek, Christoph, będący owocem pozamałżeńskiego związku. Austriak w 2008 roku ożenił się po raz drugi, a jego wybranką okazała się o trzydzieści lat od niego młodsza stewardessa Birgit Wetzinger.

Kobieta oddała swojemu wybrankowi nerkę do przeszczepu po tym jak narząd pobrany w 1997 roku od jego brata zaczął szwankować. Niedługo po ślubie Brigit urodziła Nikiemu bliźniaki: Maksa oraz Mię. "The Rat" na sportowej emeryturze nie próżnował, działając prężnie w świecie Formuły 1 i biznesu. Przy wyścigach pracował głównie w roli konsultanta i komentatora telewizyjnego.

Niki Lauda w ostatnich latach życie pracował dla Mercedesa
Niki Lauda w ostatnich latach życie pracował dla Mercedesa

Jako przedsiębiorca w 1999 roku sprzedał Austrian Airlines akcje Lauda Air, a cztery lata później założył linię lotniczą Niki. Latem 2018 przeszedł udaną operację przeszczepu płuc.

Niestety kłopoty ze zdrowiem nie przestały nękać austriackiego kierowcy i ostatecznie przyczyniły się do jego śmierci. Niki Lauda zmarł 20 maja 2019 roku w prywatnej klinice w Szwajcarii, a powodem zgonu były problemy z nerkami.

Ziemowit Ochapski

Czytaj także:
Formuła 1 straci miliony dolarów. Skutki odwołania GP Emilia Romagna
Wyjątkowy gest Ferrari dla ofiar powodzi. 1 mln euro na cele humanitarne

Komentarze (0)