"To nie może się powtórzyć". Tragedia w F1 była o krok

Materiały prasowe / Ferrari / Na zdjęciu: Charles Leclerc
Materiały prasowe / Ferrari / Na zdjęciu: Charles Leclerc

- To nie może się powtórzyć - powtarzali zgodnie szefowie zespołów F1, po tym jak w trakcie GP Japonii na tor wyjechał dźwig. Miało to miejsce przy padającym deszczu i zerowej widoczności.

Po tym jak dźwig wyjechał na tor, by zabrać z pobocza uszkodzony bolid Carlosa Sainza, część kierowców Formuły 1 wściekła się. W trakcie przerwy, po tym jak wyścig o GP Japonii został przerwany z powodu fatalnych warunków, niektórzy zawodnicy opublikowali mocne wpisy w mediach społecznościowych. Inni udzielili równie krytycznych wywiadów w Sky Sports.

FIA zareagowała na skandal i w oficjalnym oświadczeniu podkreśliła, że "normalną praktyką jest zabieranie bolidów podczas neutralizacji i czerwonej flagi". Jednak szefowie zespołów F1 stanęli murem za swoimi kierowcami i podkreślili, że takie sytuacje nie mogą się powtórzyć. Zwłaszcza że właśnie na Suzuce w roku 2014 w dźwig na poboczu wjechał Jules Bianchi, co doprowadziło u niego do śmiertelnych obrażeń.

- Oczywiste jest to, że takie coś nie może się wydarzyć i powtórzyć w przyszłości. Musimy to przedyskutować w sposób konstruktywny z FIA i kierowcami. Musimy przeanalizować sytuację, tak by mieć pewność, że nie będzie powtórki z tych zdarzeń - powiedział racefans.net Andreas Seidl, szef McLarena.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznajesz ją? Nie nudzi się na sportowej emeryturze

Christian Horner z Red Bull Racing stwierdził, że incydent "wymaga pełnego dochodzenia", bo "po tragedii Julesa Bianchiego nie chcemy nigdy więcej widzieć takich obrazków". - Dlatego jestem pewien, że FIA przeprowadzi śledztwo w tej sprawie. Dźwigi i inne pojazdy specjalistyczne nigdy nie powinny się znajdować na torze, gdy wokół jeżdżą jeszcze bolidy - ocenił szef Red Bulla.

Incydent z GP Japonii potępiło też Ferrari, do którego akademii talentów należał tragicznie zmarły przed siedmioma laty Jules Bianchi. - Dźwig na torze w trakcie jazdy to bardzo niebezpieczny incydent, który nie powinien był się wydarzyć. To była kiepska sytuacja, trzeba się nią zająć i upewnić, że się nie powtórzy - powiedział Mattia Binotto, szef Ferrari.

Dochodzenie FIA ma wyjaśnić m.in. czy dyrekcja wyścigowa F1 wydała zgodę na to, by dźwig wyjechał na tor, czy też mieliśmy do czynienia z samowolą funkcyjnych.

Czytaj także:
"Byłem dwa metry od śmierci". Kierowca F1 przerażony
Chwile grozy z dźwigiem w GP Japonii. Jest oświadczenie ws. skandalu w F1

Komentarze (0)