Gdy w 2017 roku Roberto Mancini obejmował posadę selekcjonera reprezentacji Włoch, kadra wyglądała jak miasto po trzęsieniu ziemi. Włosi po raz pierwszy od 1958 roku nie awansowali do mistrzostw świata. Przegrali w barażach ze Szwecją.
Była to kolejna odsłona wielkiego kryzysu włoskiej piłki, choć trzeba oddać sprawiedliwie selekcjonerowi Giampiero Venturze, że jego drużyna nie schodziła właściwie z połowy boiska rywala. Ale awans przegrała. Zgodnie z włoską tradycją liczył się wynik. Stary trener stracił pracę, nowy mógł snuć wielkie plany.
Wymagający i utalentowany
Mancini, stojąc na zgliszczach, powiedział, że marzy o mistrzostwie świata. Na razie wygrał mistrzostwo Europy. Ale zrobił też coś więcej. Sprawił, że świat pokochał, albo przynajmniej polubił, włoski styl. Zakłamał historię, zmienił oblicze calcio.
ZOBACZ WIDEO: "To skandaliczne". Eksperci grzmią po meczu Anglia - Dania
Jako piłkarz Mancini był zaliczany to "fantasistów", czyli technicznych, eleganckich ofensywnych zawodników, którzy mają wizję gry, potrafią posłać nieszablonową piłkę, fantastycznie współpracują ze środkowym napastnikiem. Gianluca Vialli, jego wielki przyjaciel i wieloletni partner z ataku klubowego, podkreślał, że to była kapitalna symbioza, w której żaden z nich nie był zazdrosny o to, ile bramek strzeli drugi.
Ta znakomita współpraca dała ich Sampdorii tytuł mistrza Włoch, Puchar Zdobywców Pucharów i kilka pucharów krajowych. Doszli też do finału Pucharu Mistrzów, ale tam przegrali z Barceloną. To jego największe rozczarowanie w karierze. Było to 29 lat temu, na starym jeszcze stadionie Wembley. W sztabie reprezentacji było obecnie dwóch byłych zawodników, którzy dzielili z nim to traumatyczne wspomnienie. Poza Viallim, dyrektorem kadry, jeszcze Atillo Lombardo, drugi trener.
Sven Goran Eriksson, który pracował z Mancinim, opowiada: - Miał bardzo wysokie standardy i wymagał bardzo dużo od innych. Cały czas spierał się z sędziami i z kolegami z drużyny. Przy okazji był fenomenalnym piłkarzem, z piłką umiał zrobić wszystko.
Eriksson jest tu bardzo istotną postacią, to jeden z wielkich mistrzów Manciniego. Włosi podkreślają, że wiele prowadzonych przez niego drużyn powiela pewne schematy z czasów Sampdorii Erikssona.
Pechowy reprezentant, świetny trener
A jednak, gdy się patrzy na liczbę występów Manciniego w kadrze (4 występy w 10 lat), można odnieść wrażenie, chyba słuszne, że jako piłkarz nie do końca jest spełniony. Zaczynał jako 20-latek w 1984 roku u Enzo Bearzota, ale skończył na dwóch meczach. Któregoś razu, gdy wszyscy mieli spędzać czas w hotelu, wymknął się, by zrobić zakupy dla rodziny. Gdy wrócił około 23.00, czekał na niego Bearzot. Był wściekły, ciskał przekleństwami, zwymyślał Manciniego a na koniec wycedził przez zęby: - Jesteś u mnie skończony, więcej cię nie powołam.
Bearzot, na szczęście Manciniego, selekcjonerem był tylko do 1986 roku. Potem młody piłkarz dostawał powołania. Ale nie tyle, ile by chciał. W każdej innej reprezentacji świata miałby tych występów pewnie kilka razy więcej, ale we Włoszech trafił na czas wielkiego Roberto Baggio. Trener Aarigo Sacchi próbował nawet grać dwoma zawodnikami, ale nie udało się. Karierę skończył, gdy miał zaledwie 30 lat, po konflikcie z Sacchim, który nie chciał zagwarantować mu miejsca w wyjściowej jedenastce.
Jako trener osiągnął znacznie więcej niż jako piłkarz. Zaczynał z niskiego pułapu. W Fiorentinie, gdzie nie było pieniędzy, on sam nie dostawał wypłaty. Zamiast comiesięcznych wpływów na konto dostawał pogróżki od kibiców niezadowolonych ze sprzedaży kluczowych zawodników. Młody szkoleniowiec dostał szkołę życia: gdy odchodził, Fiorentina była przedostatnia w Serie A. To było 20 lat temu. Przez te lata zdobył trzy tytuły mistrza Włoch, mistrzostwo Anglii, kilka pucharów krajowych, w końcu mistrzostwo Europy.
Na pewno ostatnio bardzo ewoluował jako trener. W 2011 roku powiedział, że 1:0 to dla niego bardzo dobra wygrana. Wielu zarzucało mu, że w Manchesterze City nie wykorzystuje potencjału ofensywnego drużyny. Mając niesamowitych zawodników z przodu, skupia się bardziej na defensywie.
Dziś to brzmi nawet nieco zabawne, bo przecież zamienił Włochy w drużynę ofensywną. Warto spojrzeć na średnią bramek strzelanych przez Włochów. 13 goli w 7 meczach, czyli 1,85 na mecz. Jeśli spojrzymy na historyczne osiągnięcia, nigdy wcześniej Squadra Azzurra w turnieju o mistrzostwo Europy nie przekroczyła średniej 1,5 bramki na mecz. We wszystkich wcześniejszych turniejach Włosi zagrali łącznie 38 meczów, w których strzelili… 40 bramek!
Jeśli chodzi o turnieje o mistrzostwo świata, tylko dwukrotnie Włosi mieli wyższą średnią bramek niż obecnie. W 1934 i 1938 roku (odpowiednio 2,4 oraz 2,75 na mecz). W czasach powojennych najwyższa średnia to 1,71 w 1982 i 2006 roku. To są właśnie te cztery turnieje, które Włosi kończyli z tytułem najlepszej drużyny świata. Włosi grający ofensywnie, to Włosi wygrywający trofea.
Żelazna obrona i chęć atakowania
Mancini to zrozumiał. Z przodu postawił na zawodników grających fantastycznie jeden na jednego, robiących przewagę w tłoku lub na dwóch, trzech metrach, takich jak Federico Chiesa, Lorenco Insigne czy Leonardo Spinazzola. To pokazuje, że świetnie wyczuł trendy we współczesnej piłce. Stąd efekty takie, jak fantastyczne bramki Insigne z Belgią czy Chiesy z Austrią i Hiszpanią. Wszystkie wzięły się z umiejętności błyskawicznego wyswobodzenia się z uścisków rywala.
Ale też selekcjoner nie wyparł się do końca włoskiego stylu, nigdy nie zapomniał o defensywie. Duet środkowych obrońców Giorgio Chiellini – Leonardo Bonucci i stojący za nimi w bramce młody fenomen Gianluigi Donnarumma to gwarancja bezpieczeństwa. Włosi nie przegrali meczu od września 2018 roku, tracąc przy tym zaledwie 11 bramek w 34 meczach. Nigdy więcej niż jednej w meczu.
Ale też warto zwrócić uwagę na świetną konstrukcję drużyny. We włoskich zespołach pomocnicy zwykle byli faktycznie pomocnikami. Pomagali. Teraz mają zdecydowanie większy wpływ na grę. Gwiazdami drużyny są również pomocnicy jak Nicolo Barella, Marco Verratti czy Jorginho. Wszyscy starający się grać do przodu. Świetnie było to widać w meczach z Turcją czy Szwajcarią, gdy drużyna mając prowadzenie i sporą przewagę, cały czas dążyła do strzelenia kolejnych bramek.
Przy okazji gry Jorginho to też pokazuje ewolucję trenera. To trochę przypadek naszego Franza Smudy, choć nie aż tak drastyczny. Jeszcze kilka lat temu Mancini publicznie krytykował Antonio Conte, który w kadrze stawiał na zawodników urodzonych poza krajem. "Włoska drużyna powinna być włoska. Włoski zawodnik zasługuje na grę we włoskiej drużynie. Zawodnik urodzony poza krajem nie zasługuje, nawet jeśli ma tu krewnych". W 2021 roku chętnie korzystał z Brazylijczyków, Jorginho oraz Emersona. Cóż, nikt nie jest doskonały.
Nie każdy go kocha
Swego czasu głośna była historia konfliktu trenera z włoską dziennikarką Mikaelą Calcagno, której pytania nazwał gównem i oskarżył ją publicznie o szukanie kontrowersji. Potem wysłał jej bukiet kwiatów w ramach przeprosin. Było to zachowanie niegodne człowieka z jego statusem. Zresztą zawsze był przedstawiany jako uosobienie stylu, dżentelmen z charakterystycznym szalikiem w barwach klubowych, elegancki, idol kobiet. Choć nie wszystkim ten styl przypadł do gustu. Maurizio Sarri, trener Napoli, podczas sprzeczki przy linii nazwał Manciniego "pedałem", co kosztowało go sporo wstydu, karę finansową i długie tłumaczenie się z tego przed opinią publiczną. Sam mówił, że chciał nazwać obecnego selekcjonera pozerem, ale jakoś tak wyszło...
To jednak wszystko ciekawostki. A najważniejsze to, co na boisku. Tu Mancini stworzył niesamowitą maszynę do wygrywania. Miewał podczas turnieju momenty słabości, gdy nie szło z Austrią, albo gdy jego zespół rozpaczliwie bronił się przed hiszpańską machiną oblężniczą. Ale też trzeba przyznać, że z przebiegu całego turnieju Włosi byli najlepsi. Trzy lata temu było to nie do pomyślenia. Dziś znowu są wśród najlepszych drużyn świata.