Powiecie: "Nie miał czasu". Zgoda. Powiecie: "To piłkarze grali". Też zgoda. Powiecie: "To mistrzostwa Europy, tu nie ma słabych drużyn". I z tym już się nie zgodzę, bo w sześciu na siedem wielkich turniejów, w których ostatnio brali udział Polacy, teorię tę skutecznie obalali. W tym roku udało nam się tego dokonać, mając w składzie najlepszego zawodnika świata, bramkarza Juventusu, dwóch mistrzów Rosji i szefa rozegrania w Napoli. Klocki leżały na podłodze, ale nikt nie miał instrukcji, jak ułożyć z nich trwałą konstrukcję, jak trafić z formą w turniej i jak zbudować zrozumienie na boisku.
Paulo Sousa na siedem meczów, w których prowadził reprezentację Polski, wygrał jeden, z Andorą. Dzień przed najważniejszym meczem - inauguracyjnym na Euro - jego piłkarze nie wiedzieli, w jakim składzie zagrają, zapewne wiedzieli za to, w jakim systemie, i zdawali sobie też sprawę, że nie najlepiej się w nim czują. Miało być w każdym razie europejsko i nowocześnie. Dodatkowo - w każdym dotychczasowym meczu grali w innym zestawieniu, nie mogli więc liczyć na grę na pamięć.
Wojciech Szczęsny mówił co prawda, że ma za sobą jedno z najlepszych zgrupowań w historii, bo lepiej gra się z przyjaciółmi niż z kolegami i teraz pozostaje nam tylko wierzyć, że z przyjaciółmi także lepiej się przegrywa.
ZOBACZ WIDEO: Brzęczek miał konflikt z Lewandowskim? Były reprezentant Polski szokuje: "Jurek nie powinien więcej powoływać Lewandowskiego"
Zupełnie nie obchodzi mnie atmosfera w kadrze, to że piłkarze bardzo się lubią, wspólnie oglądają samoloty i zapraszają się na święta. Dla mnie mogliby być kompletnie skłóceni. Ważne, żeby - na złość rywalom do miejsca w składzie - pokazywać swoją wyższość na boisku i wygrywać.
Przegraliśmy z najsłabszym rywalem, z jakim przyszło nam się mierzyć na turniejach w XXI wieku. Słowacja to gorsza drużyna niż Stany Zjednoczone z 2002 roku, Kostaryka z 2006 czy Japonia z 2018, z którymi to udało nam się wygrać na mundialach. Silniejsi byli także pokonani podczas Euro 2016 Irlandczycy z Północy, Ukraińcy, a na pewno Szwajcarzy. W poniedziałkowy wieczór w Sankt Petersburgu Polacy skompromitowali się, przegrywając z zespołem, którego zawodnicy sami przyznawali, że na Euro przyjechali bez najmniejszej presji, bo nikt nie wierzył w nich nawet w ojczyźnie.
Jest jednak prawda, którą widzi każdy kibic, jest też prawda Zbigniewa Bońka. Boniek jest prezesem PZPN: miał prawo pomylić się, obsadzając na stanowisku selekcjonera Jerzego Brzęczka. Miał prawo zmienić selekcjonera tuż przed mistrzostwami. Tak żeby przypadkiem nie dokonywać tej zmiany wcześniej i żeby nie wyszło na to, że dziennikarze mieli rację - w stadzie samiec Alfa może być tylko jeden. Prawdziwy samiec Alfa potrafi też jednak powiedzieć, że się pomylił, bo szczerość i odwaga w samokrytyce również jest w cenie. Boniek po meczu, chociaż obywatelstwo ma włoskie, przyjął retorykę polską i powiedział, że czarne jest białe: "Graliśmy przeciętnie, na porażkę nie zasługiwaliśmy. Dwie bramki po fatalnych błędach..." - napisał na Twiterze.
Otóż graliśmy źle, zostaliśmy źle ustawieni, bramki zawsze traci się po błędach, zasługiwaliśmy na porażkę, a w pierwszej połowie nie oddaliśmy nawet celnego uderzenia na bramkę - rywali. Trener Sousa zbudował drużynę, licząc na szczęście. Liczył, że jakoś się uda. Jeśli - według prezesa - miał czas, żeby zapoznać się z możliwościami swoich zawodników, to znaczy, że jest złym trenerem i nie zasługiwał na to, żeby zostać selekcjonerem naszej kadry, bo nie potrafił ustawić drużyny tak, by wykorzystać możliwości naszych piłkarzy. Jeśli nie miał czasu, to znaczy, że objął stanowisko selekcjonera za późno.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że trafiła mu się niezła fucha, bo wszystko, co by mu się udało, szłoby na jego konto, a co nie - może pójść na czas zmarnowany przez Brzęczka. Otóż nie może. Za Brzęczka graliśmy brzydko, z silnymi rywalami nie istnieliśmy, ale goli traciliśmy bardzo mało, a ze słabszymi zawsze wygrywaliśmy. Taka Słowacja na Euro z drużyną Brzęczka pewnie przegrałaby 0:1, a my bylibyśmy wściekli na styl naszej drużyny. Tyle że mielibyśmy jeszcze trzy punkty.
Boniek, reklamując Sousę jako nowego selekcjonera, mówił o tym, że gdy szukał opinii na jego temat, słyszał przez telefon tylko: "Top, Zibi, top". Teraz trudno oprzeć się wrażeniu, że prezes PZPN dzwonił tylko do kolegów z podstawówki naszego selekcjonera.
Marek Jóźwiak w programie Euro News+ w Canal+ Sport powiedział wczoraj, że jeśli Boniek naprawdę ocenił grę Polaków tak, jak ocenił, to znaczy, że być może oglądał mecz w maseczce, która zsunęła mu się na oczy. Myślę, że jest jeszcze gorzej. Prezes PZPN do końca, na upartego, będzie twierdził, że podjął same dobre decyzje.
Michał Kołodziejczyk, dyrektor redakcji Canal+ Sport