Maciej "Sawik" Sawicki: Mam nadzieję, że obecny rząd dostrzeże olbrzymi potencjał esportu

Materiały prasowe / "Black Devils"/materiały prasowe / Na zdjęciu: Maciej 'Sawik' Sawicki
Materiały prasowe / "Black Devils"/materiały prasowe / Na zdjęciu: Maciej 'Sawik' Sawicki

- Mamy w Polsce dobry klimat wokół esportu i gamingu. Po stronie środowiska naukowego jest duża gotowość do współpracy. Mam też nadzieję, że olbrzymi potencjał drzemiący w sporcie elektronicznym dostrzeże obecny rząd - mówi Maciej "Sawik" Sawicki.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Co skłoniło was, żeby zakończyć istnienie uznanej marki Team Kinguin i zastąpić ją czymś nowym?
[/b]
Maciej Sawicki, CEO i współwłaściciel "Black Devils", nowej polskiej organizacji esportowej, skupionej wokół warszawskiego Esports Performance Center: 2018 rok był dla polskiego esportu rokiem nieudanym. Nasze organizacje nie poprawiły swoich pozycji w światowych rankingach, na najważniejszych esportowych turniejach jest niewielu Polaków. Razem z Viktorem Wanlim, człowiekiem który dysponuje zapleczem finansowym, wizją i odwagą, Wiktorem Wojtasem, jednym z najbardziej utytułowanych graczy komputerowych w Polsce, postawiliśmy tezę, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Jeśli my nie stworzymy organizacji, która będzie na zasadach biznesowych konkurować z wiodącymi organizacjami na świecie, to ten świat nam ucieknie i już go nie dogonimy.

Nie oszukujmy się, wyniki sportowe w esporcie są warunkowane przez pieniądze. Z perspektywy widza to może być trudne do zrozumienia, bo przecież jeden i drugi gracz ma myszkę i komputer i wygrywa ten, kto celniej strzela albo szybciej wydaje swojej postaci polecenia. Tak jednak nie jest, bo zwykle zwyciężają ci, którzy na co dzień mają lepsze warunki do grania, lepsze zaplecze, za którymi stoi bogatsza organizacja.

Czytaj także: Duże plany Polsat Games na 2019

Uznaliśmy, że trzeba zaryzykować, każdy z nas podjął dość trudną dla siebie decyzję, i postanowiliśmy założyć nową organizację, która zostanie oficjalnie zaprezentowana w połowie lutego. Już widzimy, że jest duże zainteresowanie naszym projektem. Wynika to z tego, że jesteśmy osobami wiarygodnymi w esportowym środowisku, mamy zaplecze logistyczne, biznesowe i finansowe. Nie ma też co ukrywać, że jesteśmy najbogatszą polską organizacją. Zakontraktowaliśmy albo utytułowanych, albo utalentowanych zawodników, którzy będą na co dzień trenować w jednym z najlepszych esportowych centrów treningowych w Europie. Był kiedyś taki slogan reklamowy: "Jak nie ty to kto". Wzięliśmy go sobie do serca.

ZOBACZ WIDEO Prezes PKN Orlen uspokaja kibiców. "Nie wycofamy się ze sponsoringu sportu"

Powiedziałeś, że jesteście najbogatszą polską organizacją. Jaki macie budżet?

Operujemy na poziomie kilku milionów złotych. Taka jest nasza baza kosztowa, co oznacza, że tyle pieniędzy wydamy w 2019 roku na zarządzanie naszymi zespołami i budowanie naszej pozycji i wiarygodności biznesowej.

Jak wypadacie pod względem finansowym ze światową czołówką?

Jesteśmy biedni. Największe organizacje na świecie mają kilkunasto, albo nawet kilkudziesięciokrotnie wyższe budżety, na poziomie kilkudziesięciu milionów dolarów. "Forbes" najwyżej wycenił amerykańskie Cloud9, na 309 milionów. Wycena jest tu jednak zdecydowanie wyższa, niż ich budżet, co wskazuje na ogromny entuzjazm wobec esportowego rynku w Stanach Zjednoczonych.

Jak zatem z kilkunastokrotnie mniejszym budżetem dopchać się do stołu, przy którym jedzą ci najwięksi?

Powiem całą prawdę: prawdopodobnie to się nie wydarzy. Na 95 procent nie będziemy tak potężną organizacją, jak wspomniane Cloud9, Team Liquid czy G2. Możemy natomiast zbudować silny ośrodek regionalny, na Europę Środkowo-Wschodnią. Mamy konkurencję ze strony drużyn ukraińskich, ale z punktu widzenia inwestorów Ukraina to już inny region. Nas porównuje się z Litwą, Łotwą, Estonią, Czechami czy Węgrami. I jeśli chodzi o te kraje, jesteśmy najmocniejszą organizacją. To może dać nam dość stabilne finanse na poziomie kilkudziesięciu milionów złotych rocznie w perspektywie kilku lat, no i sekcje sportowe, które będą coś znaczyć w Europie. Porównując to do piłki nożnej, chcielibyśmy być jak kiedyś Czesi, którzy byli w stanie walczyć o medale mistrzostw Europy. Światowymi potentatami raczej nie zostaniemy, ale możemy być mocnym średniakiem.

Jaka pozycja waszej dywizji Counter Strike'a w rankingu HLTV.org będzie dla ciebie zadowalająca?

Będę szczęśliwy, jeśli znajdziemy się w czołowej dwudziestce. Przykłady innych drużyn pokazują, że miejsce w Top 20 wystarcza do ściągania pieniędzy z centralnych budżetów marketingowych i o to będziemy się bić. W Polsce mam łatwy dostęp do budżetów lokalnych firm inwestujących w esport, ale one są znacznie niższe od tych centralnych.

Szczerze mówiąc spodziewałem się, że mierzycie trochę wyżej, w czołową dziesiątkę. W top 20 polskie drużyny, Team Kinguin czy AGO Esports, już się pojawiały.

"TaZ" na pewno powie, że on zawsze będzie walczył o pierwsze miejsce, że zbuduje skład, który może wygrywać z najlepszymi, ale ja podchodzę do tego inaczej. Mam wrażenie, że w ciągu ostatniego roku świat bardzo nam uciekł pod względem wiedzy o tym, co w esporcie warunkuje dobre występy. Zachwycamy się Duńczykami z Astralis, pracą ich trenera, podejściem do treningów, ale to co oni robią jest standardem, co najmniej kilka innych drużyn pracuje tak, jak oni. My też musimy zacząć tak pracować, jeśli chcemy być w czołówce. Musimy jednak stawiać sobie realne cele. Legia Warszawa nie zakłada przecież, że w przyszłym roku zagra w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Myśli raczej o tym, żeby do niej awansować.

A może jesteście w stanie być takim esportowym Vive Kielce, które po kilku latach mądrego budowania zespołu weszło do grona najlepszych drużyn w Europie, a w końcu wygrało Ligę Mistrzów piłkarzy ręcznych? Pytanie czy w esporcie 5-10 milionów euro wystarczy, żeby stworzyć organizację zdolną do zwycięstw w najważniejszych turniejach.

W piłce ręcznej udało się zbudować w Polsce drużynę na miarę zwycięstwa w Lidze Mistrzów, ale w piłce nożnej nie ma na to szans. W esporcie jest podobnie, bo w trochę mniej popularnej grze, jak na przykład Rainbox Six, z naszym budżetem bylibyśmy w stanie dość szybko i łatwo stworzyć topową drużynę. Pytanie czy nam opłaca się bardziej zainwestować w taką grę i wejść do grona pięciu najlepszych drużyn na świecie, czy inwestując podobne pieniądze wywalczyć miejsce w czołowej dwudziestce rankingu HLTV w CS:GO.

Powiem tak: jeśli chodzi o wybór gier, na które postawimy, będziemy podążali za pieniędzmi producentów. W 2018 roku sekcja Fortnite'a Team Kinguin zarobiła na swoje utrzymanie wygranymi w turniejach nagrodami, co jest absolutnym fenomenem. Uważamy, że kolejny producenci będą promować swoje tytuły oferując duże pule nagród w turniejach esportowych. My chcemy na takich turniejach być. Chcemy być blisko fenomenu Fortnite'a, blisko gier mobilnych, bo widzimy ogromne zainteresowanie tym obszarem ze strony producentów urządzeń mobilnych. Nie chodzi tu nawet o największą teraz grę tego rodzaju, czyli Clash Royale. Ostatnio jedna z osób z naszej kadry menadżerskiej rzuciła pomysł, żeby zająć się symulatorem kolarstwa i zatrudnić wirtualnych kolarzy. Uśmiechasz się, ja zareagowałem wtedy tak samo, ale jako współwłaściciel organizacji esportowej muszę znaleźć odpowiedź na pytanie, czy poświęcać wszystkie swoje zasoby tylko na takie gry jak CS:GO czy League of Legends, czy też warto czasem znaleźć coś nowego.

Sukcesami w symulatorze kolarstwa raczej nie zdobędziecie jednak rozgłosu, a wydaje się, że to jeden z waszych celów.

Tego nie da się przewidzieć, bo na rynku esportowym sytuacja zmienia się bardzo szybko. Stosunkowo niedawno nie było jeszcze Fortnite'a, a teraz grają w niego wszyscy. Nie wiemy, w jakie gry ludzie będą grali za pół roku, co będzie na topie, jeśli chodzi o esport. Zwróć uwagę, że jeszcze rok temu zdecydowanym numerem 1 w naszym kraju było CS:GO, a żadna profesjonalna polska organizacja nie miała składu w League of Legends. Iluminar Gaming było zadłużone po uszy, wydawało się, że lada moment zostanie zamknięte. Nagle tendencja się odwróciła i League of Legends przegoniło Counter Strike'a jeśli chodzi o popularność i liczbę profesjonalnych drużyn. Wystarczyła jedna decyzja biznesowa, producent gry Riot Games podpisał kontrakt na realizację rozgrywek Ultraligi z wiodącą polską firmą mediową dysponującą ogromnym zapleczem i nagle sytuacja diametralnie się zmieniła. Elastyczność tej branży jest fascynująca i przerażająca jednocześnie.

Czytaj także: Fnatic - Real Madryt esportu. Dziewięć dywizji i świetne wyniki

Stworzenie Ultraligi Polsat Games to twoim zdaniem główna przyczyna powrotu League of Legends na samą górę w hierarchii naszego esportu?

Absolutnie. Riot Games tworzy globalny system, w którym drużynom po prostu opłaca się być.

I wy chcecie do niego wejść poprzez wystawienie swojej drużyny w Ultralidze?

Właśnie tak. W LoLu na najwyższym poziomie obowiązuje system franczyzowy. Poprzez Ultraligę chcemy zaprezentować się Riot Games jako silny partner, firma która buduje ich biznes i marzymy o tym, żeby w perspektywie dwóch lat, gdy będzie większa liczba slotów w LEC (Europejska “Liga Mistrzów w LoL) kupić taki slot. Kilkanaście milionów dolarów nie będzie przerażającą kwotą dla sponsorów, jeśli zobaczą, że inwestycja jest przewidywalna. System franczyzowy daje właśnie tę przewidywalność, której esportowi brakuje. Jeśli powiemy inwestorowi: kupujecie miejsce w lidze, jesteście jego właścicielem, ligą na poziomie globalnym zarządza bardzo doświadczony podmiot czyli Riot, a w Polsce Polsat, to nagle może się okazać, że ktoś zechce wyłożyć pieniądze. Polsat zdecydował się na taką inwestycję, na budowę studia Ultraligi wyłożył kilkanaście milionów złotych. Takie ruchy są możliwe dzięki polityce Riot Games i to właśnie ona sprawiła, że League of Legends jest teraz najważniejszą grą esportową w Polsce.

Jakie wyniki uznacie za zadowalające?

Dla mnie sukcesem projektu będzie to, że za rok, bez względu na to jakie będą te wyniki, będziemy mieli społeczność czującą związek z naszą organizacją.

Wydaje mi się jednak, że takich osób nie będzie zbyt wiele, jeśli nie przyciągniecie ich dobrymi wynikami swoich drużyn.

Na pewno sukces sportowy bardzo nam pomoże, chociażby w rozwoju platformy crowdfundingowej, z którą chcemy wystartować w przeciągu dwóch kwartałów. Każdy będzie mógł stać się współudziałowcem tego projektu. Wydaje nam się, że jesteśmy w stanie bardzo efektywnie świadczyć na rzecz naszych współudziałowców, czyli innymi słowy oferować im atrakcyjne członkostwo premium. Chcemy pozyskiwać od naszych partnerów nie tylko pieniądze, ale też pewne możliwości. Na przykład wspierająca nas firma Kinguin może oferować 20-procentowy rabat na wszystkie produkty, podobnie nasz partner technologiczny. Na jednym z pięter Esport Performance Center będzie przestrzeń dla współudziałowców do wspólnego oglądania meczów naszych drużyn. Chcemy w ciągu 2019 roku pozyskać co najmniej 1000 takich współudziałowców. Nie chodzi nam o to, żeby te osoby wpłacały duże kwoty. Zależy nam raczej na zbudowaniu zwartej społeczności.

Jeśli chodzi o wasze składy, chcecie być organizacją zatrudniającą tylko polskich zawodników?

Tak. Nasza strategia jest taka, żeby w pierwszej kolejności zbudować silną bazę fanów w Polsce i osiągać wyniki sportowe, które dadzą nam miano najmocniejszej organizacji w Europie Środkowo-Wschodniej. Podkreślam, że ten projekt nie powstał dlatego, że w polskim esporcie jest tak dobrze, tylko dlatego, że jest słabo. Jeśli będziemy funkcjonować tak, jak funkcjonujemy, świat nam ucieknie. Uważam, że jeżeli za trzy lata częściej będziemy w czołowej dwudziestce rankingu HLTV, to trzeba to będzie uznać za ogromny sukces naszej organizacji. Konkurencję mamy niezwykle mocną.

Mówimy tutaj o waszej dywizji CS:GO, dowodzonej przez "TaZa". Od czego zaczniecie swoją drogę?

Kluczowy będzie występ w ESL Pro League. Nie tylko dla nas, dla całej polskiej sceny Counter Strike'a. Jeśli nie zagramy dobrze i spadniemy z ligi, możliwe, że żadna polska drużyna już tam nie zapuka. Nie możemy pozwolić sobie na spadek, bo wtedy zostaniemy odcięci od pieniędzy. EPL to dla nas wielki strumień pieniędzy. Nie chcę mówić, że już na początku gramy o być albo nie być, ale na pewno o to, żeby bardzo ułatwić sobie pierwszy okres istnienia.

Jeśli chodzi o waszą politykę kadrową, chcecie postawić na wyszukiwanie talentów. Sam mówisz, że na zawodnika uważanego za jednego z dziesięciu najlepszych na świecie zwyczajnie was nie stać.

Mamy możliwość prowadzenia w Esports Performance Center długoterminowych projektów badawczych, które pozwolą na wyszukiwanie ludzi z potencjałem. Nie chodzi o to żeby znaleźć człowieka który dobrze gra w Counter Strike'a tu i teraz. Chodzi o znalezienie człowieka, który może dobrze grać w CS:GO. Jeśli poprzez nasze projekty badawcze uda się nam ustalić, jaki zbiór cech powinna mieć osoba, która ma szansę na duża karierę w danej grze, to będzie to niezwykle cenne osiągnięcie. Na razie nie jesteśmy w stanie spojrzeć na 13-latka i stwierdzić, że za pięć lat będzie świetny, albo że nie ma przyszłości, bo nie mamy pojęcia, od czego to zależy. Musimy się tego dowiedzieć, wyselekcjonować te czynniki, które mają największe znaczenie, a następnie pod tym kątem badać zawodników.

Na ten moment nie wiemy nic. Jesteśmy w epoce kamienia łupanego. Żeby ocenić, czy ktoś dobrze gra, stawiamy obok niego bardziej doświadczonego gracza, na przykład "TaZa", i zdajemy się na jego osąd. Trochę tak, jak robił to Franciszek Smuda, na nos. W piłce nożnej świat uciekł nam dlatego, że w pewnym momencie ogromną rolę zaczęły odgrywać nowe technologie, badania, pojawili się specjaliści z różnych dziedzin pokrewnych sportowi, a my nie mieliśmy pieniędzy, żeby się w to bawić. Teraz nie chcę mówić, że Esports Performance Center jest ostatnią nadzieją polskiego esportu, ale trochę tak to wygląda. Jeśli my nie nadgonimy zaległości, to może zabraknąć kogoś kto zrobi to za nas.

Jak zamierzacie te zaległości nadrabiać?

Dobra wiadomość jest taka, że mamy w Polsce dobry klimat wokół esportu i gamingu. Ustawia się do nas kolejka instytutów czy wyższych uczelni, które chcą razem z nami prowadzić badania. Chcą badać mózg graczy, ich oczy, sprawdzać jak na ich formę rzutuje życie prywatne. Po stronie środowiska naukowego jest duża gotowość do współpracy. Sprzyjającą okolicznością jest też to, że gry komputerowe stały się naszym produktem eksportowym. Wszyscy wiedzą, czym jest "Wiedźmin", ile jest warte CD Projekt, a premier Mateusz Morawiecki na targach Poznań Game Arena mówi, że gaming jest przyszłością polskiej gospodarki. A od gamingu bardzo blisko do esportu. Dlatego mamy nadzieję, że powstaniem budynku EPC zainteresujemy nie tylko środowisko naukowe, ale też władze samorządowe. Wydaje mi się, że rządzący Warszawą są świadomi potencjału wynikającego z nowych technologii, z naszej branży, więc liczę na to, że będą chętni do współpracy.

Pójdziesz do Rafała Trzaskowskiego, żeby opowiedzieć mu, dlaczego warto na was postawić?

Jasne! Będę pierwszym, który wytłumaczy panu prezydentowi dlaczego warto zainwestować w nas pieniądze i zachęcać ludzi do mądrego grania. Możemy i powinniśmy wziąć odpowiedzialność za to, jak młodzi ludzie spędzają czas w kontakcie z grą komputerową. Rozmawiamy teraz o cyber-atletach, osobach, które wygrały życie dzięki grom. A ilu jest takich, którzy z powodu gier swoje życie przegrali? My mamy z takimi ludźmi kontakt, wiemy, jak unikać takich sytuacji i możemy pomóc, zapobiec wyhodowaniu przez polskie społeczeństwo armii zombie. I choćby z tego powodu jesteśmy bardzo ważnym podmiotem.

Tylko jak przekonać rządzących, że faktycznie jesteście?

Wydaje mi się, że ci ludzie, choćby na poziomie różnych zespołów w ministerstwach, są świadomi znaczenia gamingu i esportu. Według mnie w grach komputerowych przeszliśmy już granicę bólu. Gdy premier Morawiecki mówi o "Wiedźminie" i o sukcesie polskich developerów, nie apeluje o opamiętanie się i modlitwę, tylko chwali branżę i podkreśla jej znaczenie dla naszej gospodarki. Jesteśmy bardzo bliscy zbudowania pozytywnego wizerunku branży w całym społeczeństwie i dlatego, abstrahując od polityki, pokładam w obecnym rządzie duże nadzieje na to, że dostrzeże olbrzymi potencjał drzemiący w sporcie elektronicznym.

Co skłoniło cię do tego, żeby zostać esportowym działaczem? Do tej pory realizowałeś się jako dziennikarz, komentator czy biznesmen.

Do tej pory było tak, że miałem jakieś zasięgi, trochę ludzi chciało mnie słuchać, do tego we wszystkich swoich działaniach byłem niezależny, nie reprezentowałem niczyich interesów. Teraz to się kończy. Pojawiła się natomiast możliwość, z której grzechem byłoby nie skorzystać. Viktor Wanli, człowiek inwestujący w esport mówi: zróbmy organizację, zainwestuję w nią, a ty będziesz mógł realizować swoją wizję. W tym samym czasie powstaje Esports Performance Center. Wiktor Wojtas, legenda światowego Counter Strike'a, przyznaje, że jest gotowy do działania w esporcie nie tylko jako zawodnik. Do tego dochodzi mój dom produkcyjny, który też wnosi wartość do projektu. Jak dziecko widzi rozsypane klocki lego, ma ogromną pokusę, żeby się zatrzymać i coś z nich ułożyć. Tak chyba było ze mną. Nie była to wyrachowana decyzja, ale na pewno czeka mnie fascynująca przygoda. Przygoda z dużym potencjałem na happy end.

Ile czasu potrzeba, żeby się tego dowiedzieć? Rok wystarczy?

Myślę, że zdecydowanie mniej. Dwa kwartały wystarczą na zweryfikowanie naszej wizji. Po roku będziemy w stanie zweryfikować nie tylko wizję, ale też jej wdrożenie. Naszym celem jest pokazanie, że organizacja esportowa potrafi zarabiać pieniądze na różne sposoby, nie tylko ze świadczeń sponsorskich, oraz że można zbudować wokół esportowej marki bardzo lojalną społeczność. Musimy zrobić dokładnie to samo, co zrobiły kluby piłkarskie. Jeśli im udało się sprawić, że trzydzieści tysięcy i więcej ludzi rusza na stadion, żeby przez dwie godziny wystawać na mrozie, to jakim cudem my nie jesteśmy w stanie zachęcić ludzi do tego, żeby nas śledzili w internecie? Musimy to zrobić. O celach sportowych nie mówię świadomie. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby nasze dywizje odnosiły sukcesy, ale nie wszystko zależy tutaj od nas. Musimy liczyć na nieco szczęścia.

Źródło artykułu: