Bartłomiej Kuczyński: Jak zostałem Morsem w Lidze Akademickiej

Materiały prasowe / Paulina Seweryn / Drużyna Morsów, reprezentanci Uniwersytetu Gdańskiego w T-Mobile Lidze Akademickiej w grze League of Legends
Materiały prasowe / Paulina Seweryn / Drużyna Morsów, reprezentanci Uniwersytetu Gdańskiego w T-Mobile Lidze Akademickiej w grze League of Legends

Drużyna, w której przyszło mi grać w ramach T-Mobile Ligi Akademickiej powstawała w dość niecodziennych okolicznościach. Choć ligi nie podbiliśmy, bawiliśmy się świetnie. Morsy, bo tak się nazwaliśmy, dały mi świetne znajomości i nowe umiejętności.

W tym artykule dowiesz się o:

Grupa losowych ludzi. Tak można było nazwać naszą drużynę na samym początku. Wystarczyło nam jednak kilka dni, żeby złapać świetny kontakt. T-Mobile Ligi Akademickiej nie zawojowaliśmy - pożegnaliśmy się z nią już w fazie grupowej. Nagrody, którymi kusi organizator, były poza naszym zasięgiem. Ale te, o których regulamin nie wspomina, mamy w garści. Nowe przyjaźnie, mam nadzieję na lata.

Jak już wspomniałem, nasza ekipa powstała ze zbitki losowych ludzi z Internetu, którzy uczyli się na Uniwersytecie Gdańskim. Puściłem ogłoszenie na Facebookowej grupie Uniwersytetu Gdańskiego. Nie spodziewałem się specjalnego odzewu (zainteresowanie LoLem u nas jest raczej małe). Tym bardziej się zdziwiłem, gdy po kilku godzinach miałem już skompletowany skład i nadmiar zawodników, przez co tak naprawdę część późniejszych zgłoszeń musiałem odrzucić. Nie powiem, były dylematy - jedno z pierwszych zgłoszeń było od mojego znajomego z czasów gimnazjum, jednak musiałem je odrzucić w kontraście do lepszych graczy i samego zawodnika, który niespecjalnie mainował jakąkolwiek pozycję.

Skąd nazwa? Miasto, w którym studiujemy, zobowiązuje. Musiała kojarzyć się z wodą i morzem. Pomyśleliśmy, że skoro nasze studenckie radio, w którym zresztą się udzielamy, nazywa się MORS, to i my moglibyśmy zostać Morsami. Co prawda nikt z nas nie ma tak potężnych gabarytów ani nie zwykł kąpać się w lodowatym Bałtyku, ale i tak uznaliśmy, że to zimnolubne zwierzę do nas pasuje.

Jak każda drużyna ligi, dostaliśmy swoje własne logo. Gdy zobaczyliśmy groźnego morsa z długimi kłami, w pirackiej bandamie na głowie, mieliśmy dużą frajdę. Mogliśmy poczuć się trochę jak sławne drużyny z koszykarskiej NBA. Tam są Byki, Szerszenie czy Kozły, w Lidze Akademickiej poza Morsami występują Lwy, Smoki i Tyranozaury. Grasują też Krasnoludy i Żniwiarze. Marcinowi Rauschowi, organizatorowi ligi należą się słowa uznania za świetne loga drużyn. Nasze jest, jak lubią mówić dziś ludzie w naszym wieku, "sztos".

Od uczelni dostaliśmy spore wsparcie. Pracownicy uniwersytetu, mimo że totalnie nie "ogarniają" gier komputerowych chętnie pytają o to, jak nam idzie i oglądają nasze mecze. Pomagają przy tym koszulki z Ligi Akademickiej. Bardzo charakterystyczne, czarno-fioletowe, z logiem Morsów na piersi - ludzie bardzo chwalą wykonanie i pytają, czy można gdzieś sobie takie zakupić. Można śmiało mówić, że Morsy na Uniwersytecie Gdańskim są w modzie i pod ochroną.

Kapitanem drużyny zostałem ja, jako najbardziej doświadczony gracz. W League of Legends gram już od pierwszego sezonu. W tym roku minie 8 lat, odkąd po raz pierwszy zainstalowałem ten tytuł na swoim komputerze. Przez ten czas miałem okazję wbijać slota do Challenger Series, grać w zorganizowanym przez Riot Games Pucharze Polski (w sezonie czwartym zajęliśmy trzecie miejsce, lepsi okazali się m.in. dzisiejsi gracze Pompy Team czy Illuminar Gaming).

Wspólny język złapaliśmy naprawdę błyskawicznie. - To w sumie zabawne, jak szybko przeszliśmy od nieznajomych do świetnie dogadujących się ludzi - wspominała nie raz Hania Glonek, nasza kochana pani support (dla tych, którzy nie wiedzą - zawodniczka występująca na pozycji "wspierającej", skoncentrowana głównie na pomaganiu pozostałej czwórce). I ma rację. Wydaje mi się, że niewiele jest drużyn, które tak szybko zaczynają świetnie się dogadywać. Osiem zupełnie różnych osób (zawodnicy plus trenerzy), które w krótkim czasie zostały grupą przyjaciół. Jak na rekrutację drużyny na bazie losowych osób z internetu - całkiem nieźle.

Już na samym początku ustaliliśmy, że sukces w turnieju i nagrody nie są dla nas priorytetem. Mój midlaner (zawodnik walczący na środkowej alei, poza nią są jeszcze górna i dolna) Piotr Jędrzejczak wielokrotnie zwracał uwagę na jedną rzecz, co do której wszyscy byliśmy zgodni, ale której długo nikt nie wypowiedział głośno. - Nie wiem jak wam, ale mi zależy na podtrzymaniu znajomości i wspólnej zabawie. Akurat to ostatnie wychodzi nam świetnie - oznajmił po którymś meczu. Chyba nigdy wcześniej nie byliśmy na TeamSpeaku tak zgodni, jak w tamtym momencie.

Z drużyny walczącej w studenckich rozgrywkach esportowych Morsy przekształciły się w grupę dobrych przyjaciół. Nie tak dawno zorganizowaliśmy "domówkę" i niewiele było wtedy rozmów o pushowaniu linii czy dżunglowaniu. Pasje, zainteresowania każdego z nas wzajemnie się przenikały i przez prawie kilkanaście godzin ciężko było o chwilę ciszy. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak niewielka jest w relacjach międzyludzkich granica między nieznajomym, a kimś bliskim.

Wiele mówi się o różnicy między esportem a sportem tradycyjnym. Jedni mówią i piszą, że esport to sport, inni że nie. Ja nie próbuję znaleźć odpowiedzi na to pytanie, uważam nie ma to najmniejszego sensu. Sport elektroniczny i ten, który wymyślono trochę wcześniej zawsze będą miały wiele podobieństw i równie wiele różnic.

Wiem co mówię - przez trzynaście lat trenowałem piłkę nożną pod okiem trenerów z Ekstraklasy czy byłych piłkarzy Bayernu Monachium. Wysiłek, który trzeba włożyć w trening, jest zupełnie innego rodzaju. Ale już schemat przygotowań, rola sztabu szkoleniowego, a przede wszystkim - emocje i satysfakcja płynąca z grania, są takie same.

Mam nadzieję, że takich inicjatyw jak T-Mobile Liga Akademicka będzie powstawać coraz więcej. Żeby było gdzie grać i z kim grać. Rajdy na bazę przeciwnika można przeprowadzać równie skutecznie i równie satysfakcjonująco, jak rajdy skrzydłem w piłce nożnej. Zwłaszcza, jeśli można to robić reprezentując ciekawą społeczność. A jeśli jeszcze można to robić w doborowym, świetnym towarzystwie - w to mi graj.

Liga Akademicka jest trochę inna od rozgrywek, w których brałem udział wcześniej. W czasach, kiedy zaczynałem przygodę z, no niech będzie, graniem "competitive", struktury drużynowe nie były tak rozbudowane jak dziś. Teamy nie miały trenerów, analityków, całego sztabu, który pracuje na sukces zespołu. Brakowało elementów, które scaliłyby całą ekipę. Moje mecze nie były transmitowane, nie było specjalnych lig, w których mógłbym brać udział i się rozwijać. A teraz mam wrażenie, że uczestniczę w specjalnym wydarzeniu, czuję się jak profesjonalista. Transmisje, sztab szkoleniowy, treningi, portale piszące o meczach w ramach Ligi. To wszystko sprawia, że czuję się częścią czegoś większego.

ZOBACZ WIDEO: Cosplay sposobem na życie. "Przyjemna praca i przyjemne hobby"

Komentarze (1)
avatar
Mirafal
23.04.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Qva o czym wy gadacie ? Ja stary jestem, 41 lat mam, ale żebym tak nic nie kumał to rzadko mam. Sportowe fakty to chyba coś o sporcie, ale o czym ta gadka tutaj to zaprawdę powiadam wam - nie w Czytaj całość