WP SportoweFakty: Czuje się pan przygotowany do walki z Jahmaiem Satischem?
Marcin Najman: Jestem na pewno w najlepszej dyspozycji od lat. Dawno nie byłem w takiej formie. Wiem, że zawodnicy zawsze tak mówią, ale ring wszystko weryfikuje. Stoczyłem wielką liczbę sparingów, zrzuciłem już siedem kilogramów i dawno nie czułem się tak dobrze. Zdaję sobie jednak sprawę, że odpowiedź na to pytanie padnie tak naprawdę w czasie walki.
Pana rywal ostatnio twierdził, że również jest w dobrej formie, a kiedy jest u jej szczytu, nie da się go pokonać.
- Satisch powiedział również, że jeśli to ja wygram walkę, to będzie znaczyło, że Jezus był czarny. Ja na szczęście uważam, że Jezus był biały i to się potwierdzi w niedzielę 28 sierpnia w Częstochowie.
Co jest dla pana największym zagrożeniem w walce z Holendrem?
- Myślę, że największym atutem Satischa jest jego doświadczenie. Stoczył wiele zawodowych pojedynków na różnych płaszczyznach, a do tego jest to zawodnik, który nie pęka - walczy do upadłego. Jahmai nie ma fenomenalnej szybkości czy techniki, ale ma nieustępliwy styl. To trudny zawodnik i może być kilka rund do przodu.
To jaki ma pan plan na zwycięstwo?
- Jak mawiał kiedyś Andrzej Gołota można wygrać również polotem i fantazją. A tak zupełnie poważnie wygram siłą i determinacją. Poza tym walczę u siebie i bardzo mi na tym pojedynku zależy.
ZOBACZ WIDEO "Wystarczyłaby odrobina determinacji i zwycięstwo byłoby nasze" (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Kiedy rozmawiałam z Satischem, to często podkreślał, że to pan prowokował go do walki. I to niejednokrotnie.
- To on mnie zawsze prowokował, pisał i namawiał. Bardzo wchodził mi na ambicje - twierdził, że trzeba dokończyć to, co się zaczęło. Wydaje mi się, że on mnie trochę nie docenia.
Uważa pan, Satisch liczy na łatwe zwycięstwo?
- Wydaje mi się, że tak właśnie jest i on ma się za zdecydowanego faworyta. Mimo wszystko nie powiem na niego złego słowa, zwłaszcza, że widziałem go na pierwszej konferencji prasowej, kiedy ważył 140 kg i do tej pory zrzucił kilkadziesiąt kilogramów. Widać, że ciężko pracuje. Jeżeli nawet on czuje się zwycięsko i przemawia za nim doświadczenie, to ja czuję się na siłach żeby zdobyć mistrzostwo Europy.
Co będzie pana kolejnym krokiem po tej gali?
- Bardzo długo zabiegałem o tak ważną walkę w moim życiu. Wiem, że drugiej takiej szansy nie dostanę. Podczas konferencji prasowej zawarłem z Satischem niepisaną dżentelmeńską umowę, która zakłada, że niezależnie od wyniku, to wygrany da rewanż przegranemu (jeśli przegrany będzie tego chciał) w ciągu dziesięciu miesięcy.
A co później? Nie jest pan coraz młodszy.
- Ja już mam 37 lat, to fakt. W życiu nauczyłem się, że jest ono tak nieprzewidywalne, że nie ma co snuć wielkich planów. Trzeba wyznaczać cele i je realizować, ale nie można wybiegać za daleko w przyszłość. Po prostu chcę się cieszyć tym co robię i doskonale się tym bawić.
Jest pan promotorem, zajmuje się marketingiem, a oprócz tego wychodzi walczyć po ciężkich treningach. Da się pogodzić te role?
- Jest to za dużo obowiązków i szczerze mówiąc w takiej formie robię to po raz ostatni. Trzeba powiedzieć, że w tym biznesie jestem 15 lat i to jest dwunasta gala, którą organizuję. Nie dałbym rady, gdyby nie wspaniali ludzie, z którymi pracuję. Ale nie jestem jedynym, który tak robi. Pod koniec kariery, wiele swoich walk organizował samodzielnie Oscar de la Hoya.
W jakim jest pan obecnie momencie swojej kariery?
- Bardzo ciekawym. Moja kariera to parabola. Na początku wszystkie amatorskie walki zwyciężałem, później w kicboxingu również wygrywałem. Kiedy przeszedłem na zawodowstwo, pierwsze trzy walki były falstartem. Później poznałem Jerzego Kuleja, dzięki któremu przez pięć lat byłem niepokonany. Później znów noga mi się powinęła. Dwa lata temu wróciłem i teraz jestem na fali wznoszącej. Mam nadzieję, że tu pozostanę.
Rozmawiała Nikola Zbyszewska
NIE WIEM KTO TO JEST..
ALE TAK NA NIEGO PATRZĄC..WIDAĆ TWARZ MOCNO DEBILOWATA..
JAKIŚ TYPOWY PÓŁGŁÓWEK..(((