Zastrzyk, który wywołał burzę. Mo Farah znów w cieniu podejrzeń o doping

Getty Images / Robert Hradil/Stringer / Na zdjęciu: Mo Farah
Getty Images / Robert Hradil/Stringer / Na zdjęciu: Mo Farah

Na Wyspach Brytyjskich wybuchł skandal, w którym w roli głównej występują słynny kolarz Bradley Wiggins i Team Sky. Przy okazji jednak wyszły na jaw informacje o Mo Farahu. Stawiające znakomitego biegacza w bardzo kłopotliwej sytuacji.

"Wiggo doping shock" - krzykliwy tytuł poniedziałkowego wydania "The Sun" nie pozostawia wątpliwości, że Bradley Wiggins - pięciokrotny mistrz olimpijski w kolarstwie, triumfator Tour de France w 2012 r. - znalazł się w tarapatach. Komisja cyfryzacji, kultury, mediów i sportu brytyjskiego parlamentu przedstawiła raport, który stawia w bardzo złym świetle sportowca, a także Team Sky - brytyjski zespół, w którym jeździł.

Informacje zawarte w raporcie są dość szokujące: w 2012 r. kolarze brytyjskiej grupy mieli pozwolenie na stosowanie triamcynolonu (kortykosteroidu, który ma leczyć objawy astmy i alergii). Oficjalnie: w celach leczniczych. Okazało się jednak, że stosowano go do poprawy wyników. "Team Sky nie złamało przepisów, ale znacznie przekroczyło granicę etyczną" - czytamy w raporcie.

Dawka, która pozostaje tajemnicą

Uwaga mediów i kibiców skupiła się na Wigginsie oraz członkach Teamu Sky, tymczasem w raporcie parlamentarnej komisji znalazła się także inna ważna informacja dotycząca potencjalnego naruszenia przepisów antydopingowych. Tym razem chodzi o Mo Faraha, czterokrotnego mistrza olimpijskiego (w biegu na 5000 i 10000 m) i sześciokrotnego mistrza świata.

Komisja zainteresowała się pewnym zabiegiem z 2014 roku. Farah, przygotowując się do maratonu w Londynie (był to jego debiut na "królewskim dystansie", zajął w nim ósme miejsce), dostał zastrzyk z L-karnityną. Zrobił go Robin Chakraverty - ówczesny lekarz brytyjskiej federacji lekkoatletycznej. Jak informuje "The Independent", na polecenie Alberto Salazara - ówczesnego trenera Faraha.

L-karnityna to środek, który wspomaga spalanie tkanki tłuszczowej, zwiększa poziom energii i wytrzymałość treningową. Dożylne podawanie jej sportowcom jest dozwolone, ale pod jednym warunkiem: dawka nie może przekroczyć 50 ml w okresie sześciu godzin.

W przypadku Faraha problem polega na tym, że... doktor Chakraverty nie zarejestrował w systemie, jaką dawkę podał brytyjskiemu długodystansowcowi. Przyznał się do tego podczas spotkania z członkami komisji. - Padło podejrzenie, że L-karnityna została podana, by poprawić możliwości biegacza przed londyńskim maratonem - wyjaśnia "Daily Mail".

Komisja "zszokowana"

"Komisja była zszokowana, gdy dowiedziała się, że były szef sztabu medycznego brytyjskiej federacji lekkoatletycznej, dr Chakraverty, podał zastrzyk z L-karnityny Mo Farahowi - było to leczenie, którego dr Chakraverty nigdy wcześniej nie stosował, a Mo Farah nigdy wcześniej nie był mu poddawany - a do tego nie zapisał dawki w dokumentach" - czytamy w raporcie komisji brytyjskiego parlamentu.

Ed Warner, ówczesny szef brytyjskiej federacji lekkoatletycznej (UK Athletics), zeznał przed komisją, że było to "niewybaczalne". - Gdyby moje dziecko poszło do lekarza, a ten nie zarejestrowałby czegoś, co powinien zrobić, byłoby to tak samo niewybaczalne jak niezarejestrowanie czegoś w przypadku Mo Faraha - powiedział Warner.

Lekarz tłumaczył, że nie zapisał informacji o dawce podanej Farahowi z powodu nadmiaru obowiązków. Był jedynym członkiem sztabu medycznego zatrudnionym na pełen etat, "ciągle pod telefonem", do dyspozycji 140 sportowców.

Co ciekawe, dr Chakraverty od 2016 r. pracuje w FA, czyli w angielskiej federacji piłkarskiej. Został zatrudniony zaraz po przyjściu Sama Allardyce'a (który wkrótce stracił stanowisko), obecnie jest w sztabie, którym dowodzi Gareth Southgate. Po poniedziałkowych rewelacjach angielskich mediów federacja piłkarska stanęła murem za lekarzem. Ten zaś nie komentuje sprawy.

Farah znów szykuje się do maratonu

Podobnie jak Mo Farah. Przypomnijmy, że czterokrotny mistrz olimpijski już wcześniej - i to kilkakrotnie - znajdował się w cieniu podejrzeń o doping. Najczęściej wówczas, gdy na jaw wychodziły nowe informacje na temat działania Alberto Salazara (Brytyjczyk rozstał się z trenerem w październiku 2017 r.).

O tym, że Salazar miał zalecać swoim lekkoatletom przyjmowanie zastrzyków z L-karnityny w dawkach przekraczających dozwoloną, głośno było już w 2017 r., gdy opublikowano raport USADA (Amerykańska Agencja Antydopingowa). Wśród podejrzanych o złamanie przepisów znalazło się sześcioro biegaczy, w tym m.in. Galen Rupp (wicemistrz olimpijski na 10000 m z Londynu i brązowy medalista olimpijski w maratonie z Rio de Janeiro). Metody stosowane przez Salazara nazwane zostały "potencjalnie bezprawnymi". Nazwisko Faraha wówczas się nie pojawiło, ale urodzony w Somalii zawodnik i tak musiał się tłumaczyć z całego zamieszania.

- To głęboko frustrujące, że muszę wydawać oświadczenie w tej sprawie. Jestem czystym sportowcem, który nigdy nie złamał przepisów w odniesieniu do substancji, metod lub dawek. To niepokojące, że niektóre media, pomimo oczywistych faktów, nadal usiłują połączyć mnie z zarzutami o stosowanie niedozwolonych środków - napisał wówczas Farah.

ZOBACZ WIDEO Trener Jakuba Krzewiny zachwycony jego wyczynem. "Do teraz mam dreszcze" (WIDEO)

Po raporcie komisji brytyjskiego parlamentu sprawa została skierowana do Generalnej Rady Lekarskiej (GMC), która ma rozstrzygnąć, czy zastrzyk dla Mo Faraha z 2014 r. oznaczał złamanie przepisów. - Analizujemy informacje przekazane nam przez Brytyjską Agencję Antydopingową i badamy, czy należy podjąć dalsze działania - taki komunikat wydała Generalna Rada Lekarska.

Tymczasem 34-letni Farah, który po mistrzostwach świata w 2017 r. zakończył karierę na bieżni, przygotowuje się do kolejnego maratonu londyńskiego. 22 kwietnia stanie do walki z największymi gwiazdami tej konkurencji: Eliudem Kipchoge z Kenii i Kenenisą Bekele z Etiopii. W ramach przygotowań zwyciężył w niedzielnym (4.03.) półmaratonie The Big Half w Londynie.

Źródło artykułu: