- Cały czas nie dowierzam. Nie potrafię wyjaśnić ani opisać, jak ja to zrobiłam - mówi Żuk. W biegu pościgowym mistrzostw Europy w Dusznikach-Zdroju 23-letnia zawodniczka z małego Sokołowska pod Wałbrzychem biegła i strzelała jak w transie.
Pierwszy raz bez pudła
Z samego biegu pamięta niewiele. Przede wszystkim uczucie, jakie cały czas jej towarzyszyło - ogromny spokój. Nie myślała o tym, co robią rywalki, że musi je gonić, zyskiwać pozycje, bo przecież na trasę ruszyła dopiero osiemnasta. Chciała po prostu zrobić swoje. Pobiec jak najszybciej, strzelić jak najlepiej.
Na strzelnicy była skoncentrowana jak nigdy. - Nie czułam żadnej presji. Nic nie wytrącało mnie z równowagi. Często jest tak, że odgłos pudła u rywalki obok potrafi wybić z rytmu. Ja nawet nie słyszałam, czy ktoś pudłuje, czy nie - opowiada.
ZOBACZ WIDEO: Adam Małysz miał kombinezon po gwieździe skoków. "Za długie nogawki!"
Kamila nie pomyliła się ani razu - trafiła 20 na 20. Na zawodach z czterema strzelaniami była bezbłędna pierwszy raz w życiu. Zwykle ma sporo pudeł, nawet na treningu rzadko się zdarza, żeby 20 kolejnych pocisków umieściła w tarczy. - Tym razem te moje tarcze chyba były większe. Albo ktoś mi pomagał - śmieje się.
Zagadka, która daje wiarę
A że na trasie biegowej zawsze była mocna, kilometr po kilometrze, strzelanie po strzelaniu, zyskiwała kolejne pozycje. Aż wreszcie po czwartej wizycie wyszła na prowadzenie. - Ogromnie się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam, że wszystkie zawodniczki poza mną biegną na karną rundę. Emocje, które się wtedy we mnie pojawiły, były nie do opisania. Ekscytacja, szczęście - opowiada.
Żuk wyznaje, że bagaż emocjonalny, choć pozytywny, spotęgował jej zmęczenie. Ale utrzymała pierwsze miejsce do mety. Z 18. miejsca, które zajęła w sprincie, przesunęła się na pierwsze i została mistrzynią Europy w biegu pościgowym. - Ten złoty medal przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Na razie jest dla mnie zagadką, jeszcze jej nie rozwiązałam. Ale dzięki niemu wiem, że wszystkie moje ostatnie potknięcia nie wynikają z tego, że nie potrafię - podkreśla.
Najwięcej zawdzięcza dziadkom
Zawodniczka, o której Tomasz Sikora powiedział kiedyś "największy talent, jaki pojawił się w polskim biathlonie", urodziła się 23 lata temu w Sokołowskiej pod Wałbrzychem. Sportową pasję zaszczepili w niej dziadkowie, którzy zajmowali się jej wychowaniem. To im zawdzięcza najwięcej. - Bez nich nie byłabym tu, gdzie jestem - mówi.
W jej rodzinie sport odgrywa ważną rolę w każdym pokoleniu. Babcia trenowała slalom gigant, mama próbowała swoich sił w biathlonie, brat w biegach narciarskich. Ona po raz pierwszy założyła narty biegowe jako 6-latka i od tego czasu sportowe zajęcia były stałym elementem jej dzieciństwa.
Sukcesy przyszły szybko
Karabin dołożyła do nart w gimnazjum. Po swoich pierwszych zawodach biathlonowych, gimnazjadzie w Jakuszycach, była tak zachwycona nowym sportem, adrenaliną, którą daje, że nie chciała już wracać do biegów bez strzelania.
Właśnie fascynacja tą dyscypliną sprawiła, że na swoje liceum Kamila wybrała Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Dusznikach-Zdroju (dziś jest jego twarzą, obok Tomasza Sikory i Weroniki Nowakowskiej). I tam jej przygoda z biathlonem zaczęła się na serio. Na początku Żuk szła do przodu w zawrotnym tempie. Po roku nauki w SMSie trafiła do kadry młodzieżowej. Po kolejnym roku - do seniorskiej.
W 2015 roku, jako 17-latka, zadebiutowała w mistrzostwach świata juniorów i w Pucharze Świata. Dwa lata później z mistrzostw Europy juniorów w Novym Meście przywiozła brąz wywalczony w sprincie. W roku 2018 była już królową młodzieżowych mistrzostw - z Otepaeae w Estonii wróciła z dwoma złotymi (bieg indywidualny, sprint) i srebrnym medalem (bieg pościgowy).
"Nie mam talentu do strzelania"
Świetne wyniki wśród juniorek nie przekładają się na razie na takie same rezultaty w gronie seniorek. Żuk miewa co prawda przebłyski, punkty w PŚ zdobywa dość regularnie, cztery razy zajmowała miejsce w pierwszej dziesiątce, ale jeśli chce wejść do czołówki kobiecego biathlonu, musi jeszcze dużo pracować. Przede wszystkim nad strzelaniem.
- Wiem, że do strzelania nie mam talentu, że mam duże braki w technice. Odkąd pamiętam swoje starty, zawsze byłam zawodniczką z największą liczbą rund karnych. Ale pracuję nad tym, zdobywam doświadczenie - mówi Żuk. - Teraz tych pudeł jest już dużo mniej, ale wciąż zbyt wiele, żebym mogła walczyć o wysokie miejsca w najważniejszych zawodach. Choć przykład mistrzostw Europy pokazuje, że to się zmienia - dodaje z satysfakcją.
Złoto będzie natchnieniem?
Do złotego biegu z Dusznik-Zdroju Kamila będzie pewnie często wracać, żeby przypomnieć sobie chwile, dla których warto się starać. Tak jak chętnie wraca do sztafety na ubiegłorocznych mistrzostw świata w Anterselvie, gdy na ostatniej zmianie oddała Magdalenie Gwizdoń bieg na sensacyjnym pierwszym miejscu. - Skończyłyśmy wtedy siódme, ale ja czułam się, jakbym ten bieg wygrała. Poczułam emocje, które czuje zawodnik biegnący po zwycięstwo. I to było dla mnie bardzo ważne - tłumaczy.
Teraz ma nadzieję, że sukces na mistrzostwach Europy natchnie ją na kolejną część sezonu, który do ostatniego weekendu nie był dla niej udany. W siedmiu startach w PŚ uzbierała tylko 23 punkty, jej najlepszy wynik to 24. miejsce w Kontiolahti. Słabo, jak na biathlonistkę, którą sam Tomasz Sikora nazwał "największym talentem, jaki pojawił się w polskim biathlonie". - Byłam w takim miejscu, że sama zaczęłam wątpić, czy na pewno dobrze przepracowałam okres przygotowawczy. Oby sukces w Dusznikach pomógł mi uwierzyć w siebie i się odblokować - mówi.
Kolejną szansę, żeby potwierdzić prawdziwość słów polskiego biathlonisty wszech czasów, Żuk będzie miała na mistrzostwach świata w Pokljuce, które zaczną się 10 lutego. O powtórzenie wyniku z ME będzie piekielnie trudno, bo w Słowenii konkurencja będzie znacznie silniejsza, niż w Dusznikach-Zdroju. - Ale pojadę tam niesamowicie zmotywowana. Chcę spełniać swoje kolejne marzenia. Na razie będę zadowolona, jeśli uda mi się zająć miejsce w najlepszej piętnastce.
Między treningami i startami 23-latka z Sokołowskiej studiuje zarządzanie na katowickim AWF-ie. Ma indywidualny tok studiów, więc naukę ze sportem godzi bez problemów. Gdy ma trochę wolnego czasu, uwielbia gotować i piec. - Czas, który spędzam w kuchni, uszczęśliwia mnie - przyznaje. Tak jak czas spędzony na biathlonowych trasach.
Czytaj także:
Prawdziwe legendy skoków narciarskich. Niezwykłe spotkanie po latach
U tego skoczka nie ma już śladu zadyszki. "Pokazał jednak, że nie jest robotem"