Przykuli się do grzejnika i zaczęli głodówkę. Sceny jak z "Alternatywy 4"

PAP / JACEK BEDNARCZYK / Na zdjęciu: Arkadiusz Zaremba (z lewej) i Remigiusz Wronkowski
PAP / JACEK BEDNARCZYK / Na zdjęciu: Arkadiusz Zaremba (z lewej) i Remigiusz Wronkowski

Zaopatrzeni w karimaty, przybyli do siedziby klubu, przykuli się kajdankami do grzejnika i ogłosili głodówkę. Tak Remigiusz Wronkowski i Arkadiusz Zaremba postanowili walczyć o swoje w sytuacji, gdy klub z Krakowa winien był im sporą kwotę.

Zaległości finansowe Wandy Kraków względem żużlowców zmusiły Remigiusza Wronkowskiego i Arkadiusza Zarembę do desperackich czynów. Obaj przybyli w mroźny dzień do siedziby klubu, wyciągnęli karimaty, przykuli się do kaloryfera i ogłosili głodówkę. Kwota, jakiej nie zapłacili im klubowi działacze, to ponad 30 tys. zł. Niemal drugie tyle wynosiły odsetki. Była końcówka 2000 roku, a w polskim żużlu nie przelewało się.

Zachowanie żużlowców przypomniało sceny z serialu "Alternatywy 4". W nim Bronisław Pawlik, oczekując na mieszkanie, zamieszkał w sekretariacie spółdzielni mieszkaniowej i pomagał sekretarce. Z Wronkowskim i Zarembą było podobnie. Zdarzało się, że odbierali telefony i pomagali petentom.

- Będziemy siedzieć do skutku - stwierdził w krakowskiej "Gazecie Wyborczej" Arkadiusz Zaremba, a prezes Józef Ciesielski deklarował, że Wanda "nie uchyla się od długu". Klub liczył przy tym na "dobrą wolę" zawodników i kompromis.

"Kłamstwo i chamstwo"

Wronkowski i Zaremba reprezentowali barwy Wandy w sezonach 1998-1999. Gdy przez kilkanaście miesięcy nie otrzymywali należnych im pieniędzy, postanowili działać. Ich głodówka wywołała reakcję zarządu klubu, który postanowił założyć specjalny zespół ds. wyjaśnienia "wzajemnych relacji finansowych".

ZOBACZ WIDEO Ryszard Czarnecki wskazał przepis, który trzeba znieść. "To czysta fikcja"

Działacze oskarżali Wronkowskiego i Zarembę, że to oni mają zaległości względem klubu. Nie rozliczyli się z pobranych zaliczek i nie stawili się na jedno ze spotkań ligowych, co poskutkowało walkowerem i karą finansową dla Wandy. W specjalnym komunikacie podkreślono, że zawodnicy mieli podpisać deklaracje o startowaniu "bez należności finansowych, mając na uwadze trudności Klubu".

"Zarząd K.S. 'Wanda' po przedstawieniu analizy przez powołany zespół w skład, którego weszli m.in. główna księgowa i prawnik podejmie stosowne decyzje. Mając na uwadze dobro naszego Klubu oraz sportu żużlowego w Krakowie zarząd zwraca się z prośbą do zawodników Pana Arkadiusza Zaręby (w komunikacie popełniono błąd przy nazwisku - dop. aut.) i Remigiusza Wronkowskiego o opuszczenie pomieszczeń Klubu, aby nie utrudniali jego funkcjonowania" - napisano w oświadczeniu.

- Sformułowania w tym komunikacie to kłamstwo i chamstwo. Teraz dopiero się zacznie! Nie opuścimy tego miejsca dopóki nie otrzymamy pieniędzy, albo wywiezie nas stąd karetka. Jaki walkower przez nas? - pytał Wronkowski, cytowany przez krakow.naszemiasto.pl.

Wanda Kraków została ukarana walkowerem za mecz w Ostrowie Wielkopolskim. Jak wyjaśnił Wronkowski, po wcześniejszym spotkaniu ligowym, usłyszał od działaczy, iż on i Zaremba mają nie pojawiać się na kolejnych zawodach, bo dla klubu są "zbyt drodzy". Później okazało się, że Wanda ma problem ze skompletowaniem składu i ratowała się telefonami do zawodników.

- Nie byliśmy w stanie w tak krótkim czasie dotrzeć z Torunia do Ostrowa, mając w dodatku motocykle w rozsypce. Regulamin rozgrywek stanowi, że zawodnik musi być powiadomiony o zawodach przynajmniej na 48 godz. przed ich rozpoczęciem. Panowie z Wandy próbują nas wyprowadzić z równowagi, ale my się nie damy - twierdził Wronkowski.

Zaremba w szpitalu

Wronkowski i Zaremba ogłosili strajk głodowy, co nie przejęło zbytnio działaczy Wandy. - Mają nas w du**e - mówił wprost Wronkowski, narzekając na obojętność zarządu. Nikt nie pytał żużlowców jak się czują, nie oferował pomocy. - Nikt ich z budynku nie wyrzuci, mogą sobie siedzieć - ripostował prezes Ciesielski.

Zaremba z kolei pokazywał dziennikarzom pismo z końcówki 1999 roku, w którym działacze Wandy deklarowali spłacenie zaległości. Po dwunastu miesiącach żużlowiec nadal nie widział pieniędzy na koncie. - Jak się coś stanie, to klub z Krakowa odpowie jeszcze bardziej! - deklarowali żużlowcy, którzy nie chcieli kierować sprawy do sądu, by nie tracić pieniędzy na dojazdy do stolicy Małopolski.

Żużlowcy byli gotów zrezygnować z należnych im odsetek. Następnie chcieli otrzymać motocykle pod zastaw, skoro klubowa kasa świeciła pustkami. Prezes Ciesielski za to podawał w wątpliwość głodówkę Wronkowskiego i Zaremby.

- To nieprawda. Mój kolega - Arkadiusz Zaremba już gorzej się czuje, mnie też zbiera się na mdłości. Nie wiem ile tu jeszcze wysiedzimy - mówił po paru dniach strajku Wronkowski, zdaniem którego "zwierzęta się lepiej traktuje".

Głodówka doprowadziła do tego, że Zaremba po dziewięciu dniach trafił do szpitala. Przebywał tam dobę, po czym powrócił do klubowego budynku i ponownie wsparł Wronkowskiego. W ciągu niespełna dwóch tygodni żużlowiec stracił prawie 10 kg.

- Podano mu kroplówki. Przyjął kleik, a w piątek pierwszy posiłek. Za skandal uważam wypowiedzi prezesa, sugerujące, że chłopcy udają, że coś jedzą. Przekonałem syna, by więcej nie głodował, bo to nie ma sensu - mówił serwisowi krakow.naszemiasto.pl Krzysztof Zaremba, ojciec żużlowca.

Po powrocie ze szpitala, Zaremba i Wronkowski kontynuowali protest, ale zrezygnowali z głodówki, by nie narażać swojego zdrowia na szwank. - Bardzo źle się stało. Nie usłuchali nas i nie opuścili budynku. Odpowiadają za siebie. Nie z naszej winy to się stało. To ich osobiste sprawy, odpowiadają za własne bezpieczeństwo - twierdził prezes Ciesielski, który podkreślał, że nie ma wyrzutów sumienia z powodu hospitalizacji Zaremby.

Wrócili do domu z niczym

Wronkowski i Zaremba spędzili w budynku Wandy ponad miesiąc. Swój protest rozpoczęli w ostatnich dniach listopadach, a do domów w Toruniu wyjechali dopiero w styczniu 2001 roku. W klubowej hali spędzili Boże Narodzenie.

- Było nam bardzo smutno samym. Wprawdzie przychodzili do nas znajomi, dostaliśmy stroik, mieliśmy świąteczne potrawy, ale zawsze to przykre spędzanie uroczystych dni w taki sposób - opowiadał o nietypowym świętach Zaremba.

Żużlowiec stwierdził, iż skoro działacze nie podjęli z nimi rozmów przez ponad miesiąc, to "nie było sensu dalej protestować". - Nie wiemy co dalej robić, na tych ludzi nie ma siły. Musimy się skontaktować z radcą prawnym - twierdził Zaremba, a klub próbował "rozgrywać" zawodników.

Podczas gdy Zaremba i Wronkowski protestowali, na ich domowe adresy wysyłano kolejne pisma. Wanda odrzuciła ich rachunki za mecze, bo miało na nich brakować numeru REGON. Później wysłała też wyliczenia, w których żużlowców obowiązywały inne stawki za punkty.

Po kilkunastu dniach żużlowcy znów pojawili się w Krakowie, bo przy okazji spotkania zarządu chcieli przypomnieć o zaległościach. - Na razie kasa jest pusta, ale są różne sposoby spłat - przekonywał Stanisław Rudzki, kierownik sekcji żużlowej w Wandzie Kraków.

Zaremba trafił później do warszawskiej Gwardii i znów nie miał szczęścia. Jak przyznał w "Tygodniku Żużlowym", tam też pojawiły się problemy z płatnościami, co miało wynikać z kiepskiego zarządzania Władysława Golloba. - Atmosfera w klubie jaką stworzyliśmy była bardzo sympatyczna, ale sprawy finansowe niestety były nie do pokonania. Pan Gollob nie wypłacał nam przez cały sezon, a kiedy jeszcze przed kilkoma dniami dzwoniłem, powiedział że nikt z zawodników nie dostanie żadnych pieniędzy, i że jego to nie interesuje. Mam nadzieję uda się je odzyskać, ale z tego co obserwuję... jedynie drogą sądową - powiedział Zaremba.

Czytaj także:
Czy to już koniec? Kolejne problemy gwiazdy
Senator RP dostał pytanie o Tomasza Golloba. "A kto to jest?"

Źródło artykułu: