"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Współczuję dzisiejszym działaczom, pardon, promotorom speedwaya. W końcu działacze odeszli wraz z minioną epoką. Tak jak kierownicy, których zastąpili menedżerowie. Lub kaowcy, zluzowani przez animatorów.
Los tak chciał, że osobiście pamiętam jeszcze kaowców, od skrótu kulturalno-oświatowy. Za komuny to właśnie oni umilali wczasowiczom turnus w ośrodkach wypoczynkowych. Przy czym wyglądali nieco inaczej niż dzisiejsi animatorzy. Otóż szanujący się kaowiec był przynajmniej po pięćdziesiątce, jarał szlugi i nosił na głowie pożyczkę, a główne jego zadanie polegało na wydawaniu rakietek do tenisa stołowego. Noo, raz na turnus organizował też ognisko, po którym jednak znikał na jakieś dwa, trzy dni, by dojść do siebie. I wtedy dostęp do rakietek bywał ograniczony. Dziś natomiast animator bywa zazwyczaj rodzaju żeńskiego, nie ma nawet dwudziestu lat lub coś koło tego i nie polewa czystej rodzicom, tylko lemoniadę dzieciom. Oczywiście, w jakimś zabawnym przebraniu z ogonkiem.
ZOBACZ WIDEO Żużlowiec z PGE Ekstraligi zaskoczył. To nie jest obecnie popularny wybór wśród zawodników
No ale dlaczego współczuję dzisiejszym promotorom? Takim jak, dla przykładu, przewodniczący Piotr Szymański z Głównej Komisji Sportu Żużlowego. Mianowicie próbują oni przywracać blask różnego rodzaju rozgrywkom w okresie, gdy żużel choruje na zawodowstwo. A to niełatwa misja.
O tym, co mi się nie podoba w obecnym Złotym Kasku, wspominałem ostatnio. Że finalistów tego wielce prestiżowego swego czasu turnieju wskazuje się palcem selekcjonera, zamiast wyłonić w drodze sportowej rywalizacji. Nie twierdzę, że pod groźbą bolesnych kar należy siłą uzbierać 64 chętnych i rozpoczynać takie kwalifikacje już od fazy ćwierćfinałowej. Nie te czasy. Wystarczyłyby na początek dwa półfinały. Pomieściłyby zapewne wszystkich, którzy chcą, a którym się to należy. No ale każda taka eliminacja to w tych czasach impreza deficytowa. I dla organizatora, i dla uczestników. Na to wychodzi, skoro ciężko znaleźć i gospodarza, i chętnych do jazdy.
Teraz natomiast czytamy, że eliminacji zostały pozbawione Mistrzostwa Polski Par Klubowych, onegdaj impreza w cenie. Niektórzy pieją z zachwytu, że u progu sezonu czekają nas wyśmienite zawody, bo nie dość, że wystąpią duety Betard Sparty, Motoru, Fogo Unii czy Stali Gorzów, to jeszcze barwy wspomnianych klubów będą bronić ich gwiazdy. No będą, bo zostały do tego przymuszone regulaminowym nakazem. A gdyby nie zostały? Miałyby to gdzieś.
Większość tych zawodników nie wystartuje dla kibiców, choć może do tego przekonywać, lecz dlatego, że nie idzie się z tego wypisać. Czy to ich wina? Niekoniecznie. Za komuny pieniądze na życie zapewniał lewy etat w zakładzie pracy, natomiast sprzęt podstawiał klub. Więc się jeździło dla sławy i dla dziewczyn. Dziś na życie trzeba zarobić samemu, jazdą właśnie. I sprzęt również opłacić samemu, a przy okazji też mechaników. Witamy w świecie sportu zawodowego.
Druga sprawa - jak można przywrócić prestiż rozgrywkom, których listę startową ustawia się wedle własnego widzimisię? Co to za Mistrzostwa Polski Polski Par Klubowych, w których prawa startu nie mają, dla przykładu, potęgi z Torunia i Częstochowy czy też kultowy w świecie speedwaya Falubaz? To farsa i wydmuszka, a nie mistrzostwa kraju. Wreszcie gdzie szansa na udział w rywalizacji maluczkich? Gdzie miejsce na ewentualną ich radość po samym awansie do finału? W mojej opinii to impreza warta tyle, co nieżyjące już Speedway Best Pairs, w których duety skupiały się wokół sponsorskich logosów. I raz Czech udawał jedną drużynę z Amerykaninem, a innym razem z Francuzem lub Niemcem. Pełna dowolność. Biznes, nic więcej. Choć, rzecz jasna, szanuję te logosy, które pompują w dyscyplinę pieniądze. I rozumiem ich potrzeby.
Co zatem z tym żużlem nie tak? Wychodzi na to, że jest ewidentnie za drogi.
Sportu w tym sporcie zostało jak na lekarstwo, bo kto się podejmie organizacji deficytowych eliminacji? Nikt się w to bawić nie chce. Na szczeblu światowym również. Stąd rodzą się takie potworki, jak Speedway of Nations będące eliminacją do Drużynowego Pucharu Świata.
A więc średnio mnie rajcuje żużel, gdy czuć na odległość, że aktorzy robią widzom łaskę. Gdy mają problem z pełnym zaangażowaniem się w rolę. Po prostu ubolewam jako kibic, że poza PGE Ekstraligą oraz walką o tytuł IMP nic już w krajowym żużlu mnie nie pociąga. No nie może, skoro sami aktorzy wzdrygają się przed przyjęciem innych ról. A wpłynąć może na nich tylko jedno - zmiana gaży. Bo gwiazdy mają się dobrze, a ci aspirujący to widzą i też by chcieli żyć tak, jak bardziej utytułowani koledzy.
Do tego jeszcze brak barażów. Te dwa mecze niosące ze sobą tak wielki ładunek emocji okazują się zbyt drogie dla najlepszej i najbogatszej ligi świata.
Za tydzień mam nadzieję skrobnąć coś bardziej pozytywnego, bo znów głównie narzekałem. A, wierzcie mi, już nie chciałem. W końcu tylko u nas żużel ma się dobrze...
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Niezwykła akcja. Zamierza przejść 1000 kilometrów. "Chcę, żeby Kinga stanęła na nogi"
- W przyszłym tygodniu rusza pierwsza europejska liga! Wystartują m.in. byli zawodnicy z Grand Prix oraz SEC