[tag=857]
Get Well Toruń[/tag] udaje się na mecz do Lublina bez menedżera Jacka Frątczaka i zawodnika Norberta Kościucha. Frątczak jest na zwolnieniu lekarskim, a Kościuch oberwał po uszach za chwilę szczerości przy udzieleniu wywiadu podczas meczu we Wrocławiu. Przyznam się (pewnie nie tylko ja), że słysząc wersję o kłopotach zdrowotnych szefa sztabu szkoleniowego Get Well w pierwszej chwili nie uwierzyłem. Pomyślałem, co za dziwny zbieg okoliczności. Nawarstwiło się wszystko z fatalną atmosferą wokół zespołu, a przecież od dawna słyszy się naciski ze środowiska, że Frątczak powinien zostać odstrzelony, bo nie panuje nad zespołem, szwankuje komunikacja wewnątrz drużyny itd.
W piłce nożnej już wiele było przypadków, kiedy trenera z ważnym kontaktem najpierw oddelegowywało się na zieloną trawką, a potem, kiedy powoli zapominano, że ktoś taki funkcjonował w strukturach klubu, spokojnie "zamiatało". Umówmy się jednak, że żużel, to nie futbol, a Frątczak ma taki sposób bycia, że na pewno prędko nie wyrzucimy go z pamięci, dlatego przykładając ucho tu i ówdzie na mam podstaw, aby nie uwierzyć w wersję z L4, tym bardziej, że o złym samopoczuciu wspominał już przed zawodami w stolicy Dolnego Śląska. Warto jednak wspomnieć, że kwestie zdrowotne dotykają Frątczaka od kilku lat i nie są jakąś nową historią w jego życiorysie. Jest po prostu podatny na różne dolegliwości.
CZYTAJ TAKŻE: Get Well znów na deskach? Motor może uchylić drzwi torunianom do Nice 1 LŻ.
Znając usposobienie Frątczaka i to jak przeżywa mecze ekip, które prowadzi, ziółka na skołatane nerwy nie okazały się wystarczające. Bez względu na papierek od lekarza dostałby od działaczy chwilę oddechu na refleksję, odpoczynek i spojrzenie na tę stajnię Augiasza z dystansu. Inna sprawa, że skoro gość nie przypłacił do tej pory głową za wyniki drużyny, a właściwie ich brak, to zastanawiam się, czy tydzień później będzie wiedział jak za tę miotłę chwycić.
ZOBACZ WIDEO Żużlowcy Get Well Toruń mogą czuć się urażeni słowami Przemysława Termińskiego
Tylko, że ten czas torunianom umyka w zastraszającym tempie. Albo komuś ufamy, albo nie. Tu nie ma jasnego stanowiska, że Frątczak dotrwa choćby do końca rundy. Dostał pewien okres na przemyślenie? Ale właściwie czego? Tego, że drużyna nie "jedzie"? Sam na motocykl nie wsiądzie. I tym sposobem wracamy do tego, że bieżący, beznadziejny stan pacjenta jest pochodną budowy Get Well w okresie transferowym. Abstrahując już od tego, czy Frątczak w całości odpowiadał za kształt teamu z Torunia, czy tylko wciskał klawisz "akceptuj" rzucając swoje drobne sugestie.
Niby jest wotum zaufania, a niby nie ma. I tak się "bujamy" od ściany do ściany. Ciągle więcej nie wiemy, niż wiemy. Komunikacyjny galimatias jak żywo z wypowiedzi Kościucha. Z drugiej strony pamiętajmy, iż sympatyczny pan Jacek ogłasza, że nie jest przyspawany do stołka i w każdej chwili zgłasza gotowość oddać się do dyspozycji zarządu. Adam Krużyński członek rady nadzorczej klubu, gdy tylko nie kolidują mu z zawodami sprawy biznesowe nieformalna prawa ręka Frątczaka podkreśla, że wiara w jego umiejętności trenersko-menedżerskie nie uległa wyczerpaniu.
Słówko o Kościuchu. Nie przyjmuję zewsząd płynących argumentów, że większe perspektywy na zdobycze punktowe przejawia obecnie Chris Holder, czy Rune Holta i dlatego nie są zmieniani, a Norbert już tak. Przynajmniej w delegacjach nie powinien być traktowany jak kewlar. Przy całym szacunku dla żużlowców z Torunia, ale wyłączając Jasona Doyle'a, tych przysłowiowych plastronów do wręczenia jest więcej. Tylko czemu kozioł ofiarny jeden.
Rozumiejąc frustrację Kościucha, na całość trzeba w tym przypadku spojrzeć dwojako. Parafując przed sezonem kontrakt wiedział na co się pisał, gdzie przychodzi, kto będzie rezerwowym. Pewnie zdawał sobie sprawę, że jeden nieudany bieg może pozostawić go w parku maszyn na dalszą część meczu. Życie weryfikuje wiele rzeczy. Tak też było teraz. Świat na papierze, ten sprzed telewizora, a ten realny, to jak lizanie cukierka przez szybkę. Dopiero przy rzeczywistym zetknięciu się z drugą stroną poznajemy prawdziwy smak. Pewnie Kościuch machnął na początku ręką, wedle zasady jakoś to będzie, a że w praniu wyszło jak wyszło, to teraz jesteśmy świadkami upustu emocji.
Z dużą niecierpliwością czekam na niedzielną potyczkę Get Well w Lublinie. Podejrzewam, że największe zdenerwowanie będzie jednak w domach Frątczaka i Kościucha. I teraz wchodząc w buty jednego z nich, wyobraźmy sobie taką sytuację, która z ich perspektywy nie jest taka zero-jedynkowa.
CZYTAJ TAKŻE: W co gra Get Well. Sparta już się na tym przejechała
W pierwszym odruchu oczywiście zależy nam na tym, aby zespół, z którym jesteśmy związani w końcu odpalił. Kibicujemy drużynie, ale paradoksalnie dobry rezultat ze Speed Car Motorem może nie być na rękę ani jednemu ani drugiemu. Właściciele, szefowie, ludzie pociągający za sznurki dostaną namacalny dowód, że to może nie u zawodników trzeba szukać podłoża dotychczasowej degrengolady. Pojawią się opinie, że przecież teraz zawodnicy gryźli tor, chcieli wprost umierać za Krużyńskiego, albo np. Karola Ząbika. Póki co, to czysto hipotetyczna zabawa w psychologię. Ale czy taka oderwana "od czapy"? Niech każdy odpowie sobie na to pytanie sam.
A jak mawiał klasyk, rywal to nie jakieś lelum polelum. Motor w końcu wytacza najsilniejsze działa. Po odpokutowaniu kary dyskwalifikacji za doping, skład Koziołków wzmacnia Grigorij Łaguta. Robert Lambert po niezłym występie na rozgrywanej w Warszawie inauguracji cyklu Grand Prix złapał wiatr w żagle.
Brak progresu i pławienie się w marazmie będzie oznaczać kolejne zaproszenie na grilla. To już niemal tradycja przy okazji cotygodniowej serii ekstraligowych spotkań, że popołudnie i wieczór spędzamy przy toruńskim rożnie. Życzylibyśmy sobie go ugasić, ale co rusz otrzymujemy powody do dalszego podsycania ognia. Jak tak dalej pójdzie po zakończeniu całej, pierwszej rundy, Get Well przed degradacją nie uchroni już nawet wpuszczenie do klubu szamana, albo człowieka specjalizującego się w przeganianiu złych duchów kadzidełkami.
Tam nie ma klimatu ani na trybunach ani w parkingu.