Nie wiadomo, czy Stal Rzeszów dostanie licencję. Optymiści twierdzą, że nawet jeśli klub teraz dostarczył niezbędne dokumenty i ureguluje zaległości, to wykolei się tuż przed startem ligi. Wiele wskazuje jednak na to, że lider zespołu Greg Hancock śpi spokojnie. Wysłaliśmy mu pytanie dotyczące sytuacji klubu, ale nie był łaskaw na nie odpowiedzieć. Także Rafał Haj, menedżer zawodnika siedzi cicho. Kiedy do niego zadzwoniliśmy, stwierdził tylko, że przecież media zawsze wszystko wiedzą lepiej, a poza tym on nie chce rozmawiać o Stali i jej prezesie Ireneuszu Nawrockim.
Hancock to jest taki zawodnik, który w sytuacji, gdy jest źle, od razu robi coś takiego, żeby zwrócić uwagę na to, że dzieje mu się krzywda. W minionym sezonie nie przyjechał na jedno ze spotkań. Stal mówiła o problemach żołądkowych żużlowca, a on w tym czasie wrzucił filmik, na którym widać, jak jeździ z synami na rowerze. Uśmiechnięty od ucha do ucha. Jednak teraz, choć wszystko zdaje się walić na głowę Nawrockiego, Greg milczy.
Z wiarygodnego i dobrze poinformowanego źródła słyszymy, że zachowanie Hancocka ma związek z tym, że został w 100 procentach rozliczony za sezon 2018 (dostał 1,5 miliona kontraktu reklamowego płatnego w trzech ratach). Zawodnik ma mieć także zabezpieczoną znaczącą część wypłat na przyszły rok. Nawrocki handluje nieruchomościami i właśnie one są gwarancją wypłaty dla Hancocka.
W tej sytuacji Greg nie musi nerwowo przebierać nogami, bo nawet jeśli w kwietniu okaże się, że Stal nie pojedzie, to on zarobi całkiem sporą kasę, a na dokładkę będzie mógł przebierać w ofertach z innych klubów. Teraz nikt nie chce Hancocka (przynajmniej oficjalnie), ale po dwóch, trzech kolejkach PGE Ekstraligi ustawi się kolejka chętnych. Drużyny, których wyniki będą odbiegały od oczekiwań, zaczną się dosłownie zabijać o Grega.
ZOBACZ WIDEO: Mundial obalił mit Nawałki. "Nie jest nieomylny. Nie ma rozwiązania na każdą sytuację"