Krzysztof Kasprzak po świetnym początku Grand Prix Polski w trzeciej serii startów zanotował bardzo groźnie wyglądający upadek z Emilem Sajfutdinowem. Sprawcą kraksy był Polak, który po zawodach tłumaczył, co wydarzyło się na pierwszym wirażu dziesiątego wyścigu. - Zahaczyłem o motocykl Emila i pojechaliśmy prosto w płot. W tym karambolu straciłem najlepszy motor i szanse na udział w finale - powiedział startujący z dziką kartą reprezentant Polski.
Dalsza część zawodów nie była już udana dla Kasprzaka. Zdobył zaledwie 1 punkt i z dorobkiem 7 "oczek" nie awansował do półfinałów. - Gdybym w kolejnych wyścigach miał ten motocykl, na którym wygrałem dwa pierwsze wyścigi, spokojnie zrobiłbym 10 punktów, a to w zupełności wystarczyłoby do czołowej ósemki i półfinału. W czterech biegach 7 punktów, średnia nie jest zła. Gdyby jednak nie upadek, dowiózłbym te 2 punkty i miałbym półfinał. Szkoda, bo atmosfera była świetna. Dziękujemy kibicom za tak liczne przybycie i kapitalny doping - dodał Kasprzak.
Zawody w Warszawie, w przeciwieństwie do poprzedniego roku, nie były tak ekscytujące. Na torze zrobiło się sporo dziur i kolein, co utrudniało ściganie. - Tor był za dużo bronowany. Kto wjechał w zbronowane, jechał prosto w płot. Przecież ta sytuacja z Emilem Sajfutdinowem, nie wzięła się z niczego. Motocykl nie "przekręcił" już i stąd taki wypadek - tłumaczył Polak.
Patryk Dudek już po piątkowym treningu prognozował, że na tak przygotowanej nawierzchni, nie będzie wiele ścigania. Wicemistrz świata miał rację. - Tor był bardzo przyczepny. O wszystkim decydował start. Kto wygrał wyjście spod taśmy ten jechał. Kto pojechał szerzej, ciągnęło go prosto w płot - wyjaśnia Kasprzak.
ZOBACZ WIDEO #EkspertPGEE zawodników, czyli sprawdzian wiedzy żużlowców