Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Fredrik Lindgren i koniec świata (felieton)

WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: Fredrik Lindgren
WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: Fredrik Lindgren

"Fast Freddie" wrócił do żużla w wielkim stylu. Po ciężkiej kontuzji wyjechał na tor w Grudziądzu i kropnął dużego maksa. Czy będzie mistrzem świata?

W tym artykule dowiesz się o:

Lotem Drozda, to cykl felietonów Grzegorza Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.

***

Radio ZET, 23 września 2017 roku, opublikowało newsa, że David Meade, chrześcijański numerolog, twierdzi, że tego dnia nastąpi koniec świata. Przeczytałem sensacyjne doniesienie, zadumałem się na chwilę i skomentowałem to tak na swoim twietterze: koniec świata będzie jeśli dziś nie wygra Fred!

Za kilka godzin miała odbyć się runda Grand Prix w Sztokholmie, a Lindgren był w życiowej formie. Gość, który od 15 lat turlał się po lotniskach i stadionach miał w końcu mieć swoje pięć minut chwały. Lindgren nie wygrał, a koniec świata nie nastąpił. Sezon jednak wciąż trwał, a Szwed doganiał rywali.

ZOBACZ WIDEO Kapitalne ściganie na torze w Daugavpils!

- Fred, Matej, Gleb… nice line-up - napisałem na Twitterze, przed wyjazdem na zeszłoroczną Zlatą Prilbę w Pardubicach. Ostrzyłem sobie apetyt na oglądanie dwójki najlepszych na tamten moment zawodników świata i obiecującego młokosa z Rosji. Na stadion dojechałem tuż przed zawodami i zasiadłem na trybunach w oczekiwaniu na żużlową ucztę. Niestety, w programie miejsce Fredrika Lindgrena zajął inny zawodnik. Miałem nadzieję, że absencja Szweda jest efektem problemów logistycznych. Nie wierzyłem, że odpuścił zawody. Jak napisałem, był w mega gazie, szukał startów i gdziekolwiek się pojawiał, jechał na maksa. Dwa dni wcześniej startował w niemieckim Cloppenburgu, w sobotę wrócił na ligę brytyjską, a w niedzielę z powrotem miał być na kontynencie. Gdy zawodnik jest w formie, takie maratony nie męczą. Czyżby jednak kontuzja?

Cytując klasyka: do du*y z taką robotą. Taka forma, tyle trudu, tyle pracy. Speedway jest bezwzględny. Na osłodę Gleb na Svitkovie. Zdrowia Fred!

Mój wpis na "fejsie" mówił wszystko. Fred w Manchesterze na play-offach ligi zanotował pechową kraksę i w efekcie ciężką kontuzję kręgosłupa. Wilki przegrały ligę, a Lindgren medal w Grand Prix. - Od najgorszego dzieliły milimetry - oznajmił w mediach menedżer Wolverhampton Peter Adams. Tydzień później Peter zdawał mi relację nt. stanu zdrowia lidera Wolves.

- Cierpi. Potężnie cierpi. Przeszedł udaną operację. Leży i nic nie mówi. Gdy byłem przy nim odniosłem wrażenie, że bardziej cierpi z powodu utraty wielkiej szansy w mistrzostwach świata, aniżeli z bólu. Szalone jest w tym wszystkim to, że łącznie z Fredem uznaliśmy, że dobrze, że tak to się skończyło i nie jest gorzej. Freddie już zapowiedział, że będzie walczył o powrót do zdrowia, ale czeka go ciężka zima - informował Adams.

Kiedyś mocno Lindgrena rekomendowałem w Rzeszowie. Ale woleli rutyniarza Klingberga. W końcu po Fredrika sięgnęła Zielona Góra. - I znów górą, ten chłodny Szwed! - krzyczał do mikrofonu z murawy Kamil Kawicki na derbach ze Stalą Gorzów we wrześniu 2006 roku. - Przegrałem ostatnią szansę na tytuł młodzieżowego mistrza świata, ale nie załamuję rąk. Czeka mnie długa kariera - tłumaczył w zielonogórskim parkingu po derbowym pogromie gorzowskiej Staleczki.

W Anglii zadebiutował 2003 roku. Przyjechał Adams na finał światowy juniorów i wynalazł dla Wilków młodziutkiego żużlowca. Kilka lat później na Monmoore jeździł już z zamkniętymi oczami. W 2009 roku na własnym torze przez cały sezon zgubił raptem parę punktów! Powyrywał kilka tytułów, ale wciąż był bez sukcesów w Grand Prix. Ostatni medal w cyklu dla Trzech Koron padł łupem Andreasa Jonssona w 2011 roku.

Minęło siedem lat. Sukces Szwecji jest potrzebny. Nie lubię określeń, że się komuś coś należy. Wierzę w zasadę, że na świecie nikomu nic się należy, dopóki sam sobie tego nie wywalczy. Dlatego nie będę pisał, że Szwedowi należy się za całą karierę choćby medal. Dopóki go nie wywalczy, to znaczy, że się nie należał. Ale chętnie wam przypomnę, że Lindgren to facet, który całe życie poświęcił dla żużla. A ja uwielbiam takie historie. Bo sam jestem maniakiem żużla. Uwielbiam zawodników, którzy oddychają żużlem i mu się poświęcają. To piękny sport, w którym nic nie dostaniesz za darmo. Wielu zawodników świadomie odpuszcza próby zdobywania szczytów, bo nie chce im się podejmować tej harówki. Wolą mniej dostatnią karierę, ale w miarę spokojną. Bez pośpiechu, ciągłej presji i tułaczki.

Boli mnie to, że polscy dziennikarze poniżają kunszt jeździecki zagranicznych gwiazd. Gdy któryś wystrzeli i prezentuje lepszą formę od naszych asów, to najczęściej w ich ocenie jest to kwestia lepszych silników. Podobną batalię stoczyłem na Facebooku rok temu na wiosnę, po triumfie Szweda na PGE Narodowym. Oczywiście w obronie Lindgrena. Nasi dziennikarze i kibice okrzyknęli lidera cyklu bardzo szybko i prosto: Fredrik GTR Lindgren. Przekaz był jasny - to nie wygrywa Lindgren, lecz jego silnik. Przez długie lata w podobnym tonie trwała dyskusja w Polsce o odwiecznym pojedynku Golloba z Rickardssonem. Do dziś w rożnych publikacjach czytam, że Tony był dzieckiem szczęścia i cynikiem z głupawym uśmieszkiem, który trafiał na super silniki. Zaś Tomek to romantyczny bohater o super umiejętnościach, pracowity za całą żużlową Polskę, ale wiecznie z wolnymi maszynami.

To jest podłe, niegodziwe i niesprawiedliwie. "Nagła" forma Doyle'a w ostatnich latach ponoć to też wyłącznie efekt przypływu polskiej forsy. Australijczyk kupił sobie szybki sprzęt i zamiata. Niewiarygodne jakie to proste! Niewiarygodne jakie to głupie! Zacznijmy w tych ludziach widzieć coś więcej. Poświecenie, pasję, profesjonalizm, hart ducha i nieodwracalną chęć bycia najlepszym. Nie znam mistrza świata na żużlu, który mistrzem świata został tylko dlatego, bo chciał więcej zarabiać. Tak to nie działa. To działa zupełnie odwrotnie. Byli w historii zawodnicy o wielkich umiejętnościach, ale tytuły mistrzów świata ich nie interesowały, ale interesowały ich pieniądze. O dziwo mistrzami nie zostawali. Frank Varey, Reider Eide, Arne Pander, Martin Dugard, czy... Grigorij Łaguta. Ten ostatni przypadek chyba was przekonuje. Nicki Pedersen pod względem umiejętności jeździeckich, w porównaniu z Łagutą, to ubogi krewny. Duńczyk ma trzy tytuły, a infantylny Grześ nie ma ani jednego medalu.

Po kłótni o dobre imię Lindgrena, Wojtek Ogonowski szybko wyczuł pismo nosem, zadzwonił do mnie i zaczął namawiać: Grzegorz, może coś o Lindgrenie? Wojtek dobrze wie, że najchętniej piszę wtedy i o tym, co mnie naprawdę rusza. A mnie w żużlu najchętniej rusza… żużel, a nie polityka wokół niego. Czyli żużlowcy bez podziału na kluby, miasta i kraje.

Z Lindgrenem po raz pierwszy miałem styczność przy okazji omawianego finału juniorów w Kumli w 2003 roku. Na plakacie zawodów widniała sylwetka gościa z designem w szachownicę. Nie wiedziałem kto to jest, ale podskórnie czułem, że to zapewne ten miejscowy "talenciak" z Kumli. Ale zaraz, zaraz - jak on się nazywał? W tamtejszym mocno żużlowym regionie nazwisko Lindgren było znane od lat. Ojciec Tommy był legendą miejscowej Indianerny. Nigdy nie był wielką gwiazdą, ale przez wiele lat oddanym, solidnym rzemieślnikiem klubowym i fascynatem tego niebezpiecznego szaleństwa. Jeździł nie tylko na klasyku, ale także na crossie i innych odmianach wyścigów torowych, z wyścigami na lodzie włącznie.

Dalsza część artykułu na drugiej stronie.[nextpage]W klimacie żużla wychował swoich dwóch synów. Starszy Fredrik bardzo szybko zgodnie ze szwedzką tradycją zaczął jeździć na miniżużlu. W 1999 roku został mistrzem kraju. Jego największym idolem był oczywiście Henrik Gustafsson. Gdy Fredrik dorastał, Indianerna święciła wielkie sukcesy, a Henka produkował najładniejszy żużel na świecie. Fred nie miał wyboru - musiał zostać żużlowcem. We wspomnianym finale w Kumli został wykolegowany przez Polaków. W ostatniej serii już pewny mistrz świata Jarek Hampel przepuścił Rafała Szombierskiego. "Szumina" zrównał się z punktami z miejscowym faworytem i w biegu dodatkowym rozstrzygnęli komu przypadnie brązowy medal. Podenerwowany Lindgren przegrał baraż i zajął dopiero czwarte miejsce. Na konferencji prasowej nie krył oburzenia i frustracji wobec rozstrzygnięć taktycznych Polaków. Hampel spokojnie mu odpowiedział: - Szwedzi też tak robią.

W połowie 2011 roku zauważyłem, że Fredrik zaczął ostrzej walczyć. Efekty przyszły bardzo szybko i Szwed znalazł się w gronie najlepszej "ósemki" cyklu. Poziom agresji utrzymał w minionym roku i ponownie było w miarę dobrze. Lindgren idealnie panuje nad motocyklem i ma zimne nerwy. Jest pracowity i stawia sobie ambitne cele. Jest jeden problem. Podobnie jak Martin Vaculik jest za mało wszechstronny. Za bardzo skupia się na jeździe przy krawężniku. Jego jazda, to lepsza kopia Jimmy'ego Nilsena. Lindgren jest za mało przebojowy. Zbyt rzadko korzysta z ataków po szerokiej i napędzania motocykla przy bandzie.

Tak pisałem o Lindgrenie w artykule oceniającym stawkę cyklu Grand Prix przed edycją w 2013 roku. W ciągu tych pięciu lat poczynił kolejne postępy. Jest zawodnikiem kompletnym i będzie niesłychanie trudnym przeciwnikiem. Lindgren jest nastawiony na żużel. To brzmi banalnie. Ale wbrew pozorom to najważniejszy czynnik sukcesu. Często o tym wam przypominam, a w ostatnich dniach przypomniał o tym Chris Holder. Nigdy nic nie dzieje się bez przyczyny. Nigdy też nikogo nie zmusimy, aby miał chęci do czegoś. Aby wstawać codziennie z łóżka i podejmować wysiłek. Lindgren chce. Sposób, w jakim wrócił po ciężkiej kontuzji oraz efekt rehabilitacji udowadnia, że jest bardzo zmotywowany i skoncentrowany na celu.

Zbudował wokół siebie grupę ludzi i twierdzi, że w końcu zrozumiał, że sam w pojedynkę nie jest w stanie odnieść sukcesu. Że trzeba zaufać innym. Dla przykładu w zeszłym roku nawiązał bliską współpracę ze swoim wieloletnim przyjacielem Joonasem Kylmaekorpim. Lindgren poza torem nie jest materiałem na gwiazdę. Co prawda, jak mówi żużlowy parking, zawsze był wesołym człowiekiem; potrafił się zabawić, ale w kontaktach z mediami zawsze był na dystans. Jego wizytówką są krótkie i lakoniczne wypowiedzi, którym towarzyszy poker-face.

Ma ogromny bagaż doświadczeń. Arsenał jeździecki uzupełnił o elementy, które wytykałem mu u progu 2013 roku. Jak choćby pokazał mecz w Grudziądzu, jazda pod płotem nie stanowi dla niego już żadnego problemu. Jeździ ostro i zdecydowanie. Dobrze wybiera ścieżki na torze. Nie balansuje nadmiernie, trzyma nogę na haku i pozwala motocyklowi jechać. Pod względem fizycznym wyżyłował sylwetkę. Zmienił dietę i nie zajada się kiełbaskami od swojego sponsora. W trakcie zimy trenuje na Andorze, co pozwala mu skupić się na przygotowaniach do sezonu.

W zeszłym roku zadziwił świat wygrywając jako pierwszy na najważniejszych zawodach na silniku szwajcarskiego konstruktora Marcela Gerharda. W połowie sezonu wybuchła sensacja, że współpraca rozpadła się. Wypytywałem podczas zeszłorocznej toruńskiej rundy SGP Marcela, dlaczego doszło do rozstania. Gerhard nie potrafił mi odpowiedzieć.

- Była to i również dla mnie ogromna niespodzianka. Wiedzieliśmy wszyscy, że to nie jest koniec prac nad silnikiem. Że były rezerwy w osiągach i sprzęt potrzebował udoskonaleń. Fredrik zapewniał, że jest na to gotowy i nagle nastąpił zwrot akcji. W zasadzie nie rozmawiałem z nim dlaczego tak postąpił. Ani on nie tłumaczył mi się z tej decyzji. Zostają mi jedynie domysły. Moim zdaniem na jego decyzję wpłynęły osoby z najbliższego otoczenia, które doradzały mu powrót do GM-a. Może chodziło wyłącznie o biznes i pieniądze? Naprawdę nie wiem - snuł domysły Gerhard.

W tym roku Lindgren będzie jedynym Szwedem w stawce SGP. Pod względem sportowym Szwedzi przychodzą kryzys.- W tym roku jadę po medal. Ale nie tylko dla siebie czy dla swojego teamu, ale także dla całej Szwecji - deklaruje Fredrik. Wszyscy kibice Trzech Koron mają nadzieję, że 6 października w Toruniu nie nastąpi szybki koniec świata i ich człowiek, Fast Freddie, kawalarz z Orebro, człowiek maska i świetny żużlowiec stanie na podium mistrzostw świata.

Grzegorz Drozd

Źródło artykułu: