Greg Hancock budzi mieszane uczucia. Z jednej strony doceniamy jego sportową klasę i cztery tytuły mistrzowskie, w tym trzy zdobyte po czterdziestce. Z drugiej wściekamy się, gdy wspominamy na przykład ostatni finał Grand Prix 2016 w Melbourne. Jury zawodów oskarżyło wówczas zawodnika o to, że w 9. biegu celowo przepuścił Chrisa Holdera. Hancock został z tego wyścigu wykluczony. Później wycofał się z zawodów. Złoto jednak zgarnął, bo we wcześniejszych turniejach wypracował sobie bezpieczną przewagę. Został mistrzem ze skazą.
Dzięki tamtej akcji Hancocka w Melbourne Holder zachował szansę w walce o brąz z naszym Bartoszem Zmarzlikiem. Losy trzeciego miejsca w cyklu 2016 ważyły się niemal do samego końca. Nie przeszkodziło to Gregowi w tym, by w trakcie dekoracji serdecznie wyściskać młodego Polaka, który ostatecznie nie dał się Holderowi wyprzedzić. Wiele osób, oglądając sceny z podium, czuło duży niesmak. Dla nich było to fałszywe zachowanie mistrza. - Hancock pokazał wtedy, że jest człowiekiem o dwóch obliczach - mówi były żużlowiec Jan Krzystyniak. - Rozegrał wszystko w hollywoodzkim stylu, niczym znakomity aktor. Pokazał, że świetnie potrafi zagrać rolę człowieka do rany przyłóż. Kiedy jednak walczy o swoje interesy, a wtedy chodziło o to, by pomóc koledze z tej samej stajni sponsorskiej (Hancock i Holder reklamują Monstera - przyp. red.), jest bezwzględny.
Zachowanie w Melbourne to nie jedyny dowód na to, że Hancock jest człowiekiem o dwóch twarzach. Z jednej strony uśmiechniętym (niektórzy mówią, że ten uśmiech ma przyklejony do twarzy) i pomocnym, z drugiej takim, co to potrafi spóźnić się na samolot i nie pojawić na ważnym mecz, względnie podpisać lewą umowę z polskim klubem. - Nie robiłbym jednak z tego sensacji, bo tacy są Amerykanie. Z zasady są mili i uśmiechnięci - stwierdza Marek Jankowski, były prezes Falubazu Zielona Góra. - Mnie to nie przeszkadza. Prywatnie bardzo go lubię.
Nie wszyscy darzą jednak Hancocka sympatią. Prezes PZM Andrzej Witkowski namawiał swego czasu prezesów klubów PGE Ekstraligi, żeby wpisali Grega na czarną listę i nie rozmawiali z nim o kontrakcie. Na rynku mało jest jednak klasowych zawodników, więc działacze nie posłuchali. Tylko Andrzej Rusko z Betardu Sparty Wrocław wziął sobie słowa Witkowskiego do serca. Inna sprawa, że on miał Hancocka na czarnej liście już po wydarzeniach z sezonu 2004, kiedy Sparta biła się o złoto z Unią Tarnów. Hancock spóźnił się na samolot i nie doleciał na kluczowe spotkanie. We Wrocławiu mówią dziś, że przeprowadzili wtedy małe śledztwo i doszli do tego, że to było celowe zagranie. Nikt jednak nikogo za rękę nie złapał.
ZOBACZ WIDEO Marek Cieślak i Jarosław Hampel nie czytają wypowiedzi Roberta Dowhana. Tak jest lepiej
- Wokół Hancocka narosło wiele mitów - broni zawodnika Jankowski. - Zawodnik na pewno nie jest lubiany w PZM. Jak jest możliwość dania komuś kary, to wlepia się ją Hancockowi. Nie mówię, że tak było w przypadku wrocławskim, ale zasadniczo z Gregiem kłopoty mieli ci, którzy mu nie płacili. Najpierw nie robili przelewu w terminie, na który się umówili, a następnego dnia wymyślali, że Hancock zatrzymał się 5 kilometrów przed stadionem i nie dojechał na mecz
A co z lewymi umowami? Jedną podpisał Hancock w 2015 roku ze Stalą Rzeszów, gdzie prócz normalnego kontraktu był też ten drugi, ukryty w sejfie, gdzie zapisano niezgodną z regulaminem obietnicę, że klub znajdzie Hancockowi sponsora, a w ostateczności sam wypłaci pieniądze. W tamtym czasie już obowiązywały maksymalne stawki i Stal nie mogła gwarantować dodatkowych pieniędzy w ten sposób. W 2013 roku, w Polonii Bydgoszcz, Amerykanin miał z kolei w kontrakcie zapis, że klub nie obetnie mu pieniędzy za spadek w rankingu. To też nie było zgodne z regulaminem. - Skwitowałbym te przypadki stwierdzeniem, że Hancock jest na pewno najlepszym matematykiem wśród żużlowców - komentuje Jankowski.
Czy patrząc na zachowania Hancocka można go jednak nazwać prawdziwym mistrzem? - Nie ma ludzi bez skazy, więc ja mówię o nim, że jest mistrzem przez duże M - ocenia Jacek Frątczak, żużlowy menedżer. - Osobiście dotknęło mnie to, co chciał zrobić Zmarzlikowi, ale trzeba pamiętać, że kariera jest krótka, a żaden zawodnik nie jest w pełni niezależny. Każdy ma takie, czy inne zobowiązania, w tym te sponsorskie. Jeśli to zrozumiemy, to nabieramy dystansu i spoglądamy w stronę Hancocka bardziej łagodnym okiem.
- Na pewno puszczenie Holdera nie było ładne, ale nasi mistrzowie też robili różne numery, więc Hancock nie jest jakimś wyjątkiem - stwierdza Wojciech Dankiewicz, który był menedżerem zawodnika w Bydgoszczy. - To jest mistrz, więc szuka się skazy na jego wizerunku. Ma swoje za uszami, jak każdy, ale dla mnie jest przede wszystkim człowiekiem, który potrafi rozładować napięcie w parku maszyn, potrafi pomóc koledze z drużyny i bez wątpienia wie, jak się zachować. Kiedy odstawiłem go w jednym meczu po dwóch biegach, to się nie obraził, ale przyjechał kilka dni później na trening, choć wcześniej się nie pojawiał stosując różne wymówki. I tak się przygotował, że znakomitą jazdą zmazał plamę.