Jako zawodnik Witold Zwierzchowski nie zrobił oszałamiającej kariery. O wiele lepiej czuł się na domowym torze w Lublinie, niż innych obiektach. - W meczach ligowych występował przeważnie z numerem czternastym. Wszystko dlatego, że ten numer startował z czwartego albo trzeciego pola. Witek miał do perfekcji opanowaną jazdę po bandzie. Potrafił w Lublinie wygrywać z zawodnikami wyżej notowanymi - wspomina , były sędzia i znany lubelski działacz.
Swoje starty Witold Zwierzchowski zakończył po sezonie w 1979 roku. Z żużla się jednak nie usunął. Od 1984 roku zajął się prowadzeniem drużyny, kiedy to sprawował pieczę nad rezerwami Motoru Lublin. Już rok później przejął pierwszy zespół, który prowadził nieustannie do 1995 roku.
Kiedy Motor Lublin spadł do drugiej ligi w 1983 roku, Zwierzchowski budował drużynę z najbardziej obiecującymi zawodnikami pierwszego zespołu oraz rezerw. Pomocą służył mu Ryszard Bielecki, który zajmował się szkoleniem młodzieży, z kolei Zwierzchowski wprowadzał juniorów do podstawowego składu i szlifował ich umiejętności. Lubelski klub na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych doczekał się kilku solidnych młodzieżowców. Wśród nich byli m.in. Dariusz Śledź, Jerzy Mordel czy Robert Jucha.
Końcówka lat osiemdziesiątych pokazała, jak dobrą pracę wykonywał Zwierzchowski ze swoimi żużlowcami. W 1989 roku lublinianie zdemolowali rywali w drugiej lidze i dość wcześnie zapewnili sobie awans do pierwszej ligi. Zwierzchowski pokazał wiele razy, że liczy się dla niego zespół i atmosfera. Przed jednym z meczów w Lublinie dostał polecenie, aby odstawić czołowych zawodników i pojechać innym składem. Trener Motoru zrobił jednak po swojemu i rozgromił rywala 74:16. Przez tę decyzję otrzymał reprymendę od działaczy i brak premii za ostatnie spotkanie. - Witek stał na stanowisku, że jak się ma łatwiejszy mecz, to można zawodnika posadzić na ławę, a jak trudniejszy, to on wtedy ma orać? Odpowiadał wtedy ''dopóki ja jestem, to ci zawodnicy, którzy ciężko pracują w ważnych meczach, to w łatwych też jadą'' - tłumaczy Jacek Ziółkowski.
ZOBACZ WIDEO Grzegorz Zengota pojechał na tydzień do Włoch. Wszyscy się o niego boją
Sezon 1989 dobrze pamięta Jerzy Głogowski, który był jednym z podopiecznych Zwierzchowskiego przez ponad połowę kariery. - W klubie myśleli wtedy o oszczędnościach, chcieli aby odstawić lepszych. Trener się postawił, bo dla niego liczyła się atmosfera, chciał, aby zespół robił jak najlepszy wynik. Dobrze znał zawodników, wiedział kto ma jakie ma cechy, kto miał dobre starty, kto lepiej radził sobie na trasie. Często rozmawiał, dokonywał pokerowych zagrywek w trakcie spotkań, dzięki czemu udało się wygrywać z teoretycznie silniejszymi drużynami. Gdyby nie choroba, mógłby z powodzeniem pracować dalej i przekazywać zawodnikom to co widzi.
Zwierzchowskiego dużo kibiców pamięta jako dobrego taktyka. Przede wszystkim starał się rozpracowywać rywala i uważnie go obserwować. Jego umiejętności bardzo przydały się w pierwszej lidze, w której to Motor zadomowił się na sześć sezonów, a jeden udało ukończyć się na drugim miejscu, tuż za Morawskim Zielona Góra. - Przede wszystkim bardzo dobrze znał zawodników. Oni nie mogli być dla niego kimś obcym. Wiem, że potrafił rozstrzygać mecze w końcówkach, kiedy wydawało się, że mecz jest przegrany, ale dla Witka mecz kończył się po ostatnim biegu. Pamiętam ile on programów zużywał przed zawodami, ile on miał rozpisek i sytuacji, które mogły nastąpić. W trakcie spotkania trudno było go czymś zaskoczyć. Tracił przez to noce przed zawodami. Miał rozpisane co ma zrobić, kiedy drużyna będzie prowadzić, a kiedy przegrywać. Nie będę ukrywał, że sam brałem przykład z niego. On pokazał, że trener to nie jest tylko dwie godziny zawodów - stwierdza Ziółkowski.
Taktyczny zmysł to jedna z cech, którą wskazuje inny wychowanek Motoru, Robert Jucha. - Wspominam go bardzo dobrze, zarówno z pierwszym zespołem, jak i młodzieżą miał dobry kontakt, z nim wywalczyliśmy wicemistrzostwo Polski. Dbał o zawodników. Czasami były zatargi z działaczami, w różnych kwestiach, ale trener trzymał naszą stronę. Był oddany sercem dla drużyny. Zmysł taktyczny, przewidzenie ruchów przeciwnika, wykorzystanie swoich zawodników do maksimum miał w jednym paluszku - mówi Jucha, który obecnie szkoli młodzież w KM Cross Lublin.
Planowanie Zwierzchowskiego, wsparcie obcokrajowców (m.in. Hansa Nielsena i Leigh Adamsa) i zdolna młodzież dały Motorowi jedyny w historii srebrny medal Drużynowych Mistrzostw Polski (w 1991 roku). Jednak ten sukces nie dał rady pchnąć lubelskiego żużla na szerokie wody. Pieniędzy zaczęło brakować, odchodzili kolejno Śledź, Kasper, Nielsen, Stenka i Adams. Czkawką odbijało się połączenie sekcji żużlowej i piłkarskiej. W klubie działo się źle, a po jednym z meczów Zwierzchowski został zwolniony i nie widziano dla niego miejsca. Spędził dwanaście sezonów na stanowisku trenera, a potem został wyrzucony. - Witek był typem człowieka "co w głowie, to na języku", a w klubie nie wszystkim się to podobało. Chciał jak najwięcej uzyskać dla drużyny. W pewnym momencie stał się osobą niewygodną - wspomina Ziółkowski.
O zdolnego trenera upomniał się kolejny klub, a była nim naszpikowana w tamtym czasie gwiazdami Sparta Polsat Wrocław. Będąca jednocześnie w żałobie po stracie doktora Ryszarda Nieścieruka, autora dwóch złotych medali DMP. Zwierzchowski w 1995 roku dokończył dzieło legendarnego szkoleniowca i Sparta mogła świętować trzeci z rzędu tytuł mistrza Polski.
- Pracując w klubie ułożonym jakim była Sparta Wrocław, Witek mógł pokazać gamę swoich umiejętności. Był bardzo zadowolony z pracy we Wrocławiu i zachwalał jak tam wszystko jest poukładane, a praca wygląda inaczej niż w Lublinie, gdzie o wszystko trzeba było walczyć, nawet o najmniejsze drobiazgi. Niestety na jesieni 1995 roku zachorował i wkrótce odszedł - dodaje Jacek Ziółkowski. Dla kibiców żużla w Lublinie był to spory cios, albowiem to właśnie ze Zwierzchowskim Motor Lublin święcił najlepsze lata.
Konrad Mazur
Żenada !!!!!!