Grzegorz Drozd: Bezpańskie psy

WP SportoweFakty / Grzegorz Drozd / Loża VIP na stadionie żużlowym w Szumen
WP SportoweFakty / Grzegorz Drozd / Loża VIP na stadionie żużlowym w Szumen

Kolorowa butelka Coca-Coli pozostawiona na krzywym stoliku przedarła szarą rzeczywistość budynków na stadionie w Szumen.

W tym artykule dowiesz się o:

Idealnie wkomponowały się one w przydrożne krajobrazy Rumunii i Bułgarii, na których królowała architektura przymusu i... bezpańskie psy.  Butelka stała tuż pod ścianą zdewastowanego budynku, który służył jako zaplecze stadionu w Szumen. Do użytku wśród tych obszarpanych i pokolorowanych byle jakim graffiti ścian i licznych wnętrz pozostały jedynie ze dwa garaże. Na drzwiach jednego z nich ujrzałem światełko w tunelu pośród krzaków i brudu. Kolorowy mini plakat, na którym Nicki Pedersen zakłada się na Tony'ego Rickardssona. - A jednak w Bułgarii można natknąć się na wielki żużel - pomyślałem szukając optymistycznych zwiastunów w kontekście przyszłego widowiska żużlowego. Zbliżyłem się do plakatu i zacząłem robić zdjęcia. Nagle ze środka garażu wyskoczył uradowany dojrzały mężczyzna w sportowej kurtce i zaprasza mnie do środka. Nie potrafi rozmawiać po angielsku. Ale jakimś umownym międzynarodowym językiem żużlowym dogadujemy się. Wyraźnie chce mi opowiedzieć o swojej pasji. Żużlu, motocrossie i ogólnie o motoryzacji. Wszystkie skarby, jakie posiada w swoim przybytku "nakazuje" mi uwieczniać. Z przeróżnych zakamarków swojego królestwa wykłada na stół do sfotografowania plakaty, proporczyki, zdjęcia, foldery i inne akcesoria. Zwracam uwagę na plakat zawieszony pod samym sufitem. Poster przedstawia żużlowca, jeszcze na stojaku i w skórzanym biało-zielonym kombinezonie, który nieporadnie składa się w łuku, a w lewym okienku dołączona jego fotka z prezentacji. Zawodnik z plakatu wyraźnie podobny do gospodarza garażu. - To mój syn! - wykrzykuje. - Najnowsze zdobycze techniki przydają się i na swoim smartfonie pokazuje mi treningi syna na angielskich torach. - On tam trenuje! - tłumaczy mi podekscytowany. - Bardzo ładnie - zachwalam unosząc kciuk do góry w oczywistym geście.

Ojca Stoiana Stoianowa, bo tak nazywa się bohater z plakatu, ponosi entuzjazm. Wskakuje na stół i z dużą uwagą odkleja plakat ze ściany. - Nie, nie, nie potrzeba. Niech pan go zostawi. Tu się lepiej przyda - próbuję tłumaczyć. Nic z tego. Senior Stoianow schodzi ze stołu ze zwiniętym rulonem, i z serdecznym uśmiechem od ucha do ucha wręcza mi największą świętość w garażu. - Dziękuję - powtarzam ze dwa razy jednocześnie w duchu ustalając postanowienie, że w takim razie za żadne skarby nie mogę w drodze powrotnej uszkodzić tej cennej dla ofiarodawcy pamiątki. - Muszę go dowieść w całości - zobowiązałem się przed samym sobą. Nie żeby ten plakat jakoś mi się podobał. Sylwetka, format i jakość zdjęcia były do bani, ale entuzjazm i szczerość uczuć Stoianowa rozłożyły mnie na łopatki.

Szumen reaktywacja

- Trzy lata temu to wszystko wyglądało jeszcze gorzej. Trybuny i tor były porośnięte wszelakim zielskiem, a główna trybuna przypominała zapadającą się ruinę. Nie mogliśmy rozgrywać zawodów, ale często bywaliśmy na stadionie, bo użytkowaliśmy garaże mieszczące się w budynku po dawnym hotelu. Miejsce odosobnione. Dookoła cisza i spokój toteż można było na świeżym powietrzu obok garażu rozłożyć mały piknik i pogadać o tym, co najbardziej lubimy, czyli o żużlu. W trakcie kolejnych spotkań i rozmów coraz bardziej czuliśmy chęć, potrzebę i wiarę, że możemy przywrócić obiekt do stanu używalności - mówi Tihomir Stefanov, pasjonat, żużlowiec, działacz, toromistrz, mechanik, menadżer w jednym. Słowem człowiek orkiestra. - Dla nas sama możliwość jazdy na motocyklu żużlowym to ogromna frajda. Już czujemy się zwycięzcami. Dodatkowym przeżyciem jest możliwość wyjazdu na takie turnieje jak MACEC Cup i zobaczyć żużel w Polsce, a nawet występować na tamtejszych torach. Zabraliśmy się do żmudnej pracy, która trwała kilka tygodni. Jednak bez pomocy finansowej nie obeszłoby się - przyznaje Stefanov. - Pieniędzy dołożył jakiś facet, co kręci różne interesy m.in. z miastem, które dało wolną rękę w temacie naprawy obiektu i ów człowiek dofinansował remont stadionu. Ale nie wiem, kto to dokładnie jest - zdradził Georgi Petranov, który również pojawił się, aby obejrzeć zawody.

Dawny hotel z widokiem na garaże
Dawny hotel z widokiem na garaże

Pomalowali na zielono bandy, wyremontowali wieżę sędziowską i doprowadzili tor do użytku. Mimo dużego wkładu pracy obiektowi do świetności daleko. Cały stadion utrzymany jest w typowej konwencji architektonicznej komuny. Betonowe trybuny osadzone na ziemnym wale. Alejki i dróżki również z betonu już w wielu miejscach dziurawego i pokruszonego. Prosto, tępo i funkcjonalnie, czyli tak jak miało być w komunie i demoludach. Do wizji stadionu wpisuje się oczywiście miasto, w którym dominują łańcuchy blokowisk ze świstającą na wietrze bielizną i kalesonami. Wzdłuż głównego bulwaru w Szumen zlokalizowane są imponujące budowle tego okresu. Widać je również na horyzoncie patrząc z wieżyczki sędziowskiej za przeciwległą prostą. Wszystko to nadaje miastu nieco smutny wygląd i klimat. Szumen już w średniowieczu miało duże znaczenie, o czym świadczy potężna turecka forteca. Mieszka tu największa liczba muzułmanów w całej Bułgarii. Nad Szumen dumnie rozpościerają się wzgórza, które układają się w kształt podkowy osłaniającej miasto od zachodu i północy, przeciętej skalistą, wąską doliną przebiegającą przez środek wzgórz.

Trybuny
Trybuny

- Okolice bardzo ładne. Nam też się podobają, bo nie jesteśmy stąd - mówi Nicusor Lazarica, fotoreporter z rumuńskiego Sibiu. - Przyjechaliśmy kilkuosobową paczką obejrzeć żużel. Dla nas nieważne, jaki będzie poziom. Poziom adrenaliny zaspokaja sam fakt, że obejrzymy żużel - zapewnia. - To jest mój kolega. Do niedawna najlepszy rumuński żużlowiec. Dwa razy wygrał puchar MACEC, ale niedawno zawiesił kevlar na kołku - informuje Lazarica. - Jeździłem ponad 25 lat. Żużel to moja wielka przygoda - dzieli się emocjami nieogolony w ciemnych okularach jegomość. Tajemniczy pan, to sześciokrotny rumuński champion, Alexandru Toma. - Skąd pieniądze na żużel? - Rożnie to bywało. Czasem pomagali drobni sponsorzy, a czasem miasto. Posiadałem nawet dwa kompletne motocykle. Obecnie w Rumunii jeździ na żużlu ośmiu zawodników. Ja jeździłem jeszcze za czasów komuny. Od przemian minęło 25 lat. Niby szmat czasu, ale tutaj w Rumunii, czy Bułgarii w mentalności polityków nic się nie zmieniło. W ich głowach wciąż żyje komuna. Dla nich nic się nie liczy oprócz własnych interesów. Na końcu jest sport i kultura. Oni nie widzą w tym biznesu. I trudno sądzić, żeby się coś w tym temacie zmieniło - mówi. - Nie ma czym się chwalić po tamtych czasach, no może poza wspólnym łączącym nasze kraje monumentalnym mostem nazwanym imieniem Józefa Stalina na cześć niegdyś naszego wspólnego wodza. Most zbudowali w latach 50-tych. Piękne widoki, a i budowla robi wrażenie. To taki bonusik dla fotoreportera w drodze na bułgarski żużel - śmieje się Lazarica..

Alexandru Toma
Alexandru Toma

Pieniądze, żużel, robota… życie

W parkingu krząta się młody chłopak ubrany w kevlar Krzyśka Kasprzaka. Czyżby to jednak była prawda, że Polska "utrzymuje żużel", jak to mawiają nasi żużlowi narodowi ekstremiści? - Kupiłem ją na aukcji w internecie - wyjaśnił Hristo Hristov, dwudziestolatek z miejscowego Szumen. Szczupły, średniego wzrostu o spokojnym usposobieniu chłopak, to absolutna czołówka miejscowego żużla. - Bułgarski żużel, to czterech zawodników. Najlepszy jest Milen Manew. Syn naszego legendarnego żużlowca - Nikolaja Manewa. Myślę, że mógłbym sklasyfikować się na drugim miejscu. W oficjalnych zawodach nie jeździmy za wiele. Po długiej przerwie tegoroczne dwa jesienne turnieje, to pierwsze zawody w naszym kraju po dłuższej kilkuletniej przerwie. Pozostają nam starty na rumuńskich obiektach w Sibiu oraz Braili. Oprócz tego spotykamy się w rodzinnym gronie i urządzamy sobie treningi, na których rozgrywamy własne miniturnieje. Nie mam kontaktów w innych krajach, a Milen Manev to mój największy przyjaciel - relacjonuje młodzieniec. W odróżnieniu do Hristowa kontakty z zagranicznym żużlem i to nawet brytyjskim ma "chłopak z plakatu", który otrzymałem w prezencie. Stoian Stoianow ma 34 lata. Mieszka na stałe w Anglii. Tam żyje i pracuje. Motywem przenosin w pierwszym rzędzie były oczywiście pieniądze, ale nie zaprzecza, iż możliwość jazdy na żużlu była dodatkowym atutem w podjęciu decyzji o wyjeździe. - Moim problemem oprócz małych umiejętności i braku funduszy jest… zaawansowany wiek, jak na żużlowca. Ale póki zdrowie i kondycja pozwoli, to nie spocznę w staraniach, aby stać się lepszym zawodnikiem. W sezonie zaliczam około ośmiu zawodów. Jestem pokaźnych rozmiarów jak na żużlowca i mam drobne problemy z odpowiednim kevlarem. Pożyczam od kolegi, ale jest nieco ciasny na mnie i szukam innego, bardziej pasującego na mnie po którymś żużlowcu. Zamówienie nowego kombinezonu i jego transport z Polski byłby sporym wydatkiem. Dysponuję dwoma motocyklami marki GM oraz Jawą 897. Rywalizuję w amatorskiej lidze w klasie open (najwyższy stopień amatorskich rozgrywek) w barwach Scunthorpe. Moim marzeniem jest start w lidze brytyjskiej - relacjonuje Stoianow.

Dalsza część artykułu na drugiej stronie.
[nextpage]- Początki ze speedwayem nie były łatwe. W pierwszych startach w 2012 roku odniosłem poważną i bolesną kontuzję. Dotkliwie złamałem nogę. Bolało, ale nie zraziłem się - opowiada Hristow i podciąga nogawkę kolorowego kevlaru byłego wicemistrza świata pokazując szramę po kontuzji. - Do treningów wróciłem po dłuższej przerwie, bo dopiero w 2014 roku. Miałem trochę obaw, ale z powrotem spróbowałem swoich sił na torze. Nie mogłem zrezygnować. Wszak żużel i motory, to moja wielka pasja. Właśnie motor... (w tym miejscu zawiesił głos i głęboko westchnął). Z tym jest największy problem. Gdybym miał tyle środków na sprzęt, ile miłości do żużla, to miałbym park maszynowy jak Tony Rickardsson. Nie poddaję się. Odkładam pieniądze z własnej pracy, szukam sponsorów, ale nikt nie jest zainteresowany, bowiem żużel w naszym kraju to marginalny sport, o którym niewiele osób słyszało. Chciałbym skompletować dwie maszyny oraz więcej jeździć w oficjalnych zawodach w innych krajach, jak Chorwacja, Włochy, czy Austria. Pomaga mi firma Tip Top, którą kieruje prywatny przedsiębiorca z rumuńskiego Sibiu. Poznałem się bliżej z właścicielem i mogę powiedzieć, że jest moim przyjacielem. Zaufanie zdobyłem sobie jako pracownik w jego zakładzie. Część pieniędzy zainwestowanych przez niego w mój sprzęt odrabiam później w letnich miesiącach. Najważniejszym moim "sponsorem" wciąż pozostaje rodzina. Bez pomocy najbliższych nie mógłbym uprawiać jazdy na żużlu. Wiele im zawdzięczam i bardzo im dziękuję. Za cierpliwość, zrozumienie i zaangażowanie. Można powiedzieć, że moja rodzina, to mój team - dodaje.

Przygotowania do zawodów
Przygotowania do zawodów

Born to raise hell

Wyścigi w Szumen odbywały się na dystansie trzech okrążeń. W turnieju wzięło udział dziewięciu żużlowców. Oprócz czterech miejscowych po dwóch Czechów i Ukraińców. Ci ostatni zaprezentowali dobry technicznie i swobodny speedway. Andriej Kobrin i Staś Mielniczuk w części zasadniczej byli nie do ugryzienia również przez najlepszego Bułgara Maneva. Poziom zawodów ogólnie był bardzo słaby, ale nie przeszkadzało to publiczności w świetnej zabawie na trybunach. Gastronomia działająca na pełnych obrotach serwowała m.in. coś na wzór naszych placków ziemniaczanych, zaś z głośników leciał zastrzyk adrenaliny i rockandrollowe kawałki, w których brylował nieśmiertelny Lemmy Kilmister i jego Motorhead. Tak, impreza się rozkręcała i robił się klimat, a ja żeby nic nie minęło mojej uwadze z zaciekawieniem obchodziłem wszystkie zakątki na stadionie. Byłem już prawie wszędzie. Zacząłem od parkingu maszyn, gdzie straszył hotel, jego powybijane okna, umorusane ściany i osypujący się tynk. Byłem na odrestaurowanej wieżyczce, gdzie zadbano o każdy szczegół, jak mały prowizoryczny elektryczny pulpit sędziowski, flagi do sygnalizowania decyzji, a nawet pół litra czystej niegazowanej wody ustawionej pod stoliczkiem dla sędziego.

Wieżyczka sędziowska
Wieżyczka sędziowska

Byłem na głównej prostej przyjrzeć się reakcji kibiców, połapałem wszystkie kąty wizualne bułgarskiego speedwaya: na prostej, na łuku i na przeciwległej prostej, aż w końcu doszedłem na wysokość drugiego okrążenia i w zasadzie pomyślałem, że to już koniec wrażeń. Tymczasem, gdy stałem na wysokości drugiego łuku i czekałem na kolejne biegi doszły mnie zza pleców odgłosy nad wyraz wesołe i rozbawione szczelnie schowane za rosłym drzewem. Ciekawska natura zwyciężyła we mnie i postanowiłem zbadać sprawę. Obszedłem skarpę od drugiej strony i zobaczyłem widok, który totalnie mnie zaskoczył i rozbawił. Otóż dosłownie 3-4 mety za drewnianą bandą na drugim łuku kilku amatorów żużla urządziło sobie biesiadę przy stole z pełnym rynsztunkiem na taką okazję. Nie brakowało niczego. I dla głodnych, a tym bardziej dla spragnionych.

"Loża VIP" na stadionie w Szumen
"Loża VIP" na stadionie w Szumen

Prym wiódł Tifon. - Ja kocham żużel. Zresztą, co ja gadam, my tu wszyscy kochamy żużel. Zaraził mnie ojciec, który budował kiedyś ten stadion. Widzisz tę ruderę - wskazał na hotel. - Kiedyś był piękny, a teraz tylko ruina pozostała. No dobra Greg, na zdrowie! - obejmował mnie i dawał rozkaz aby zadbać o pomyślność speedwaya. - Polska bardzo ładny kraj. Byłem w Krośnie, bo jeździłem na TIR-ach - tłumaczył Janko, sympatyczny emeryt. Pomiędzy rakiją, sałatką ziemniaczaną, a dobrze przyprawionym czerwonym mięsem przyszedł czas na półfinały. Faworytami byli wspomniani Kobrin i Mielniczuk, ale dla moich towarzyszy pupilem był Chavdar Chernev. Miejscowy chłopak z Szumen, który nie imponował może techniką, ale na pewno polotem i sercem do walki. No i siodełkiem Tomasza Golloba. Facet urodzony by rozpętać piekło, jak w rozbrzmiewającej na stadionie piosence Motorhead. - Dołożyliśmy mu na remont silnika i będzie dobrze - krzyczeli biesiadnicy. Start, pierwszy łuk i Chernev usadowił się na drugim miejscu premiującym go do finału. Nie wiem jak było na trybunach, ale w loży VIP za drugim łukiem rozpętało się szaleństwo. Rozpoczęli ostatnie okrążenie i motocykl Cherneva odmówił posłuszeństwa. Rozżalony cisnął motocyklem o ziemię i padł na murawę zrezygnowany, a na drugim łuku rozległ się głośny jęk rozczarowania. - Kaput! motopanka, kaput!…

Żyto, Waloszek żyje?

- Tak - odpowiedziałem niskiemu i już nieco przygarbionemu starszemu panu. - Ja z nimi jeździłem - odpowiada. - W eliminacjach do mistrzostw świata i innych różnych turniejach. - Oni żyją, ale niestety już sporo zawodników z tej starej gwardii odeszło na drugi świat. Jancarz, Podlecki, Woryna, Mucha - wyliczam rozmówcy. W zasadzie trudno stwierdzić, w jakim języku rozmawiamy, ale smutny wątek kontynuujemy. Idealna okazja, bo na kalendarzu 1 listopada. - U nas niedawno zmarł Nikolaj Manew. Choroba. Rak. Z Manewem w dawnych latach byliśmy najlepsi - tłumaczy w języku migowo-słowiańskim pochylony weteran w ubrudzonej kurtce, niezadbanej fryzurze, ale z przyjaznym spojrzeniem. W końcu ustalam jego nazwisko. To Peter Iliew, który do spółki z Nikolajewem Manewem był największym asem bułgarskiego żużla w okresie jego prosperity, czyli w latach 70. i 80. - W tamtych czasach funkcjonowało kilka torów: Szumen, Pleven, Plovdiv, Sofia, Targoviszcze, Turnova, czy Veliko Tirnovo - wymienia Iliev. Co roku rywalizowaliśmy w indywidualnych mistrzostwach Bułgarii, jechaliśmy turnieje towarzyskie i oczywiście dzielnie stawialiśmy czoła w mistrzostwach świata. W latach siedemdziesiątych regularnie wystawialiśmy kadrę w drużynówce, a na naszych obiektach rozgrywano eliminacje do IMŚ. Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. Wszystko, co zostało po tamtych czasach, to te stare motory, co przywieźliśmy pokazać na przyczepce - macha ręką w geście rezygnacji weteran.

Sygnalizacja świetlna zrobiona z puszek
Sygnalizacja świetlna zrobiona z puszek

Po tamtej erze światełkiem w tunelu tutejszego żużla miał być Georgi Petranow. Były finalista IMŚJ ze Lwowa sprzed 25 lat i zawodnik Stali Rzeszów mieszka obecnie w Bukareszcie. - Wróciłem w bliższe rodzinne strony po kilkuletnim pobycie w Hiszpanii. Zajmowałem się budowlanką. Przeszedłem zawał serca, ale już jest chyba wszystko w porządku - informuje niegdyś popularny "Dżordż" poklepując się dłonią po sercu. - Nie wiem, co u Saszy Petrova. Rozwiodłem się i nie mamy z byłym teściem i wychowankiem złotej rzeszowskiej młodzieży z lat 90. wspólnego kontaktu - dodaje Petranov. - Czy w bułgarskim żużlu coś ruszy? Nie wydaje mi się. To wszystko, na co nas stać, ale dobre i to, że znalazło się kilku zapaleńców, którzy w ogóle wskrzesili tutejszy speedway, który całkowicie padł w latach 90-tych, dlatego też zdecydowałem się na zmianę obywatelstwa i jazdę z polskim paszportem - ocenia ósmy zawodnik IMP z 1993 roku.

Bieg finałowy
Bieg finałowy

- Jakie mam żużlowe marzenie? - zasępił się Hristow, który ukończył zawody na 4. pozycji. - Chciałbym jeździć… w skórze Tomasza Golloba - odparł Hristo. - Polak to mój największy idol. Jego jazda jest wspaniała. Żałuję, że nigdy nie miałem okazji obejrzeć go na żywo, a jedynie za pośrednictwem transmisji telewizyjnych. Sposób, w jaki się składa, pokonuje łuki i dokonuje ataków na całej szerokości toru zapiera dech w piersiach. Jest zaj... żużlowcem - ocenia Hristow. Tymczasem zawody wygrywa Mielniczuk, Manew jest drugi, a Korbin trzeci. - Manew to taka nasza ostoja i legenda. Kontynuuje dzieło ojca i naprawdę jesteśmy z niego dumni - zapewniają tubylcy. - Czułem się dobrze i sprzęt jechał. Chciałem nawet to wygrać - mówi pechowiec Charnew. Pocieszają go koledzy z biesiady. Wołają go do siebie i częstują jednym głębszym na poprawę humoru. Eliksir działa. Twarz chłopaka robi się weselsza. - Greg, i tak to właśnie wygląda. Przeciwności losu nie brakuje i żużel wydaje się niepotrzebny, ale my nie odpuścimy. Nie jesteśmy jak te bezpańskie psy. Ten stadion to nasze miejsce - mówi Tifon.

Grzegorz Drozd

Zobacz więcej tekstów Grzegorza Drozda ->

Źródło artykułu: