- Cieszę się, że będę jeździł klubie, który realnie może powalczyć o złoto. Dziękuję za sześć lat jazdy w Tarnowie, czas na nowe wyzwania. Toruński tor pozwala na wspaniałe widowiska - powiedział w niepodległościowe święto specjalnie dla nc+ Martin Vaculik. Wypowiedź Słowaka w sporcie TVN, oglądanym przez jakieś dwa miliony widzów, była dla kilku osób w pewien sposób symboliczna. Dla niektórych zwyczajna, dla innych ponadczasowa. Za tych innych, którzy nie dali przyzwolenia, nie będę zabierał głosu. Za siebie mogę jak najbardziej.
Krośnieński wilk
Było to jakąś dekadę temu. Młody, wątły, lekko wystraszony chłopak z niedalekiej Słowacji przyjeżdżał nad Wisłok i zaskakiwał miejscowych fanów. Nawet tych, którzy przychodzili na czarny sport od reaktywacji w 88 roku albo jeszcze za czasów Legii. 16-latek rwał się do jazdy w Krośnie już wtedy, gdy przepisy mu na to nie pozwalały. Jeszcze w pierwszym, historycznym pierwszoligowym sezonie szału nie było (niewiele punktów, defekty, pechowy wypadek z Rafałem Wilkiem), ale drugi rok w II lidze należał do Słowaka. Jako dziennikarz biegający wtedy z dyktafonem głównie po rzeszowskich obiektach, korzystałem czasem z okazji próbując rozumieć słowa Martina przy Legionów, ale zdecydowanie lepiej wychodziła mu jazda po torze. Vacul jeździł po małej z dziurami, dużej od Wisłoka, latał na krośnieńskim lotnisku gdzie chciał i jak chciał. Był liderem, najbardziej kąsającym "wilkiem". Kazimierz Bobusia i Marian Wardzała mogli czuć satysfakcję, że postawili na dobrego konia. Potem zaczęło się coraz szybsze ściganie. Rzeszów, Gdańsk, no i długookresowo Tarnów.
Martin wydoroślał, otoczył się konkretnymi sponsorami, zgłębił żużel przy mistrzu z Kalifornii. Medale, zachwyty, lepsze i gorsze momenty w Grand Prix. Wygrana w Gorzowie, słaby sezon 2013 w elicie, no i złoto w mistrzostwach Europy. W tym roku 204 punkty dla Jaskółek, czyli tylko o 16 mniej niż najszybszy zawodnik świata.
- Możemy kiedyś spróbować się na ringu - rzucił Słowak podczas wspólnej gry w golfa w relaksującym turnieju Ekstraligi, odpowiadając na pytanie o jego bokserską pasję. Nie podjąłem rękawicy. Wiedząc o fascynacji Martina szermierką na pięści, podziękowałem natychmiast. Może przy innej okazji.
Teraz czas na nową rundę Słowaka na polskiej ziemi. Znając jego mobilizację, będzie najpewniej chciał powtórzyć mistrzowski sezon 2012. Dla niezaspokojonego Torunia to może być zawodnik na wagę złota. Kolejne nazwisko potwierdzi mistrzowskie aspiracje.
Rzeszowskie rozterki
Inni? Byki łapią swoich za rogi, a Myszy szukają nowego opiekuna. Najgorsza sytuacja u Żurawi, które pikują coraz bardziej niebezpiecznie. Rzeszowskie wróble ćwierkają coraz głośniej, że stolica Podkarpacia może być za chwilę naprawdę uboga. Już w trakcie sezonu nie było dostatnio, a co dopiero jak się zaczną licencyjne procedury. Fakty mówią tyle, że jest wysokie zadłużenie, trudno więc nawet o urzędowy optymizm. Ewidentnie ktoś popełnił błędy, zlekceważył rachunki, inny może naiwnie liczył na odkręcenie wyborczego kurka, a na dodatek zaczęło się publiczne osądzanie działalności dotychczasowych sterników. Zostawiając osądy z boku i cytując klasyka "tu nie ma co ćwiczyć, tu trzeba dzwonić". Parafrazując powiedzenie byłego narodowego trenera, akcja ratowania rzeszowskiego żużla mogłaby dziać się pod hasłem: wszystkie ręce na pokład. Można przecież rozmawiać, szukać, kombinować. Wspólnie. Żale i smutki można schować na chwilę do szuflady i zastanowić się co dalej. Co począć i jak zrobić porządek w tym bałaganie.
65 lat tradycji, dwa mistrzostwa Polski, Nazimek, Kapała, Malinowski czy Spychała w składzie, no i współczesna armia solidnych wychowanków. Winiarz, Wilk, Kuciapa, Miesiąc czy Trojanowski wygrywali swego czasu z Rickardssonami, Gollobami czy z innymi Knudsenami, a Stachyra i Ślączka to zawsze były nazwiska gwarantujące duży wyczyn. Pod koniec lat 90-tych jeździło się te 60 kilometrów na Stal, oglądać Screena, Kaspera, Śwista czy braci Rempałów pod okiem trenera Cieślaka.
Wyszarpali wtedy piwny brąz. Tylko kto decyzyjny o tym pamięta i kto zdaje sobie sprawę z tej tradycji? Chyba tylko najstarsi wirażowi, kilku pomijanych współcześnie działaczy i może będący w sile wieku prezydent Ferenc. No i znający się na rzeczy trener Ślączka, nikogo nie obrażając rzecz jasna. Wiem, że tradycja nie jeździ, ale do czegoś trzeba się odwoływać.
Walka o honor i rozwój
Pamiętam jak na Hetmańskiej zjawił się prawie dekadę temu Pedersen. Nicki wraz z Rune Holtą byli takim świeżym, profesjonalnym powiewem w ekipie Marmy. Sprawnie działająca machina pod okiem prężnej bizneswoman dawała nadzieje na wielkie rzeczy. Ale przez 10 lat największym sukcesem było miejsce tuż za podium, dość pechowe w 2007 roku. Nigdy w czasie prosperity nie udało się wywalczyć medalu. Były pieniądze, terminowe wypłaty, uznana marka, no i brak wielkiego wyniku. A jak już teraz udało się utrzymać, to dziura budżetowa okazała się większa niż nierówności na krośnieńskim lotnisku. Czy to jakieś fatum? Czy raczej brak pomysłu na profesjonalny żużel? A może niepotrzebnie rozczłonkowanie przerośniętych ambicji? Albo nieznajomość reguł w tym środowisku? Zejdźmy na ziemię. To przecież - jak żartują w lubuskim i kujawsko-pomorskim - właściwie Ukraina. To jest region dobrych, ale często naiwnych ludzi. Jak za wschodnią granicą. Jest walka o zachowanie tradycji, o honor i o samodzielny rozwój. Poważne wartości. To jest żużlowa duma Podkarpacia. Bez cienia ironii, żenady czy przesady. Jako człowiek z południowego-wschodu proponuję: nie spieprzcie tego.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+
Mówię to jako ten, którego usiłowano obrażać mianem Krzyżaka. A okazało sie, że Czytaj całość
nie ma jak derby z józefami...raz ///dwa///trzy hehhe