Wirtualna Polska: Na kilka chwil przed meczem z Wybrzeżem Gdańsk tor wyglądał fatalnie. Zawodnicy często odmawiają jazdy w takich warunkach, ale Wy chyba bardzo chcieliście ten mecz odjechać.
Dawid Stachyra: Od początku do były dziwne zawody. Nas położyło dobranie przełożeń. Mówi się, że swój tor się zna, ale po tak dużych opadach jeszcze nie jeździliśmy. Myślę, że mało brakowało, a zawody byłyby odwołane. Dobrze, że nagle przestało padać.
Czyli zgubiły Was opady deszczu?
- To, co jechaliśmy na treningu zupełnie się nie sprawdzało. Potem dokonywaliśmy poprawek w motorach, ale one były niewystarczające. Od początku wszystko jakoś kulało. Chłopaki z Gdańska pokazali, że na tą chwilę są od nas klasę wyżej. Gafurow, "Zorro" i Jabłoński w porównaniu do naszej drużyny fruwali na tym torze. Nie dało się za nimi nadążyć.
Tor sprawiał też pewne kłopoty w płynnej jeździe, szczególnie na początku meczu. Ty miałeś już w karierze wiele kontuzji, nie bałeś się że coś może się odnowić? Tym bardziej, że nie popuszczałeś rywalom na trasie.
- Powiem szczerze, że po kontuzji wypadłem na półtora miesiąca. Straciłem dużo czasu i odczuwam deficyt jazdy. Przy takich warunkach jakie były w tym meczu miałem problemy, jeśli chodzi o siłę. To jest temat, którego nie da się przeskoczyć. Przy tak długiej przerwie i tak małej liczbie meczów, po prostu brakuje tej siły. Staram się to naprawiać codziennym bieganiem, pompkami, ćwiczę ile tylko mogę. Ale nie jestem w stanie wrócić do tego, co było przed kontuzją. Chłopaki jeżdżą na bieżąco, mają mecz za meczem. A ja odjechałem tylko pięć oficjalnych spotkań. Jest to ogromny problem. Przy tak wymagającej nawierzchni poza siłą, bardzo ważne jest też dopasowanie motocykla. Jeśli jest zbyt mocny, to nie wybacza dziur na torze. A dziś było ich chyba milion. Pod koniec zawodów jechało się już płynniej.
Ta porażka, to chyba koniec sezonu dla KSM Krosno.
- Najbardziej szkoda kibiców. Przyszli na stadion w licznym gronie. Spodziewaliśmy się, że mecz z Gdańskiem będzie dla nas trudnym zadaniem. Chcieliśmy jednak zachować twarz i przynajmniej wygrać ten pierwszy mecz, by nie jechać na rewanż na przegranej pozycji. Można powiedzieć, że teraz jest już pozamiatane. Wiadomo, to jest sport, ale trzeba być realistą a nie optymistą. Temat awansu Gdańska do finału jest już raczej formalnością. Trzeba im tylko pogratulować.
Jak jeździ się przeciwko byłemu klubowi, który przecież oszukał Cię na pieniądzach?
- To jest trochę temat tabu. Sytuacja jest ciężka i nie ma, co tego ukrywać. Dziwnie się to wszystko potoczyło. Summa, summarum, to z panem Tadeuszem Zdunkiem mam dobre relacje, więc wszystko jest okej. Chłopaków też dobrze znam, więc zobaczyłem same znajome mordki. Cieszę się, że mogłem ich zobaczyć. Jesteśmy małym światkiem i takie relacje są bardzo ważne. Specjalnej "napinki" z racji tej, że jest to moja była drużyna nie miałem. Na pewno jest troszkę inny smaczek, ale to nie odgrywa jakiejś większej roli.
Ta liga wygląda kadłubowo. Kibice w Krośnie przez cały sezon zobaczyli tylko pięć ligowych spotkań. Zaczyna to wyglądać jak liga amatorska. Trochę kpina?
- Ogromny paradoks. Dramatyczna sytuacja. Ja przez cały sezon odjechałem tylko pięć oficjalnych meczów. To jest dramat. Jeśli władzom żużla zależy na tym, aby druga liga jeszcze funkcjonowała, to trzeba coś zrobić. Tak jak wspomniałeś: powoli jest to liga amatorska. A my, jako Polska jesteśmy najlepszym żużlowym krajem na świecie, więc trochę się to gryzie, że w drugiej lidze jest taki dramat. To się przekłada też na szkolenie młodzieży. Potencjalni zawodnicy nie mają kiedy zarazić się tym sportem. Musi być jakaś reorganizacja, bo ta II liga niedługo umrze.
Tobie ta mała liczba spotkań w ostatnich latach chyba najbardziej dała się we znaki.
- Znam swoją wartość i wiem jak jeździć na żużlu. Ale teraz dochodzą do gry nowe rozwiązania, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Mam trudną sytuację finansową, bo przygoda z poprzednim klubem w dalszym ciągu odbija się czkawką. Nie ma co ukrywać, że w tym roku także wypadłem przez kontuzje na półtora miesiąca, więc też niewiele zarobiłem. Można mówić, że są treningi. Ale tam jeździmy po 2-3 kółka. Przychodzi mecz i jazda na gazie z rywalami. Do tego stres i wszystko jest pod górkę.
Marcel Gerhard wypuszcza na rynek konkurencję dla GM-ów. Nie myślałeś nad tym, by pójść w ślady Chrisa Harrisa i przetestować te silniki?
- No tak, ale testy to testy. Później trzeba ten silnik zakupić. A to już są olbrzymie pieniążki. Ciężko pozwolić sobie na taki wydatek, inwestować w ten sport, mając w dalszym ciągu problemy z przeszłości.
Czyli jeździsz na składakach?
- Dokładnie. Jeżdżę na tym, czym dysponuję na bieżąco. A z tym, co mam na bieżąco ciężko jest nawiązać walkę z rywalami. Można sobie tylko wyobrazić, jakie płace są w Ekstralidze, a jakie w II lidze. A my tak samo nadstawiamy karku i tak samo możemy się rozbić. I tak samo musimy opłacić mechaników, czy dojechać na zawody.
To może skusisz się na Ekstraligę? Twoim kolegom z Rzeszowa - Dawidowi Lampartowi i Karolowi Baranowi starty w Ekstralidze chyba pomogły.
- Zmierzam do tego. Chcę wykonać w zimie bardzo dużą pracę. Uruchomić mnóstwo kontaktów, by otoczyć się szerokim gronem sponsorów. Bez nich nie jestem w stanie funkcjonować. A jestem przekonany, że gdybym dysponował sprzętem, takim jaki mają moi koledzy, to znowu byłbym szybki. Kiedyś z nimi wygrywałem, a teraz nie mogę ich dogonić. Myślę, że w dalszym ciągu mógłbym osiągać dobre wyniki. Tylko potrzebuję odpowiedniego sprzętu. Ten sezon i starty w II lidze miały być tylko po to, żeby się odbudować.
Kto według Ciebie zostanie w tym roku mistrzem Polski?
- Wydaje mi się, że Wrocław dużo straci ze względu na zmianę stadionu. To bardzo mocna drużyna, która rozbijała rywali na własnym torze, a to w dwumeczu bardzo ważne. Teraz będą się ścigać w Częstochowie. A te tory różnią się od siebie. Obiekt we Wrocławiu nie sprzyja walce na dystansie, a ten w Częstochowie jest do tego idealny. Także tu może być problem, jeśli wrocławianie będą tracić pozycje na dystansie. Z końcem sezonu rozbrykała się natomiast Unia Tarnów. Wygrali w Zielonej Górze i zremisowali w Toruniu. Ale brakuje im skutecznych juniorów. Gdyby nie juniorzy, to Tarnów byłby bardzo groźny.
A Unia Leszno i KS Toruń?
- To są chyba najmocniejsze drużyny. Przynajmniej tak mi się wydaje. Na każdej pozycji są bardzo mocni, a przede wszystkim mają bardzo dobre formacje młodzieżowe. To niezwykle ważne. W Unii Leszno w odwodzie pozostaje zawsze silny, rezerwowy zawodnik. Nie ma znaczenia, czy w meczu jedzie Thomas Jonasson, czy Tobiasz Musielak. Obaj są w stanie dobrze pojechać. Adam Skórnicki ma zatem nie tylko mocną drużynę, ale może też rotować składem. Ale tutaj znaczenie może mieć tzw. postawa dnia. Toruń z pewnością ma mocne strzelby, ale ja stawiałbym na Unię Leszno.
Chciałbyś kiedyś pójść w ślady taty i zostać trenerem żużlowym?
- Powiem szczerze, że pojawił się taki pomysł. Myślę trochę przyszłościowo i w tę zimę chciałbym zrobić kurs instruktorski trenera, by pójść w tym kierunku. Mam się od kogo uczyć, bo tata od lat zajmuje się szkoleniem. Karol Baran, Dawid Lampart, czy Paweł Miesiąc, to są wszyscy zawodnicy spod skrzydła taty. Tata też całe życie trenować nie będzie, bo trzeba w końcu odpocząć. Chciałbym kiedyś przejąć po nim pałeczkę i to, co on mnie nauczył - przekazać młodszym.
Rozmawiał Radosław Gerlach
_______
pozdROW Czytaj całość
Panie Gerlach, lepiej uważaj z takimi wpisami bo witkowski tez coś powiedział o finansach Gorzowa i bedzie Czytaj całość