Koniec walki o kasę i licencje. Krzysztof Cegielski: Winni pochowali się po kątach

- W sprawie licencji dla Gdańska i Częstochowy nie powinien wypowiadać się Cegielski ani działacze stowarzyszeń. Winni są inni i oni dawno pochowali się po kątach - uważa [tag=3128]Krzysztof Cegielski[/tag].

- Jest mi bardzo smutno, że tak się stało. Zapowiadało się, że może do tego dojść, ale mimo wszystko traktowałem to jako mało realny i ostateczny scenariusz. Wierzyłem, że w Gdańsku i Częstochowie w tym sezonie będzie żużel w ligowym wydaniu. Warto jednak podkreślić, że w przypadku obu klubów sytuacje były inne - powiedział o sytuacji stowarzyszeń z Gdańska i Częstochowy Krzysztof Cegielski.

[ad=rectangle]

Oba kluby próbowały osiągnąć porozumienie z zawodnikami na innych zasadach. Wybrzeże na ostatniej prostej zwiększyło nawet nieznacznie kwotę, którą było gotowe zapłacić żużlowcom. - Gdańsk zamierzał spłacić ostatecznie 40. proc zobowiązań wobec kilku polskich zawodników. Tak zostało to wynegocjowane i ja im to przekazałem. Oni tej propozycji nie zaakceptowali. Mieli takie prawo. To w końcu ich pieniądze i ich suwerenne decyzje. Każdy z nich ma swój rozum. Uświadomiłem również zawodnikom, że jeśli się nie zgodzą, to mogą stracić szansę na jakąkolwiek rekompensatę. Ich stanowisko się nie zmieniło i mogliśmy czekać już tylko na decyzję PZM - podkreślił Cegielski.

W ostatnim czasie nasz rozmówca zaangażował się także w rozmowy pomiędzy stowarzyszeniem z Częstochowy a polskim zawodnikami, wobec których zaległości posiada spółka. - Spotkałem się z prezesem Michałem Świącikiem. Rozmawialiśmy o dwóch polskich zawodnikach, z którymi stowarzyszenie nie miało żadnego porozumienia. Chodziło o Grzegorza Walaska i Mirosława Jabłońskiego. Wypracowaliśmy wspólnie pewne rozwiązania, które mogłyby doprowadzić do zamierzonego celu. Co do tego systemu obaj się zgodziliśmy, a szczegóły porozumienia prezes Świącik wziął na siebie i sam chciał kontaktować się z zawodnikami. Wiem, że doszło do rozmów, ale jak rozumiem porozumienia też nie było. W tych rozmowach ja już jednak nie brałem udziału. PZM zapoznał się ze szczególami i to on musiał wydać werdykt - zdradził "Cegła".

Finał całej sprawy jest przykry dla kibiców sportu żużlowego w Gdańsku i Częstochowie, którzy w sezonie 2015 nie będą oglądać żużla w ligowym wydaniu. Cegielski uważa, że winnych tej sytuacji można wskazać bez roblemu. - To nie Cegielski, Dzikowski czy Świącik powinni się teraz na ten temat wypowiadać. Stanowisko powinni zabrać ci, którzy doprowadzili do takiej sytuacji i przez długi czas zadłużali spółki. Wypowiedzieć powinni się również ci, którzy to wszystko nadzorowali i twierdzili, że jest w porządku. Jestem tym wszystkim mocno poruszony. Najgorsze jest jednak to, że winni pochowali się po kątach i milczą - stwierdził Cegielski.

Po historii, która wydarzyła się w ostatnich tygodniach, trudno o pozytywne wnioski. Nasz ekspert wierzy jednak, że przykłady z Częstochowy i Gdańska będą w przyszłości przestrogą dla innych działaczy. - Niektórzy myśleli, że można bez końca zadłużać spółki, bo i tak coś nowego powstanie w to miejsce. Dziś widzimy, że wcale nie jest to takie proste, nawet w przypadku kiedy dotyczy to już istniejących wcześniej stowarzyszeń. Mamy ostre decyzje i możemy się tylko dziś zastanawiać czy nie powinny one mieć miejsce dużo wcześniej. Nie potrafię nawet ocenić, czy one są dobre, bo nie znam wszystkich szczegółów. Odpowiedzialność musi wziąć w tym przypadku na siebie PZM. Źle się stało, że w całą sprawę uwikłano wiele osób, które nie zaciągnęły tych zobowiązań, a próbowały ratować sytuację - zauważył Cegielski.

W beznadziejnym położeniu są także zawodnicy. Szanse, że odzyskają pieniądze, które zarobili z tytułu podpisanych ze spółkami kontraktów, zdecydowanie zmalały. -Zawodnicy mają różne plany, swoich doradców czy też prawników. Wiem, że ich pomysły są różne. To był jeden z czynników, który moim zdaniem również nie pomógł w tym by doprowadzić do porozumienia. Żużlowcy mogli liczyć na część środków, które w tej sytuacji są stracone. W tej chwili żaden przepis nie ciąży na stowarzyszeniach. Nie muszą już brać jakiejkolwiek odpowiedzialności za poprzedników - podkreślił "Cegła".

W pewnym momencie zawodnicy rozważali skierowanie pozwu przeciwko PZM. Czy powinni zdecydować się na tak daleko idące kroki? - Nie wiem, czy powinni próbować, ale wiem, że niektórzy to rozważali. Doradzali im to ich prawnicy, którzy twierdzili, że warto iść tą drogą. W całej sprawie pojawiło się wiele opinii. Często zupełnie od siebie odmiennych. Powiem szczerze, że niektóre ostateczne decyzje są dla mnie totalnie niezrozumiałe, ale ja tylko zostałem poproszony o pomoc, więc to robiłem. Ostateczne decyzje zawsze należą do zawodników, bo to oni odpowiadają za swoje kariery, firmy, rodziny itd. W kilku przypadkach zabrakło chyba refleksji i przemyślenia, a ja w tej sprawie nie zamierzałem nikogo do niczego przekonywać. Teraz będzie im bardzo trudno wybrnąć z tego w zadowalający sposób. Nie wiem, co dalej zrobią. Powinni oczywiście starać się o odzyskanie swoich pieniędzy z zadłużonych wobec nich spółek. To będzie jednak trudniejsze niż jakiekolwiek porozumienie, które można było realizować. Bo chyba oczywiste dla wszystkich już jest, że jeśli w przyszłym roku stowarzyszenia zechcą przystąpić do rozgrywek, to nie będą musiały z zawodnikami się w jakikolwiek sposób porozumiewać - zakończył Cegielski.