W swojej bogatej w sukcesy Marek Cieślak za najważniejsze uznał te, które odnosił na arenie międzynarodowej. - Gdybym był mistrzem świata to bym wiedział. Sukcesami były awanse do finału indywidualnych. Wtedy były inne czasy, wszyscy jeździli w eliminacjach. Dostać się do szesnastki to było osiągnięcie. Właściwie to liczy się mistrz świata, a ci którzy dostali się do finału mogą mówić, że mieli bardzo dobry sezon. To, że byłem powołany do reprezentacji Polski w finałach drużynowych też jest sukcesem. W tych finałach jeździłem różnie. Zdarzało się, że koledzy zapracowali na mój medal, a nie ja - przyznał Cieślak.
Na krajowej arenie Cieślak z sukcesów wyróżnia medale w Złotym Kasku. - Kiedyś wygrać Złoty Kask to było coś. Wtedy zawodnicy sobie cenili Złoty Kask, a teraz jest coś innego. Jak nie ma kasy, to nikt nie będzie jechał. W moich czasach zwycięzca ZK był uznawany za najlepszego zawodnika sezonu - powiedział wychowanek Włókniarza Częstochowa.
Swoją trenerską karierę Cieślak rozpoczął w macierzystym klubie w 1993 roku. W tym czasie wywalczył awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, a także mistrzostwo Polski. Pracę z Lwami zakończył po spadku w 1997 roku. - To była prozaiczna sprawa. Przejeżdżałem koło stadionu i akurat był trening. Zawodnicy udawali, że trenowali, mówiłem że chyba na mecz nie przyjdę. Powiedziałem dyrektorowi klubu, że przegrają ten mecz. On mi odpowiedział, że jak jestem taki mądry to żebym sam to wziął. Jakiś czas później zostałem trenerem i wywalczyłem awans i tak zostałem do 1997 roku - wspominał Cieślak.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!
Źródło: CzewaTV