Damian Gapiński: Licencje nadzorowane gwoździem do trumny

Obserwując działania polskich klubów w okresie transferowym, można odnieść wrażenie, że nie rozumieją one idei wprowadzenia licencji nadzorowanych.

W tym artykule dowiesz się o:

Sytuacja finansowa polskich klubów (nie tylko żużlowych) jest zła. W zasadzie nie ma sezonu, w którym nie słyszelibyśmy o kłopotach największych polskich klubów w różnych dyscyplinach sportu. Żużel nie jest w tym przypadku żadnym wyjątkiem. Można nawet powiedzieć, że problemy finansowe, to dla nich codzienność. W poprzednich latach udawało się jednak je odpowiednio "tuszować". Jednym z głównych narzędzi, które pozwalało na wykazanie w procesie licencyjnym braku zobowiązań, było tak zwane przepisanie zadłużenia na kolejny sezon. W jaki sposób się to odbywało? Klub wynegocjował z zawodnikiem X stawkę za podpis pod kontraktem na poziomie 200 tysięcy złotych. Dodatkowo za punkt miał otrzymywać 5 tysięcy złotych. W kontrakcie zostały jednak zapisane odpowiednio wyższe kwoty za podpis i punktówkę. W nich "ukryte" zostało zadłużenie klubu względem zawodnika za poprzedni sezon.

Ratunkiem dla polskiego żużla miały być licencje nadzorowane. Idea ich wprowadzenia jest bardzo słuszna, a prezes ENEA Ekstraligi nazywa je nawet ostatnią deską ratunku dla klubów. - Licencja nadzorowana może być nadana tylko i wyłącznie po odmowie przyznania licencji na starty. Nadaje ją, na wniosek zainteresowanego klubu, wyłącznie Prezydium Zarządu Głównego PZMot. Licencja nadzorowana to otwarte przyznanie przez klub, że ma problemy finansowe ze spłatą wierzycieli oraz zaradzenie temu w przyszłości poprzez program naprawczy, głównie poprzez nadzorowanie pozycji kosztowych w budżecie klubowym. Jest to głęboka ingerencja PZM w swobodę działania zarządu zagrożonego klubu. Z jednej strony umożliwia zadłużonym klubom uczestnictwo w rywalizacji sportowej, z drugiej nakazuje wstrzemięźliwość przy wydawaniu pieniędzy. Przy licencji nadzorowanej niezbędne jest aktywne współdziałanie nadzorującego (Komisji Licencyjnej) z nadzorowanym klubem. Licencja nadzorowana jest ostatnią deską ratunku dla klubu, który nie spłacił w wymaganym czasie swoich zobowiązań wobec zawodników - powiedział w rozmowie ze SportoweFakty.pl Wojciech Stępniewski.

Kluczowe w wypowiedzi prezesa Ekstraligi jest zdanie o nakazie wstrzemięźliwości przy wydawaniu pieniędzy. Część klubów nie zapłaciła jeszcze swoich zobowiązań za poprzedni sezon. Sytuacja finansowa dwóch z nich powoduje, że są głównymi kandydatami do licencji nadzorowanej. Mimo to słyszymy zakusy na kolejnych zawodników, którzy w ekstraligowej hierarchii płac do najtańszych nie należą. Gdzie zatem w tym wszystkim wstrzemięźliwość? Długi z zeszłego sezonu nadal nie spłacone, a już tworzymy kolejne, kontraktując zawodników, na których nie ma pieniędzy. Nie ma i nie będzie, bo poza Unibaksem Toruń, żaden klub nie ma za sobą tak możnego prywatnego sponsora, który będzie w stanie wyłożyć każde pieniądze, byle tylko osiągnąć upragniony cel w postaci medalu DMP.

Z formalnego punktu widzenia w licencjach nadzorowanych kluczowa jest odpowiedź na jedno pytanie: czy PZM będzie konsekwentny i w przypadku nie spełnienia warunków licencji nadzorowanej, pozbawi klub licencji w ogóle. Jeżeli chodzi o polski żużel, to jestem człowiekiem słabej wiary i nie wierzę, aby PZM był konsekwentny. Paradoksalnie licencje nadzorowane, które miały być zbawieniem dla klubów, okażą się dla niektórych z nich gwoździem do trumny i wcale nie dlatego, że ktoś ich pozbawi licencji. Zasady obowiązujące przy licencjach nadzorowanych potraktowano bowiem nie jako szansę na pozbycie się długów, ale jako formalne przyzwolenie na nie. Oczywiście, zawsze można wziąć kredyt na spłatę zobowiązań. W niektórych przypadkach nie będzie to jednak kredyt na spłatę bieżących zobowiązań, ale na spłatę kredytów, które już wcześniej zostały zaciągnięte na spłatę długów. W licencjach nadzorowanych zabrakło jednej - najważniejszej zasady. Chodzi o to, że miała obowiązywać jedynie w przyszłym sezonie. Wówczas kluby miałyby nad sobą "bata", który przymusiłby je do wyczyszczenia finansów. Nie robiąc tego, w świetle prawa przyzwolono na zadłużanie się poszczególnych ośrodków.

Damian Gapiński

Komentarze (97)
avatar
TASS
2.12.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Bawarczyk.W bankach głupcy nie pracują.Jestem ciekawy jaki klub dostałby kredyt bez poręczenia miasta?Bez tych poręczeń nie było by kredytów.Reasumując,nie stan finansów kredytobiorcy jest ważn Czytaj całość
avatar
Bawarczyk
1.12.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Po pierwsze: kluby, ktore nie wywiazuja sie z kontraktow zawodniczych, nie powinny miec prawa do podpisywania zadnych nowych umow bez zgody EE i GKSZ !
Czytaj całość
avatar
alaska
1.12.2013
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Przecież Czewa już obeszła przepisy. Zamiast spłacić Emila, bo bez tego by nie dostali licencji, to podpisali z nim kuriozalną umowę. I co długu nie ma? Przecież został do spłacenia. A EE i PZM Czytaj całość
avatar
RECON_1
1.12.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Niestety jedyna metoda ratunku dla polskich klubow jest zdrowy rozsadek ich prezesow, koniec zlicytacjami ktore nabiajja kieszen obcokrajowcom,. tylko ze takie cos jest praktycznie nierealne b Czytaj całość
avatar
MaciekGKS
1.12.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Licencja nadzorowana nie musi być wcale taka zła jak to przedstawia red. Gapiński. Kluby mogą przecież posiadać umowy sponsorskie z podmiotami, których sytuacja finansowa uległa pogorszeniu w t Czytaj całość