Bez kasku: Rudy się rozwodzi...

Dopiero co pisałem o tym, że w GP robi się ciasno i pora na zmianę pokoleniową. Czyżby Jason Crump myślał podobnie? Tego pana w tym cyklu już niedługo nie będzie. Niejeden kibic poczuje się stary...

Kończy się pewna epoka w światowym żużlu. Crump  to przecież nie tylko zawodnik, to dla speedwaya coś więcej. Przez myśl mi przeszło "Crump to nie żużlowiec, Crump to stan umysłu". Może aż tak nie, choć pewnie taki w żużlu by sie zna-zna-znalaaazł. Przepraszam, nie komu nie chciałem dopiec, bo już pan w C+ w czasie wywiadu też padł ofiarą takiego do-do-domysłu. Stop! Wracamy do Crumpa. On od zawsze był symbolem czegoś. Najpierw talentu, bo już w młodym wieku sięgał po laury w kategoriach juniorskich oraz szybko zaczął walkę z seniorami. Wielu widziało w nim także syna żużlowca, który chce dorównać ojcu. Choć szybko wyskoczył znacznie ponad osiągi rodziciela. Później stał się ikoną walki. Wiecznie drugi, regularny wicemistrz globu, w cieniu wielkiego Tony Rickardssona. Cierpliwie czekał na to, aż sam stanie się tym największym, najmocniejszym, aż stanie na samym szczycie tej góry. Tak się stało w 2006 roku. To był piękny widok, gdy Crump wraz z żoną i dziećmi stanęli na stopniu podpisanym jedynką. Widać było, że cała rodzica cieszy się szczęściem jej głowy. Dzieci wtulone w swojego tatę i kobieta, która wspierała go, by tam się znalazł. Wtedy pozostawił za sobą Grega Hancocka i Nickiego Pedersena. Wówczas wszyscy myśleli, że nastała era rudowłosego kangura. To on miał po zakończeniu kariery przez Rickardssona kasować wszystkich i zdobywał tytuły mistrzowskie seriami. Wtedy jednak do gry wskoczył wspomniany Duńczyk i to właśnie Pedersen dominował przez następne dwa sezony. Ten sam zresztą, który w ostatniej chwili odebrał Crumpowi tytuł w roku 2003. Wydawać się może, że na swój pierwszy tytuł IMŚ czekał za długo. Chyba nikt oprócz niego i Tomasza Golloba nie zdobył tyle zanim wreszcie stanął na szczycie. Jednak czy Crump był dojrzały do tego? No właśnie... Śledząc jego karierę można zauważyć, że przeszedł on na przestrzeni lat niesłychaną metamorfozę. Ze zwariowanego, niepokornego i chciwego jazdy na czele szaleńca stał się dojrzałym zawodnikiem. Chyba nie trzeba za bardzo przypominać jak pokazywał wrocławskiej publiczności na DPŚ gdzie ją ma? No, tyłek wypiął po chamsku... Takich gówniarskich zachowań miał więcej. Publiczne kłótnie z ojcem, różne zatargi z dziadkiem. Na torze też nie raz zachowywał się nieczysto. Dobra, ale ten chłop ma też jakieś plusy. Pamiętacie co zrobił w Terenzano na Grand Prix dwa lata temu? Wtedy Tomasz Gollob  zapewnił sobie pierwszy w karierze tytuł IMŚ. Wówczas to Australijczyk był urzędującym Indywidualnym Mistrzem Świata, zatem na jego plastronie była jedynka. Wtedy Crump nakleił coś na ten plastron, zasłaniając swoje nazwisko, a napisał tam "T. Gollob", po czym wręczył to swojemu następcy. Gest bardzo pomysłowy i bardzo sportowy. Zachował się jak na ustępującego pana żużlowych owali przystało.

Jason to prawdziwa bestia, potwór na torze. Jego przyczajona sylwetka, te wygibasy, te szaleńcze pogonie za rywalami. Nigdy nie jeździł jakoś pasywnie, zawsze się wił na tym motorze. To dodawało efektu jego zwycięstwom. Było co oglądać... Mówiąc o Crumpie nie sposób nie przypomnieć sobie legendarnej trójki. Mowa o tercecie, który tworzył wraz z Ryanem Sullivanem  i Leigh Adamsem. To oni stanowili o sile rażenia reprezentacji Australii i dzięki nim sięgnęła ona po triumfy w Drużynowym Pucharze Świata w latach 2001 i 2002. Adams karierę zakończył, zamiast walki na torze ma walkę o powrót na nogi. Sullivan z kolei tym Sullivanem co kiedyś jest co najwyżej z wyglądu, bo na torze to już nie to samo. Wśród żużlowców z Antypodów nastąpiła zmiana warty. Czy Chris Holder, Darcy Ward  i może... Troy Batchelor  nawiążą do sukcesów starszych kolegów? Patrząc na nich, jest to bardzo prawdopodobne. Z Australijczykami w ogóle jest taka sprawa, że mają pewną przewagę nad innymi. Oni wraz z nauką jazdy uczą się samodzielności. Polak jeździ u siebie i do pewnego czasu tylko u siebie. Ma praktycznie w jednym miejscu dom, szkołę, kumpli. Trochę taki cieplarniany pomidorek. "Kangur" z kolei, by jeździć musi zadokować na Wyspach Brytyjskich. W wieku kilkunastu lat wyjeżdża z kraju, by zbierać żużlowe szlify. W takiej sytuacji łatwiej złapać te około żużlowe umiejętności, sprawy organizacyjne. Ostatnie lata pokazały, że "Aussies" są jakościowcami, a nie ilościowcami. U nich jest kilku utalentowanych zawodników i wbijają się do czołówki. W Polsce czy innych krajach talentów, jak i żużlowców ogółem, jest znacznie więcej, ale potem robią się średniakami. Chris Holder ani razu nie został Indywidualnym Mistrzem Świata Juniorów, ale już kilka lat po opuszczeniu grona U-21 ma ogromną szansę triumfować w czempionacie seniorskim. Polacy od lat są najliczniejszą grupą w czołówce i w kupie są mocni. Tylko w grupie to każdy mocny, jak to się mówi. Australijczycy zawsze znajdą jakiegoś następcę.

Wielu jest zdania, że rozwód Crumpa z Grand Prix podyktowany jest chęcią zarobku. Niby, że Marta Półtorak chce zbudować żużlowe imperium w Rzeszowie, a oprócz rudowłosego ma być inny klasowy zawodnik. Może i coś w tym jest, bo wtedy tak naprawdę będzie miała dwóch zawodników z cyklu. Jednak nie jest pewne czy ten chory przepis o jednym jeźdźcu z elity w meczu przeżyje. Wiele wskazuje na to, że umrze nagłą śmiercią. Być może chodzi też o kasę. Spójrzmy jednak na to inaczej... Crump to prawdziwy zwycięzca, przez 10 lat nie spadał z podium IMŚ, on się do tego przyzwyczaił. Robi się coraz ciaśniej i jego szanse na kolejne medale maleją. Do tego nie jest już najlepszym reprezentantem swojego kraju. On po prostu chce godnie pożegnać się z najlepszymi. Po co mają go pamiętać jako ciułającego punkciki, okazyjnego zwycięzcę? Przywilejem najlepszych jest zejście z pola walki w glorii chwały, przy akompaniamencie oklasków.

Źródło artykułu: