Krzysztof Wesoły: Wizualnie tor wygląda w miarę dobrze, nie pada już od wielu godzin, a wcześniejsze opady były delikatne. Co się stało, że sędzia odwołał spotkanie?
Paweł Mizgalski: Osobiście nie wychodziłem na tor, ale byli tam nasi zawodnicy, cały sztab szkoleniowy i wszyscy twierdzą, że jest on mocno przemoczony. Może wizualnie nie wygląda to najgorzej, ale widział pan jak dużo nawierzchni zbierał ciągnik jeżdżąc po torze. Z tego co mi wiadomo, to po porannym treningu gospodarzy tor został zbronowany i ten krótki deszcz spowodował, iż woda weszła głęboko w strukturę toru.
Ale przecież jest bardzo ciepło i co najważniejsze nie pada od jakichś czterech godzin.
- Tutaj jest dużo glinki i ona trzyma tą wodę, więc żeby doprowadzić nawierzchnię do należytego stanu, musiałoby przede wszystkim świecić słońce, a niebo jest cały czas zachmurzone. Chciałbym zaznaczyć, że ja absolutnie nie posądzam gospodarzy o działanie z premedytacją, bo przecież są dzisiaj w optymalnym składzie. My z drugiej strony walczymy o zupełnie inne cele, na drugim końcu tabeli. Tegoroczne wyniki częstochowskiego klubu pokazują, że chyba wszyscy spodziewali się tutaj zwycięstwa gospodarzy. Nie widzę więc powodu, dla którego gospodarze mieliby działać z premedytacją.
Braliście pod uwagę przesunięcie rozpoczęcia meczu o godzinę i dalsze ubijanie tej nawierzchni?
- Przede wszystkim to wzorowaliśmy się na opiniach zawodników, a oni uznali, że tor nie nadaje się do jazdy. Jeśli miałoby się cokolwiek komukolwiek stać, a jest to końcówka sezonu, to byłaby tragedia. Walczymy z Gorzowem o różne cele, nie mamy spornych kwestii, więc we wspólnym interesie leży to, aby wszyscy wyszli z meczu cało i zdrowo. To chyba lepiej, że zawody się nie odbyły, bo nie wiadomo jakie niespodzianki czyhałyby na tym złudnym dla zawodników torze.
Co teraz z terminem? Nie jest tajemnicą, że kalendarz jest bardzo napięty.
- Decyzja musi zapaść do jutra (poniedziałek – przyp. red.), do godziny dwunastej. Rozmawialiśmy już na ten temat z panem prezesem Zmorą i z kierownictwem ekipy gorzowskiej. Termin, który nam i gospodarzom odpowiada najbardziej, to jest 18 sierpnia. Jeśli się nie mylę, jest to ostatni dzień, do kiedy my ten mecz musimy odjechać. Jest to też jedyny dzień, kiedy obie ekipy mogłyby wystawić pełne składy. Mam przynajmniej taką nadzieję, bo dzisiaj terminy się w żaden sposób nie pokrywają.
Przed tygodniem wygraliście na swoim torze, który również musiał przyjąć sporo wody. Sądziliście, że dziś może to być wasza szansa?
- Jasne, że tak. Jadąc do Gorzowa przechodziły nam przez głowę takie myśli. W ubiegłym tygodniu padało dosyć mocno, a my wygraliśmy bardzo wysoko. Z tą różnicą, że nasz tor był troszeczkę inaczej przygotowywany. Być może było to wówczas zrządzenie losu, być może ktoś nad nami czuwa i również tym razem próbował nam pomóc (śmiech).
Decyzja o odwołaniu meczu była podjęta dość szybko. Wnioskuję, że nie mieliście żadnych obiekcji do decyzji sędziego.
- Wszystko dlatego, że ten dzisiejszy tor rzeczywiście nie nadawał się do jazdy. My chcemy żeby to się odbywało na zdrowych zasadach fair play. Jak już wspominałem, walczymy z Gorzowem o zupełnie różne cele i w żaden sposób nie zagrażamy im w czubie tabeli. Podejrzewam, że gdyby przyjechała tutaj drużyna Unii Leszno albo Falubazu Zielona Góra, to tak łatwo nie opuściliby parku maszyn, bo są to ekipy, które miałyby spore szanse na walkę z Gorzowem. My aż tak wielkich szans nie mamy. Z Gorzowem żyjemy dosyć dobrze. Zresztą decyzję podjął sędzia. Jeśli on zdecydował, że nie można jechać, to jakiekolwiek naciski z naszej czy gospodarzy strony mogłyby przynieść niekorzystny rezultat. Byśmy sobie narobili jedynie kłopotów i wrogów, a tego nie chcemy. Decyzja należała do sędziego i po konsultacji z zawodnikami oraz ze sztabami szkoleniowymi obu ekip odwołał mecz. My to jak najbardziej szanujemy.