Adrian Miedziński dla SportoweFakty.pl: Za wszelką cenę chce się osiągnąć wynik

Drugie kolejne zwycięstwo odnieśli w niedzielę zawodnicy Unibaksu Toruń. Anioły dzięki znakomitej jeździe w końcówce pokonały Dospel Włókniarz Częstochowa 52:38. W kuluarach dużo mówiło się jednak o przygotowaniu częstochowskiego toru. Przed zawodami zastrzeżenia wobec niego miał przede wszystkim Ryan Sullivan.

Torunianie kontynuują dobrą passę po zwycięstwie w derbowym pojedynku z Polonią Bydgoszcz. Wygrana na częstochowskim torze nie przyszła im jednak łatwo. Do dwunastej gonitwy gospodarze osłabieni brakiem lidera, Grigorija Łaguty stawiali ogromny opór rywalom i wynik cały czas oscylował w granicach remisu. Szalę zwycięstwa na korzyść przyjezdnych przeważyły wyścigi nominowane, w których brylowali już podopieczni Mirosława Kowalika. - Wynik długo był na styku. Szukaliśmy odpowiednich ustawień. Pola startowe były nierówne. Na początku, jeśli dysponowało się gorszym polem startowym, to ten tor nie był zdatny do walki. Ciężko było coś zrobić, ale poprawiał się z biegu na bieg. Cieszymy się z wygranej, bo to był nasz cel - podkreśla w rozmowie ze SportoweFakty.pl, Adrian Miedziński. Wychowanek toruńskiej ekipy bardzo słabo rozpoczął niedzielne zawody. Po dwóch startach miał na swoim koncie zaledwie jeden punkt, ale w kolejnych wyścigach był już klasą dla siebie. - Była loteria z polami startowymi. Po dwóch biegach zmieniłem motocykl, który okazał się lepszy niż ten pierwszy - tłumaczy "Miedziak".

Niedzielne spotkanie toczyło się w cieniu śmierci Lee Richardsona. Do siódmego biegu kibice prowadzili bardzo stonowany doping, a zawodnicy do prezentacji wyjechali w czarnych koszulkach upamiętniających "Rico". Miedziński podobnie, jak całe żużlowe środowisko, bardzo miło wspomina Richardsona. - Z Lee jeździłem w Szwecji w jednej drużynie i swego czasu także w Anglii. To był bardzo miły i sympatyczny chłopak. Szkoda, że nie ma go już wśród nas i ciężko to wszystko określić słowami. Najbardziej szkoda mi jego dzieci, bo ma trójkę wspaniałych chłopców. Taki jest ten sport i szkoda, że to się wydarzyło - ubolewa 26-latek.

Zdaniem Miedzińskiego tragiczna śmierć Lee Richardsona powinna dać wiele do myślenia osobom odpowiedzialnym za przygotowanie torów w naszym kraju. - To pewnego rodzaju sygnał, by tory były przygotowywane po prostu do walki. Niech wygrywa lepszy, a u nas jest tak, że często za wszelką cenę chce się osiągnąć wynik nawet kosztem zdrowia zawodników - twierdzi zawodnik.

Wokół przygotowania toru głośno zrobiło się także przed niedzielnymi zawodami. Swoje zastrzeżenia zgłaszał przede wszystkim Ryan Sullivan. Sędzia nakazał wówczas dodatkowe ubijanie, a na torze pojawiły się busy poszczególnych zawodników. - Ten tor patrząc na regulamin, to naprawdę nie był regulaminowy. W jednym miejscu był przyczepniejszy, a w drugim twardszy. Przez to na początku w ogóle nie było walki. Dopiero później sytuacja unormowała się. Na szczęście nawierzchnia tego toru jest taka, że pomimo różnego jej wyglądu w różnych miejscach, nie powodowała większych problemów dzięki temu, że została ubita przez busy. Niejednokrotnie działacze, czy trenerzy chcą iść po zwycięstwo po trupach, przygotowując złe tory. Uważam, że to nie jest klucz do sukcesu. Jedźmy w normalnych warunkach, w których kibice mogą oglądać prawdziwy żużel. Wtedy jest to najlepsza promocja dla tej dyscypliny. Takie zawody miło ogląda się w telewizji, a nie niektóre mecze, gdzie liczy się tylko start i potem jest jazda gęsiego. Nawet kibice potrafią docenić, co w żużlu jest fajniejsze - zauważa Miedziński.

Wygląda na to, że po słabszym początku sezonu torunianie rozkręcają się. W niedzielę odnieśli już drugą wygraną z rzędu. - Na pewno lepsze jest nastawienie, gdy się wygrywa, niż przegrywa. Mam nadzieję, że tak będzie dalej - puentuje Adrian Miedziński.

Źródło artykułu: