- To bardzo smutna sytuacja. Zginął nasz kolega, którego dobrze znaliśmy, a niektóre osoby chciały kontynuować zawody w Gorzowie. Sędzia po jednym z wyścigów zszedł do parku maszyn i powiedział nam o tym. Zapytał, czy chcemy jechać. Nasza drużyna odmówiła, ale i tak musieliśmy wziąć udział jeszcze w kilku biegach. Nie jesteśmy szczęśliwi z tego powodu. To wstyd, że zawody nie zostały od razu przerwane - powiedział specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl Jonas Davidsson.
Jeździec Stelmet Falubazu podkreślił, że w obliczu tak olbrzymiej tragedii Wielkie Derby Ziemi Lubuskiej powinny zostać przerwane znacznie wcześniej. - Oczywiście, że tak. To, że do tego zdarzenia doszło we Wrocławiu nic nie zmienia, bo to tak samo, jakby ktoś w Gorzowie miał wypadek i zginął. Nie sądzę, aby wtedy mecz był kontynuowany. Bardzo mi ciężko się wypowiadać. Jeździłem z Lee Richardsonem przez wiele lat, w tym przez trzy ostatnie lata w jednej drużynie w lidze brytyjskiej. Kiedy sędzia zszedł do nas i powiedział, co się stało, wszystko stało się nagle nieistotne. Poczułem się bardzo źle. Nie uznałem, żeby kontynuowanie zawodów było możliwe, dlatego jak tylko wyjechałem na tor, zjechałem z niego. To było szalone, że chcieli, żebyśmy dalej jechali. Uważam, że z szacunku dla Lee nie powinniśmy tego robić - podkreślił.
Davidsson bardzo pozytywnie wspomina Lee Richardsona. - W parkingu, jak i poza nim, to był dobry człowiek. Jak już wspomniałem, razem jeździliśmy na torze przez wiele lat. Zwłaszcza w Anglii spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, dobrze się razem czuliśmy. Kiedy sędzia po ósmym biegu oznajmił nam o jego śmierci, od razu wiedziałem, że nie mogę już jechać w tych zawodach - zakończył Szwed.
Jonas Davidsson dla SportoweFakty.pl: Kontynuowanie meczu było szalone
Tragiczna śmierć Lee Richardsona wywarła wielki wpływ na bodaj wszystkich żużlowców na świecie. Jeden z jeźdźców Stelmet Falubazu specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl opowiedział o tym, jak wspomina Brytyjczyka.