Michał Gałęzewski: Wróciłeś do gdańskiego klubu po kilku latach. Jak przyjęli to twoi dawni sponsorzy, którzy wspierali ciebie w Gdańsku?
Tomasz Chrzanowski: Mogę powiedzieć, że ucieszyli się z tego powodu, gdyż bardzo im zależało na tym, abym wrócił. Mówiąc szczerze, jak startowałem w Gdańsku przez kilka lat, to trudno mi było pozyskać tam indywidualnego sponsora. Większość moich darczyńców to były osoby, z którymi znałem się już od dawna. W tym momencie rozmawiam z potencjalnymi zainteresowanymi firmami, ale to jeszcze troszeczkę potrwa. Chciałbym wszystkie tematy pozamykać do zgrupowania, które odbędzie się w Szklarskiej Porębie. Z pewnością można przyciągnąć potencjalnego ofiarodawcę, jednak trzeba go do tego przekonać dobrymi wynikami osiąganymi na torze.
Gdańska drużyna jest bardzo nieobliczalna i wiele zależy od każdego z zawodników. Nie obawiasz się presji?
- Jeśli chodzi o presję, to mogę powiedzieć, że sam sobie jej nie narzucam. Póki co przygotowuję się do sezonu i staram się skoncentrować na swojej osobie. Jakaś tam presja zawsze będzie, to nieodłączny element.
Czy jazda w jednej drużynie obok takich mistrzów jak Nicki Pedersen mobilizuje, czy bardziej przeszkadza?
- Myślę, że mnie to mobilizuje. Miałem okazję startować z Nickim w Rzeszowie i zdecydowanie wpływało to na mnie motywująco. Na tym zawodniku można polegać, gdyż zawsze służy dobrą radą i pomaga. Szczególnie widoczne było to na meczach wyjazdowych i na torach, na których miał on okazję startować w Ekstralidze. Pomagał przykładowo odpowiednio ustawić motocykl.
Traktujesz przejście do Ekstraligi jako ostatnią szansę na zaistnienie w światowym żużlu na serio?
- Czy ostatnią szansę? Myślę, że jest to za ostro powiedziane. Przygotowuję się do sezonu i to pochłania większość mojego czasu. Im bliżej sezonu, tym czuję większy głód jazdy i złość sportową. To dobry prognostyk.
Żużlowcy często muszą radzić sobie z krytyką. Jak do tego podchodzisz?
- Nie trzeba być fanem komentarzy na portalach internetowych i ich czytać. Według mnie prawdziwy kibic to ten, który przychodzi na stadion i dopinguje zespół, a nie anonimowi krytycy.
Miałeś jakieś przemyślenia odnośnie tego, jak utrzymać taką formę, jaką prezentowałeś choćby w sezonie, w którym awansowałeś do cyklu Grand Prix?
- Oczywiście, że w mojej głowie znalazły się takie przemyślenia. Dzisiaj bardzo wyrównał się sprzęt. Wtedy akurat jeździłem na Jawach, a później podobnie jak praktycznie wszyscy zawodnicy na świecie przesiadłem się na GM-a. Trzeba było nauczyć się wielu nowych rzeczy. Pamiętam, że rok przed sezonem, w którym awansowałem do cyklu Grand Prix, miałem taką sytuację, że mój najlepszy silnik marki GM dałem Robertowi Kościesze, a on mi dał Jawę. Wtedy on miał bardzo dobry sezon i ja też. Później wszystko się zmieniło. Teraz większość zawodników jeździ na GM-ach i trzeba sobie z tym radzić. Technologicznie żużel poszedł bardzo do przodu.
Kilkakrotnie zmieniałeś kluby. Jak wygląda sprawa utożsamiania się z zespołem, w którym jeździło się wcześniej? Pozostaje jakiś sentyment?
- Na pewno pojawia się jakiś dodatkowy czynnik, dzięki któremu człowiek chce się pokazać z dobrej strony w takich meczach i… chyba tylko tyle. W większości niestety ustawienia motocykli z czasu jazdy w poprzednim klubie się nie sprawdzają i chęć pokazania się publiczności wychodzi w takich sytuacjach bokiem.
Czy zamiana klubów na takie, których kibice za sobą nie przepadają, nie sprawia, że dziwnie się czujesz podczas meczu?
- To prawda, że jeździłem w takich klubach. W końcu reprezentowałem barwy klubów między innymi z Gdańska, Grudziądza, Bydgoszczy i Torunia. Mogę jednak powiedzieć, że w zawodach nie takiej rangi już jeździłem. W moim przypadku im większa jest adrenalina, tym lepiej.
Jakie było dla ciebie najbardziej zaskakujące wydarzenie podczas kariery?
- Było kilka takich zdarzeń. Na pewno jednym z nich było to, jak uległem wypadkowi podczas kolizji z Gregiem Hancockiem w Gdańsku w 2005 roku. Byłem wtedy zwożony karetką na noszach. Wystartowałem jednak w powtórce, a dziesięć tysięcy kibiców Wybrzeża oglądało ten bieg na stojąco i krzyczało moje nazwisko. Kolejnym bardzo miłym momentem była chwila w Grand Prix Challenge. Byłem wtedy młodym zawodnikiem, a podjeżdżając pod taśmę czułem, że już za chwilę mogę stać się pełnoprawnym uczestnikiem cyklu Grand Prix! Wspaniałe uczucie.
Kibice widzą przede wszystkim wyniki i jazdę na torze. W tym okresie jednak szlifuje się żużlowe umiejętności w różny sposób. Jakie sporty najlepiej uprawiać zimą, aby być dobrze przygotowanym?
- Nie ma złotego środka. Wszystko musi być ustalone według indywidualnego podejścia, gdyż trzeba robić to, co się lubi. Trening nie może być jak za karę. Wszystko jest też uzależnione od tego, czy zawodnik przygotowuje się z drużyną, czy pod okiem indywidualnego trenera. Ja na przykład gram co niedzielę w hokeja, bo to było praktykowane w trakcie, jak byłem juniorem w Toruniu. Jeśli jest możliwość, to staram się grać w ten sport, jednak co oczywiste wszystko wiąże się z dostępnością lodowiska, bo chętnych do gry zawsze się znajdzie. Do tego dochodzą treningi na sali.
Teraz czeka ciebie zgrupowanie w Szklarskiej Porębie. Jakie masz przemyślenia w związku z tym? Lubisz wypady w góry?
- Jest to dla mnie kolejne doświadczenie, bo w różnych miejscach już byłem, a właśnie w Szklarskiej Porębie jeszcze nie.