Bo kiedy miasto na święta się stroi
Niejeden z nas o przyszłość się boi
Niejeden z nas w marzenia ucieka
Wierząc, że spełnienie gdzieś czeka.
A kto wie, czy za rogiem
Nie stoją Anioł z Bogiem?
I warto mieć marzenia
Doczekać ich spełnienia.
Kto wie czy za rogiem
Nie stoją Anioł z Bogiem?
Nie obserwują zdarzeń,
I nie spełniają marzeń?
Kto wie?
Kto wie?
Kto wie?
Niejeden z nas czasem robi jakiś błąd
Czasem się zdarza dwa razy pod rząd.
Ufa tym, co nie warci ufania,
Kocha tych, co nie warci kochania.
Ale, kto wie, czy za rogiem
Nie stoją Anioł z Bogiem?
I warto mieć marzenia
Doczekać ich spełnienia.
Kto wie czy za rogiem
Nie stoją Anioł z Bogiem?
Nie obserwują zdarzeń,
I nie spełniają marzeń?
Kto wie?
Kto wie?
Kto wie?
Jeśli zrobisz ten właściwy krok
Zanim znów upłynie życia rok
To wszystko będzie tak jak trzeba
Z udziałem lub bez udziału nieba.
A kto wie, czy za rogiem
Nie stoją Anioł z Bogiem?
I warto mieć marzenia
Doczekać ich spełnienia.
Kto wie czy za rogiem
Nie stoją Anioł z Bogiem?
Nie obserwują zdarzeń,
I nie spełniają marzeń?
Kto wie?
I to właściwie są moje życzenia świąteczne dla Was wszystkich Kochani, bo cóż tu dodać do tak cudnej piosenki zespołu Desu:
W tych pięknych okolicznościach przyrody (jestem w mojej urokliwej Bystrzycy Kłodzkiej - są bunkry i jest zajebiście, jakby powiedział Laska z filmu pt. "Chłopaki nie płaczą") łamię się z Wami opłatkiem, a gdybyście zapomnieli o opłatku, to tradycyjnie podzielimy się jajeczkiem, jak w filmie pt. "Rozmowy kontrolowane". Wesołych Świąt. Jest pięknie. Jak widzicie, ja też potrafię być sentymentalny, potrafię się wzruszać, potrafię być życzliwy i naprawdę nie jestem takim zwierzakiem, jakim mnie malujecie w swoich postach. Zupełnie nie znacie mnie jako człowieka i li tylko na podstawie moich felietonów (przyznaję, często złośliwych i przerysowanych, ale takie jest prawo tego gatunku dziennikarskiego) odsądzacie mnie od czci i wiary, i zalewacie oceanem swojej nienawiści. A ja odwrotnie: a priori przyjmuję, że każdy z Was jest dobrym i szlachetnym człowiekiem, tylko tak kochacie żużel i Wasze lokalne drużyny, że ta pasja nie zawsze pozytywnie Was nakręca i w internecie wylewacie na mnie kubły pomyj, gdy tylko za coś ośmielę się skrytykować Wasz klub. I ja to rozumiem, acz nie mogę Wam udzielić rozgrzeszenia, gdyż nie mam takiej niebiańskiej mocy sprawczej jak np. świątobliwy prezes-senator Robert Dowhan. Ten to lubi rozgrzeszać i wybaczać publicznie. Ja jestem za krótki na to. W swoim poście na "SF" napisał mu więc "Wyznawca":
Łaska Pańska swą miłościwą dłonią pogłaskała nasze marne jestestwo. My, prości i ułomni w swej grzeszności kibicowski ród dostąpiliśmy miłosierdzia Pana Roberta. Odpuściwszy nam, wybaczywszy winy obrazy majestatu nieskalanego czujemy się wyróżnieni. Czy godnymi jesteśmy, aby przyjąć owe wybaczenie? Wspólnymi siłami winni jesteśmy chociaż pomnik postawić Panu Prezesowi Senatorowi Robertowi Dowhanowi, dwa razy większy niż ten w Świebodzinie, szczerozłoty!! Projekt tegoż pomnika po akceptacji Pana Roberta widziałbym podobnież do Świebodzińskiego, z rękami rozpostartymi w geście "chodźcie do mnie zbłąkane owieczki, a ukoję wasze serca mym dotykiem i grzechy wam odpuszczę". Panie Robercie, wiem, iż niegodnym zaszczytu zwracać się do Pana nawet pośrednio, ale ja i moja rodzina dziękujemy Panu za tę łaskę i przyrzekamy przed snem - zawsze tańczyć labado w ramach wdzięczności, a i nie wątpić więcej w Pański majestat!
W podniosły czas wigilijny postanowiłem wyjaśnić Wam kilka spraw ludzkim głosem. Ta moja szczera wigilijna spowiedź ( a po trosze i polemika z Wami) zapewne wielu może zaszokować, bo w przeciwieństwie do różowego Roberta, żaden ze mnie święty. Taaa, to będzie bardzo osobisty, a nawet osobliwy felieton. I trochę niespójny, bo macie rację: czasem bywam za, a nawet przeciw - takie mną targają emocje. Przynajmniej jestem sobą, jestem prawdziwy. Dziś więc napiszę Wam, co mi na wątrobie leży i jak bardzo fałszywy mój obraz sobie zakodowaliście. I będzie dziś baaaaardzo, baaaardzo długo. Taka mała książka. Lektura na całe Święta. Dzień po dniu.
Jestem ze wsi, to słychać, widać i czuć
Urodziłem się we Wrocławiu, ale nie mam już serca do tego miasta, gdzie nie daje się już żyć. Ono fajnie wygląda tylko w nadętym pijarze. Tak więc mój ukochany dom - i tu pewnie Was zaskoczę - jest nie we Wrocławiu, ale 100 km dalej, w Bystrzycy Kłodzkiej, blisko górek. I ona czeka tam, czyli moja piękna żona, która z Bystrzycy właśnie pochodzi. I to tam spędzam najmilsze chwile, jak np. Święta. Czuję się wtedy jakiś taki bezpieczny, spokojny, wyluzowany, odcięty od wielkomiejskiego zgiełku i pośpiechu.
Jest gdzieś (w Bystrzycy) dom i ona (żona) czeka tam,
tak mi wróżka powiedziała.
Pamiętacie tego bluesa Breakoutów? Gdy krytykuję Wasz klub, to Wy - niczym uczniaki w piaskownicy - natychmiast odgryzacie mi się, żebym lepiej zajął się swoim Wrockiem. A ja się już bardziej czuję bystrzyczaninem. "Bystrzałka" ma ledwie 10 tysięcy mieszkańców, czyli Leszno to dla niej prawdziwa metropolia, że o Zielonej Górze czy o Gorzowie już nie wspomnę. Możecie więc się teraz śmiać, iż wiochmen ze mnie. I dobrze. Bylebyście już nie wyjeżdżali mi z tym całym Wrocławiem, bo strzelacie kulą w płot. Czasem po Waszych kibicowskich ekscesach proszę Was publicznie, byście nie robili wiochy. Ale to nie wielkość, czy położenie geograficzne danej miejscowości decyduje o tym, iż jest to wiocha zabita dechami, a tylko mentalność jej mieszkańców. Dedykuję te słowa żużlowym fanom z mniejszych ośrodków, którzy wyraźnie mają jakiś kompleks niższości, czemu dają wyraz w swoich internetowych wpisach, pełnych frustracji. I po co te kompleksy? Ja tam wolę moją małą "Bystrzałkę" od pieprzonego wielgachnego, za to zakłamanego, zadłużonego i zabałagnionego Wrocławia, gdzie dla mnie jest już za głośno i za duszno. Stary jestem. Spokoju mi trza i pięknych okoliczności przyrody. A dziś pójdę na prawdziwą pasterkę do bystrzyckiego kościoła i jak z miejscowymi pięknie rykniemy kolędy to aż… Bóg będzie się rodził w naszych sercach! Napalę w piecu, a ogień będzie radośnie buzował. I będzie pięknie.
Nie jestem kibicem żużlowym i mam w nosie, czy Sparta spadnie z ligi, i gdzie będzie jeździł Janowski!
Ja kocham (stanowczo zbyt duże słowo) inaczej. Żużel, bo kobiety to kocham normalnie i tylko je. Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki… Moja żona nawet twierdzi, że zbytnio lubię panie, inaczej mówiąc, rzekomo dziwkarz i erotuman (gawędziarz) ze mnie. Uważam to za fałszywe oskarżenie i tej wersji będę się trzymał. Hm, tu chyba pasuje piosenka zespołu "Dżem":
To tylko dwa piwa, to żaden grzech.
Godziny dwie z kolegami.
I o co te dąsy o piwa dwa
- też napij się mój kapralu.
Ciche godziny - ach kiedy miną.
Ciche godziny, radio tylko gra od niechcenia.
Czy tylko to moja wina?
Gdzie byłem pytasz - jak myślisz - gdzie?
Godziny mam nadliczbowe.
I po co te fochy, kamienna twarz.
Nie musisz brać tej mamony.
Ciche godziny, ach kiedy miną...
Skąd znam tę dziewczynę? Skąd mogę znać?!
- przez 8 lat w jednej ławce.
Nie mrugałem do niej - skąd ty to wiesz?
Ktoś dzwoni. Nie, to pomyłka.
Ciche godziny, ach kiedy miną...
No skoro to moja wina.
Ale wracamy do speedwaya. Dlaczego patrzę nań inaczej niż Wy, Drodzy Przyjaciele, albo i Nieprzyjaciele? Bo mnie pasjonuje ryk motorów żużlowych (zwłaszcza tych ze starym typem tłumika), specyficzny zapach spalin i walka na torze. To może być tylko trening, druga liga albo nawet liga amatorów. Ja i tak się cieszę. I dlatego wszystko mi jedno, czy Sparta Wrocław będzie jeździć w ekstra, pierwszej, drugiej, czy tylko w lidze amatorów. Mnie wsio rawno. I absolutnie nie dlatego, że nie lubię Sparty, czy źle jej życzę, a wręcz odwrotnie. Wszystkim klubom życzę jak najlepiej. Tyle że ja po prostu inaczej patrzę na żużel. On sam w sobie jest dla mnie wartością, a najbardziej to osobiście lubię się poślizgać po torze. Natomiast mam wrażenie, że Was od samego czarnego sportu bardziej obchodzą ewentualne sukcesy Waszej lokalnej drużyny (tak, w zdecydowanej większości jesteście tzw. kibicami sukcesu), które leczą jakieś dziwne - i dla mnie niezrozumiałe - Wasze kompleksy, i dają Wam asumpt do napinki oraz wywyższania się nad innych. Gdy Zielonka wygra z Gorzowem, to - nie wiem dlaczego - Falubazy od razu czują się lepszymi, wartościowszymi (chyba raczej bardziej dowartościowanymi) ludźmi od swoich sąsiadów, czyli "Kobylarzy", jak ich pogardliwe nazywają. I odwrotnie, gdy zwycięża Stal, to jej kibole poniżają wyznawców "Myszki Miki" krzycząc do nich: Na kolana!
Tak jest też w Tarnowie, Rzeszowie i wszędzie tam, gdzie kibice poszczególnych drużyn się nie lubią, czyli mają ze sobą kosę. To chore.
Macie hopla na punkcie speedwaya, a ja nie. Przynajmniej nie takiego. Nie jestem kibicem czarnego sportu sensu stricte. Co najwyżej, z sentymentu, jestem kibolem piłkarskiego Śląska Wrocław, ale też tylko tego starego, kiedy w młynie na Oporowskiej zasiadała nabojka. Romeo Zieliński, Jaskuła, Piwko i inni - to była fajna ekipa (śpiewaliśmy np.: "naucz się żyć, na widok Poznaniaka za brzytwę chwyć" i różne inne tam takie przeboje o Legii Warszawa, Pogoni Szczecin czy Arce Gdynia, ale tu niestety nie do zacytowania, bo dzieci czytają). Dziś prawdziwych hools już nie ma… No, a mnie obecnie - przyznaję się bez bicia - trochę głupio za te śpiewy. Grzechy młodości. Teraz dojrzałem. Inna sprawa, że kopana to inna, brzydsza bajka niż żużel, a przynajmniej tak powinno być. Speedway w swym założeniu ma być przecież sportem rodzinnym! Ale niestety nie zawsze taki jest.
Wczoraj na fejsbuku jakiś zielonogórski kibic "szlaki", żeby sobie umilić Święta, rozpamiętywał wspaniałą victorię Falubazu nad Gorzowem w półfinale play off. Ludzie, czy w Święta nie macie innych życiowych problemów?!
Powiem tak: dla Was żużel to Wasze życie, a dla mnie niekoniecznie. Dla mnie może on już… nawet nie istnieć. Dawno już się wypaliłem i mi spowszedniał. Przeszło mi. Przez kilka lat buntowałem się i nie napisałem ani słowa o speedwayu, a radziłem sobie wtedy w życiu bardzo dobrze. U mnie w domu w ogóle nie rozmawia się o żużlu. Moja żona może była ze mną na zawodach ze 3-4 razy, a dzieci jeszcze mniej. Teraz troszkę się to zmieniło, gdyż mój młodszy syn Krystian, czynny bokser, ale jednocześnie instruktor pięściarstwa i masażysta, bezpłatnie jako wolontariusz, pomaga Tomaszowi Skrzypkowi i masuje żużlowców Sparty (a także piłkarzy Śląska). Nawet zabrali go ze sobą na sławny, decydujący mecz do Tarnowa. Ale to dopiero ostatnio.
Żeby nie było, że z Was szydzę. Nie. To nawet fajnie, że macie tę swoją pasję (żużel), która Was tak napędza. Ludzie bez pasji są martwi. Moje pasje to jazda na żużlu (gorzej z oglądaniem), ściganie się w rajdach samochodowych, boksowanie, lotnictwo i morze. Ale te moje pasje nie przesłaniają i nie wypełniają mi całego życia. Nie stanowią o moim jestestwie i istnieją dla mnie rzeczy ważniejsze od nich. Są tylko ubarwieniem moich dni na tym padole.
Zobaczcie więc jak się ośmieszacie, gdy do faceta, który ma już w dupie cały ten żużel (powtarzam: poza tym, że sam lubię jeździć), wypisujecie: - Czekański skrytykowałeś Unię Tarnów (za świństwo, jakie chciała zrobić Ułamkowi i Kasprzakowi), bo się mścisz za to, że Janowski uciekł ze Sparty do "Jaskółek".
Jakby mnie to cokolwiek obchodziło. Dla mnie "Magic" może jeździć nawet na Marsie. Sympatyczny Maciek jest moim młodszym kolegą, ale zwłaszcza koleguję się z jego ojcem Piotrkiem (mówię Wam, jakie pyszne kiełbachy on kręci, znaczy się, wytwarza: miodzio!). I oni obaj uznali, że "Magic" będzie miał lepsze warunki do sportowego rozwoju w Tarnowie u boku Hancocka i jego teamu, czyli Rafała Haja oraz Bodzia Spólnego. No i więcej tam zarobi, co w drogim speedwayu ma ogromne znaczenie. Mieli prawo dokonać takiego wyboru i trzeba to uszanować. I życzyć im samych sukcesów. Można mieć drobne pretensje do Maćka, że zbyt późno podziękował wrocławskim kibicom za wieloletnie wsparcie i przez pewien czas nie odbierał telefonów od miejscowych dziennikarzy. Tajniaczył się i tyle. Ale dalej jesteśmy kolegami, do tego stopnia, że w garażu Janowskich obok motorów "Magica" i Hancocka stoi moja żużlowa maszyna, poskładana dla mnie przez Tomka Golloba, a w zasadzie pewnie przez jego świetnych mechaników.
Zapytacie więc zapewne: - Bartolo (tak do mnie mówi żona i najbliżsi przyjaciele), skoro speedway zwisa ci skisłym kalafiorem, to czemu o nim piszesz?
Odpowiem tak: dla kasy - jestem zawodowcem, za darmo piszą tylko grafomani, prawdziwy dziennikarz to taki, który z tego zawodu utrzymuje siebie i rodzinę - i dalej: piszę o speedwayu także z przyzwyczajenia i dlatego, że się trochę na tym znam, i wciąż mogę ludziom powiedzieć coś ciekawego o kulisach tego sportu. A to, że nie jestem jego zwariowanym fanem i nikomu nie kibicuję (albo odwróćmy: kibicuję wszystkim zawodnikom i drużynom bez wyjątku), to tylko pozwala mi ocenić chłodnym okiem, to wszystko co się w tym żużlu wyrabia. A wyrabia się, oj, wyrabia!
No właśnie, kiedy tylko skrytykuję jakiś klub, to jego fani natychmiast odbijają piłeczkę: a w Sparcie to, a w Sparcie tamto, a w Sparcie siamto!
A cóż mnie to obchodzi? Jeśli Sparta rzeczywiście coś przeskrobała, to powinna ponieść karę, jak wszystkie inne kluby w takiej sytuacji. I co ja teraz (od końca 1997 roku zresztą) mam wspólnego z WTS-em jako klubem, poza tym, że ostatnio lubię zajrzeć do moich przyjaciół Piotrka Barona i Henia Jaska na trening, żeby sobie pojeździć? Nie tak dawno, w okresie transferowym, zawitałem do tego klubu, żeby sobie prywatnie pogadać z "Pierem Barrą", a tu wpadła pani prezes Krysia i syknęła na mnie: - Przyszedłeś szpiegować jako dziennikarz!
Zrobiło się nieprzyjemnie. Na szczęście, Piotrek Świderski przytomnie rozładował sytuację mówiąc: - Pani prezes, Bartek wpadł do nas nie jako dziennikarz, tylko jako zawodnik, który z nami trenuje.
No i było już znacznie cieplej.
Tak więc ze Spartą też mi nie wyjeżdżajcie, bo to nie ma żadnego sensu. Ja nawet nie bywam na wszystkich meczach WTS-u na Olimpijskim!
W sumie staram się nawet Was zrozumieć. Jeśli we Wrocku padnie żużel, to owo cholerne miasto i tak będzie miało dla mnie bogatą ofertę artystyczną i sportową. Imprezy najwyższego krajowego, a czasem nawet europejskiego lotu. Kiedy tu polegnie speedway, to słońce nadal będzie wschodziło, a setki klubów, pubów, dyskotek, opera, filharmonia, sale koncertowe, teatry, muzea i stadiony sportowe wciąż będą czynne, i będą tętnić życiem. Być może nawet nie zauważę braku żużla. Szokujące? Ale prawdziwe. A w mniejszych ośrodkach, gdy przestaje istnieć lokalna speedwayowa drużyna, to rzeczywiście robi się szarość, beznadzieja i nijakość, tylko psy dupami szczekają, i jeno się powiesić. I absolutnie nie chcę tu nikogo obrażać, tylko piszę, co myślę, a ponadto pamiętajcie, że w sercu czuję się przecież mieszkańcem małej Bystrzycy Kłodzkiej (aczkolwiek większość czasu, niestety, z przykrością wciąż muszę spędzać we Wrocku).
Taż nie słyyyychać? Taż ja batiar z Wrocłaaaawia jest
Kiedy pisałem o niedawnym (nie)sławnym tarnowskim numerze, to o meczach "Jaskółek" z "Żurawiami" żartobliwie zapodałem, że to "ukraińskie derby". Bo mnie podpuściliście w swoich postach. Tarnowianie przecież nazywają Rzeszów Ukrainą ( a ponoć czasem Józkami, bądź Brzeszczotami), ci zaś rewanżują się im trochę wieśniacko brzmiącym określeniem Buczoki.
Wybrane z forum Unii Tarnów :
Jest taki jeden mecz w sezonie, w którym wszystko jest dozwolone. Derby to zawsze rzecz święta. Lokalny derbowy szowinizm przechodzi z pokolenia na pokolenie. U mnie w rodzinie zawsze derby były najważniejsze i święte odkąd pamiętam. Na tym meczu szowinizm już powinien być napisany na bilecie wstępu. Bo nie ma litości dla skur….ów. Unia może z każdym przegrać, ale nie z Rzeszowem.
Ale oczywiście Wy i tak powiecie, że to ja podsycam waśnie tarnowsko-rzeszowskie, bo o nich piszę… i je piętnuję.
A co znalazłem o tych dwóch klubach w internecie (chyba nie są to najświeższe i najdokładniejsze informacje, lecz śmieszne, więc przytaczam):
Nonsensopedia: Unia Tarnów - klub żużlowy znajdujący się w Tarnowie, pomiędzy Biadolinami Radłowskimi a Pogórską Wolą. W 2004 i 2005 roku Unia Tarnów sięgała dwukrotnie po drużynowe mistrzostwo Polski, niestety później zabrakło pieniędzy nawet na waciki dla juniorów. W 2009 roku Unia awansowała do Ekstraligi (z braku chętnych). Prostacy, Buczoki - tak nazywa się kibiców Unii. Jak przystało na porządnych kibiców, posiadają forum założone na domenie fora.pl. Niestety u Buczoków bardzo kuleje geografia, ponieważ nigdy nie mogą pojąć, że Ukraina zaczyna się za Przemyślem, a nie tuż przed Rzeszowem. Najlepszy tarnowski zespół rockowy stworzył hymn pt. "Unia Pany". Nie ma go nawet na YouTube. Warto dodać, że najlepszy tarnowski żużlowiec czyli Janusz Kołodziej w pięknym stylu wywalczył brązowy medal w indywidualnych mistrzostwach Polski w Toruniu, mimo, że jechał na tym torze pierwszy raz, ale to wina tego, że miejscowemu Jagusiowi podłożono flaszkę w parku maszyn, a Miedzińskiego poczęstowano blantem, którego wypalił już przed pierwszym biegiem. Po kilku zupełnie nieudanych sezonach w "Ekstralipie", w 2012 roku drużyna z Tarnowa będzie mieć w składzie takich zawodników jak Hancock, Kołodziej, Janowski, Vaculik, Madsen, Gomólski czy Kostro, czyli być może w końcu coś pokażą, a wreszcie nie będą się kompromitować.
Nonsensopedia: Stal Rzeszów - klub prawie wielosekcyjny, znajdujący się w Rzeszowie, pomiędzy stacją Shella, a brudnym Wisłokiem. W 2008 roku potęga rzeszowskiego żużla solidarnie spadła do niższej ligi razem ze swoim rywalem zza miedzy - Unią Tarnów. Do rekordów Ginesa przeszedł fakt wygrania jedynie 3 meczów na własnym stadionie. Stal nie ma swojego obiektu. Jeździ na stadionie miejskim. Potężna XX wieczna ruina. Nie spełnia żadnych wymogów dla niepełnosprawnych. Jego symbolem są cztery ledwo stojące jupitery (osrane przez futbolowych Resoviaków), toalety pamiętające czasy lat czterdziestych, oraz długi jak lotnisko tor żużlowy. Pojemność: 10 tys.(5 tys. połamanych ławek oraz 5 tys. niewygodnych krzesełek, oświetlenie: 500 luksów (murawy stadionu), 900 luksów (nowe oświetlenie toru). Ciężko rozgrywać mecze po zmroku, bo oświetlenie jest jednak słabowite (bez przesady z tymi drwinami, bo jak słyszę, stadion Stali jest teraz modernizowany - dop. B. Cz.). W trakcie zawodów sponsorzy bardzo dbają o swoich potencjalnych klientów, zapewniając im soczyste kiełbaski oferowane przez firmę "Sokołów"! Również władze klubu opatentowały sposób sprzedawania słonecznika za 13gr, 7up w przeterminowanej puszce oraz suchych bułeczek-sucharów drugiej świeżości, do kupna których zachęca przed każdym meczem niezastąpiona ciocia Krysia, z którą klub chyba podpisał dożywotni kontrakt. Anonimowi frustraci - nazwa grupy kibiców Stali Rzeszów, która została założona przez prezes sekcji żużlowej, Martę Półtorak. Jak przystało na porządnych frustratów, plują w twarz byłej pani prezes, sponsorom klubu oraz samym sobie. Hymn Stali Rzeszów został skomponowany po kilku piwach i wódce z lodem przez rzeszowski zespół rockowy Monstrum. Niestety w 2008 roku został on zastąpiony przez utwór śpiewany przez dzieci z Tarnowa na cześć Marmy Polskie Folie. Żużlowcy Stali Rzeszów w ostatnich latach mieli wybitne osiągnięcia. Do najbardziej efektownych można zaliczyć glebę Bohumila Bhrela na prostej startowej podczas, gdy jechał prowadząc na jednym kole. Inne osiągnięcia mistrzów z Rzeszowa ograniczają się do spraw finansowych. Przykład: Karol Baran - pokłócił się z panią prezes o 10 ... dolarów. Ta suma okazała się wystarczającym powodem by podać klub do sądu. O mały włosy sędzia by się pomylił i rozwiązał klub, jednakże ówczesny sponsor, żółwiowy Greinplast, zapłacił. Do dziś kibice tracą kasę na bilety. Rune Holta – przez błąd prezydenta jedyny na świecie Norwego-Polak, pokłócił się w połowie sezonu z trenerem o 2 złote i odszedł... bye, bye!
Widzicie, jakie złośliwości o Was wypisują i jak jesteście, przynajmniej przez niektórych, postrzegani w internecie? Oj, ładnie tam pociągnęli z Was łacha tarnowianie i rzeszowiacy. I od razu zaznaczam, że ja tego nie pisałem! A Wy gadacie, że ze mnie taki złośliwiec. Widać, są lepsi ode mnie. Powiecie, że to taki wasz lokalny folklor i nic mi do tego. Tak samo gadają Kargule z Zielonki i Pawlaki z Gorzowa. A mnie się taki folklor w żużlu nie podoba, w ramach którego ludzie obrzucają się wyzwiskami, a czasem i kamieniami. I gdzie jest nienawiść oraz dochodzi do bójek. Zresztą nie dotyczy to tylko tych czterech wspomnianych wyżej klubów. Np. pomazanie stadionu Smoczyka przez kilku wrocławskich nygusów było haniebne. Od razu ostro ten wandalizm skrytykowałem, ale oczywiście nie raczyliście tego zauważyć.
Za to, gdy tylko napisałem, zresztą Waszym żargonem, o "ukraińskich derbach", to natychmiast oskarżyliście mnie, że nie szanuję mieszkańców wschodnich rejonów Polski, ani w ogóle ludzi ze Wschodu. Bez sensu. Mój ojciec urodził się w miejscowości Sopoćkinie pod Grodnem, czyli na terenie dzisiejszej Białorusi. Naszą rodzinę (dziadek Mietek walczył w Legionach Piłsudskiego) wywożono na Syberię, ale uciekła, czy wykupiła się z transportu. Tak więc, gdy ktoś mnie pyta: - Skąd jesteś Bartek?
To śpiewnie odpowiadam niczym rasowy kresowiak: - Taż nie słyyyychać? Taż ja batiar z Wrucłaaaawia jest!
Pomyślcie więc sami: jak więc mógłbym nie szanować ludzi ze wschodnich szańców Polski, skoro tam mam własne korzenie?
Niektórzy tak mnie bezinteresownie nienawidzą, że piszą, iż skoro wymawiam te swoje twarde rrrrr, to pewnie z pochodzenia jestem… Niemcem. Brrr, a ja przecież nie wymawiam "r" i mówię jabajbaj. Inni szydzą, że… mam twarz konia. Konia, który mówi i pisze? To znaczy, że dziewczyny jakoś lubią koniki, bo nie narzekam. Rozumiem, że z tego ktosia, który to napisał w swym poście, jest istny Belmondo. Nie powiem tu z czym na czole.
Żużel znam tylko z telewizji?
Jakiś wesołek zapodał w necie, że ja - podobnie jak sympatyczne toruńskie dziecię neostrady, czyli niejaki night - znam speedway tylko z telewizji. Trzeba być wyjątkowo złośliwym, albo interesować się żużlem najwyżej od dwóch lat, żeby coś takiego zarzucić facetowi (czyli mnie), który już w 1974 roku jeździł w szkółce żużlowej, a jako mechanik - pomagier od zmieniania kół i zalewania motoru paliwem, podróżował ze swym kumplem Robertem Słaboniem po turniejach Złotego Kasku i IMP; facetowi, który na przełomie lat 70. i 80 w Londynie co tydzień chadzał na mecze Hackney i Wimbledonu, a czasem zasuwał też do Eastbourne; facetowi, który był menedżerem trzech drużyn ligowych: Sparty ASPRO, Atlasa Wrocław i Iskry Ostrów i który był szefem IMŚ Marka Lorama, a w Pucharze Europy także Sama Ermolenki, dalej: championa długiego toru Kelvina Tatuma, czy IMŚJ Chrisa Louisa i Piotrka Protasiewicza, że o innych sławach już nie wspomnę; który był szefem biur prasowych i współorganizatorem mistrzowskich imprez we Wrocławiu; który na żywo oglądał finały IMŚ na Wembley w 1981 roku, w Goeteborgu (1977 i 80.), w Monachium w 1989 r., że o polskich finałach, w tym o turniejach GP już nie wspomnę. Ani o swej dziennikarskiej pracy (od 1976 roku - szmat czasu minął!).
Jeżeli byliście i jesteście bliżej speedwaya niż ja, to serdecznie gratuluję i podziwiam.
Jam od macochy
Talleyrand (fajna ksywa) napisał mi, że "środowisko żużlowe traktuje mnie po macoszemu". Skąd takie informacje? Aaaaa, to dlatego dzwonią do mnie Tomek Gollob, Jarek Hampel, Seba Ułamek i inni? To dlatego w koleżeńskim podarunku dostałem od Hampelka i Krzyśka Słabonia buty, rękawice i okulary do żużla, a od "Gallopika" nawet cały motor do jazdy na "szlace"? To dlatego mam takie dobre układy z "Dobrusiem", "Skórą" i innymi? To, dlatego z szefem GKSŻ Piotrkiem Szymańskim i jego zastępcą Adamem Krużyńskim niemal codziennie wymieniamy się mejlami na temat różnych sytuacji w żużlu i regulaminów? To dlatego prezes PZM Andrzej Witkowski czasem w mediach odwołuje się do jakiejś mojej wypowiedzi? To dlatego ludzie z GKSŻ zaprosili mnie na piłkarski mecz Polska-Włochy, gdzie na trybunach nowego wrocławskiego stadionu siedziałem honorowo w otoczeniu naszych speedwayowych notabli? To dlatego GKSŻ i PZM nominowały mnie minionej zimy do nagrody dla żużlowego dziennikarza roku (wygrał mój znakomity kolega redakcyjny ze "SF" red. Stefan Smółka, któremu serdecznie gratuluję, ale byłem nominowany!)? To dlatego mam dobre towarzyskie układy z Dowhanem, Komarnickim, Dworakowskim, Stępniewskim, Martą Półtorak, z Maślanką i innymi prezesami klubowymi? Itp., itd.
Drogi Talleyrandzie, tyle wiesz, ile zjesz. Złość na mnie zabija w Tobie rozsądne myślenie. Życzę Ci, żebyś w życiu był traktowany tak "po macoszemu", jak mnie traktuje środowisko żużlowe. Czyli życzę Ci jak najlepiej.
Czy muszę się czuć sfrustrowany?
Kiedy nie macie żadnych merytorycznych kontrargumentów (a na ogół nie macie), to w swej zapiekłej nienawiści piszecie w postach, że krytykuję Wasz klub, albo Was za Wasze nieodpowiednie zachowanie na stadionie, bo jestem sfrustrowany. Że byłem słabym żużlowcem i teraz odreagowuję to w swoich felietonach. Generalnie, to ja w ogóle nie byłem żużlowcem, bo nie zrobiłem licencji. Ale zamierzam ją zrobić niebawem. "I warto mieć marzenia, doczekać ich spełnienia". A co do wieku (mam już 52 lata), to w USA turnieje nadal wygrywają 56-letni Schwartz czy 54-letni Faria. A 62-letni Serenius w ice speedwayu? Andrzej "Niezatapialny" Huszcza też zasuwał na "szlace" w wieku 50 lat. Tyle się bowiem ma wiosen na karku, na ile człowiek się czuje. Ciekawe, czy Wy mając 52 lata odważylibyście się wsiąść na motor żużlowy? A nawet teraz. Pojechalibyście lepiej ode mnie, choć jesteście dużo młodsi? 20 metrów i orzeł na plecach? Jak ten kolo z filmiku, który znajdziecie pod tym adresem (wkleił go chyba jakiś Falubaziak, bo bardzo to złośliwe wobec Gorzowa):
Że nie jest to takie proste, przekonał się sam mistrz olimpijski w gimnastyce Leszek Blanik, co mogliście obserwować w telewizyjnym magazynie "Wokół Toru". A także syn Lecha Wałęsy - Jarosław, który szybko obalił się na gdańskim torze. A ja pod koniec minionego sezonu na 3.-4. treningu u Piotrka Barona (i Henia Jaska) jechałem ślizgiem prawie cały łuk, tylko hamowano moje zapędy, żebym się przedwcześnie nie połamał. Jak jechałem na 3. treningu, możecie zobaczyć w 17 minucie i 30 sekundzie tego filmiku:
A to przecież dopiero początek (po wielu, wielu latach). Widział to na własne oczy Marcel Kajzer, widział Maciek Janowski, widzieli i inni. Możecie zapytać. I chwalili mnie za odwagę i szybkie postępy. Czy muszę więc czuć się sfrustrowany? A niby dlaczego?
Jako młody bokser przywoziłem medale z juniorskich imprez pięściarskich, byłem agresorem w ringu i miałem nokautujący lewy sierpowy, a potem już jako menedżer bokserskiej Gwardii Wrocław zdobyłem z nią brązowy krążek w DMP i miałem w drużynie kilku IMP. Czy muszę czuć się sfrustrowany? A niby czemu?
W 2000 roku byłem na piątym miejscu wśród polskich pilotów w rajdach samochodowych w grupie N i na dziesiątym w "generalce" na grubo ponad stu startujących (możecie sprawdzić w internecie). Stawałem na podium grupy N w prestiżowych rajdach o mistrzostwo Polski, a nawet Europy. Wraz z moim drajwerem, naszym 300-konnym mitsubishi lancerem EVO V, śmigaliśmy 200 km na godz. na prostych i 160-170 kilosów po wąskich i krętych dróżkach między drzewami i przepaścią (a ja nie mogłem się pomylić dyktując trasę, bo inaczej szpital lub cmentarz), i ścigaliśmy się z Hołowczycem, Kuligiem, Kuzajem, Kucharem, czy nawet z Rovanperrą. Do tego mam niebieski pas w filipińskiej sztuce walki- kalaki (także na rattanowe kije i noże).
Jeżeli więc w sporcie osiągnęliście więcej ode mnie, to chapeau bas, czyli kapelusz z głowy przed Wami! I podziw.
Za moją żoną, atrakcyjną biznesłumenką, masowo oglądają się na ulicy faceci. Czy więc muszę się czuć sfrustrowany, że sypiam z piękną lasencją, na widok której ślinią się różni kolesie? Nigdy w życiu. Do tego mam udanych dwóch, już w zasadzie dorosłych, synów. I całe mnóstwo oddanych przyjaciół oraz kumpli.
Wcale nie chcę Wam tu wmówić, że jestem jakiś tam superman, macho i wybitna jednostka. Nie, jestem tylko zwykłym (a nawet skromnym, bo nigdy nie zadzieram nosa) równym facetem, lecz jakże spełnionym i szczęśliwym. Oczywiście, forsy by się przydało więcej, a alkoholu znacznie mniej, lecz ogólnie nie narzekam, choć jak każdy miewam gorsze dni.
Tak, ajem heppy man. Naprawdę, nie mam absolutnie żadnych powodów do frustracji. Zgrzeszyłbym.
Młode pióro
Inny hejter zapodał w swoim poście, że słaby ze mnie dziennikarz. Być może, nie mnie to oceniać. W 2006 roku zostałem wybrany najlepszym dolnośląskim dziennikarzem sportowym i w tym samym czasie wybrano mnie najlepszym polskim dziennikarzem piszącym o boksie i innych sportach walki w internecie. Byłem też nominowany w kategorii dziennikarz prasowy. Uroczystość wręczenia nagród odbyła się w świetle kamer, przy zapełnionych trybunach, na warszawskim Torwarze. Mnie wręczyli "Stanleya" były wicemistrz olimpijski i jednocześnie europejski champion w boksie Wiesław Rudkowski oraz znana aktorka Joanna Liszowska. Wiersz na tę okazję czytał sam Daniel Olbrychski. Był Dariusz Michalczewski, Jerzy Kulej i inne sławy.
A jeśli chodzi o żużel, to otrzymałem tytuł dziekana speedwayowych dziennikarzy. Cyklicznie publikują mnie "SF", "Tygodnik Żużlowy", teraz dostałem propozycję współpracy z www.tvp.pl, a w telewizyjnym "Wokół Toru" mam swój stały felieton. I jakoś mnie nikt nie wyrzuca. To może jednak nie jestem aż tak słaby? Kiedyś byłem też korespondentem londyńskiego "Speedway Star".
O mojej przygodzie ze "Sportowcem" już wiecie. Byłem też kierownikiem działu sportu i sekretarzem redakcji prestiżowej i tak miłej mi "Gazety Wrocławskiej".
Pewnie, że są lepsi ode mnie. Uważam, że obecnie najlepszym polskim dziennikarzem żużlowym (i nie tylko) jest red. Wojtek Koerber właśnie z "Gazety Wrocławskiej". Fajnie, z biglem pisze o "szlace", do tego zwykle ma najbardziej gorące info. To on jako pierwszy wyśledził i podał w "Gazecie", że za Bjerrego Sparta bierze Lindgrena, a potem, że dokupiła też Woffindena.
Inny kibol na necie w swej niechęci do mnie walnął niczym gołąb na parapet, że ja w tym frywolnym stylu pisałem już w latach 90. i jak dotąd nic nie wydoroślałem. Co za bzdura! W latach 80. w "Sportowcu" i w latach 90. w "Tygodniku Żużlowym", co łatwo sprawdzić w archiwum, akurat pisałem bardzo stonowanym, poważnym, wręcz sierioznym językiem. Owszem, uważano mnie już za, hm, "wschodzącą gwiazdkę sportowej żurnalistyki", a przynajmniej tak mi wmawiano, no i przyznawano nagrody za teksty, ale byłem wtedy jeszcze szczyl i nie śmiałem epatować swoim własnym stylem, językiem i sznytem. Dopiero, gdy ugruntowałem swoją pozycję w dziennikarstwie, to zacząłem pisać tak, jak mi w duszy gra i zgodnie z moją osobowością, tudzież charakterem oraz temperamentem. I jest jak jest. Bo ja właśnie taki jestem. Naturalny. Inaczej: naturszczyk. Nikifor taki, znaczy się.
W latach 70. i 80. bardzo modny był, adresowany raczej do młodzieży, tygodnik "Razem". Ostatnią stronę, jajcarską, podaną właśnie młodzieżowym slangiem tworzył już śp. red. Marian Butrym, dziennikarz muzyczny. Wszyscy myśleli, że to jakiś swawolny junior Dyzio, a to był już dojrzały facet! Bo powtarzam: nie metryka jest ważna w życiu.
Teraz kibicuję Falubazowi
Wiecie, że w minionym sezonie kibicowałem Staleczce Gorzów, bo ten zasłużony klub bezskutecznie czeka na swój kolejny tytuł DMP już od 1983 roku. Szkoda mi "Komara" i jej kibiców. I nadal będę trzymał za nią kciuki. Ale kibicowałem też ambitnej Sparcie i Czewie, bo one były skazywane na spadek, a dzielnie stawiały się faworytom. Kibicowałem również królowej Unii Leszno, gdyż ona wielce bazuje na swoich wychowankach, co mi się podoba, a poza tym, była trapiona serią kontuzji oraz słabą formą "Koldiego". Teraz najbardziej będę jednak chyba kibicował mistrzowskiemu Falubazowi, gdyż przez głupi przepis o jednym grandpriksowiczu w drużynie, musiał on się pozbyć Hancocka, zaś "Protaś" musiał zrezygnować ze swoich marzeń o GP. Przecież nie będzie dokładał do interesu, a gdzieś trza zarobić. Najlepiej w Falubazie właśnie. Zresztą "Myszka Miki" to najlepszy klub w Polsce i wciąż ma najgorętsza publikę (gdyby jeszcze nie ten nowy gniazdowy…). Ale tradycyjnie będę ściskał kciuki także za drużyny, które uważane są za najsłabsze i którym prorokuje się degradację.
Kiedy "Magia Falubazu" była naprawdę magiczna i ją mocno chwaliłem w mediach, to tzw. elita Gorzowa śpiewała: "Je…ć Czekańskiego", co widziałem i słyszałem na jutiubie. Teraz, gdy wytknąłem grzeszki zielonogórzanom, to jestem ich wrogiem publicznym number one, za to wytyka mi się sympatyzowanie z żółto-niebieskimi. Co za bzdura! Przecież ja wszystkich traktuję równo!
Kumpelstwo z Gollobem
Tak, radziłem kiedyś Tomkowi Gollobowi, żeby już zakończył karierę żużlową. Tak, doceniając jego klasę sportową, jednak żądałem, żeby zrezygnował z funkcji kapitana naszej reprezentacji po tym, jak publicznie zgodził się na obniżkę przez prezesa "Komara" (a i tak lubię tego sympatycznego i kolorowego gorzowskiego prezia) swoich wielgachnych honorariów aż o 30%. Tomek nie pomyślał wtedy o biedniejszych żużlowcach, którzy w powołaniu się na jego przykład byli przymuszani przez kluby, żeby także rezygnowali z części swoich pieniędzy. Krytykowałem "Gallopika" za mnóstwo innych rzeczy. Ale trzeba być wielkim nienawistnikiem, żeby nie dostrzec przemiany w Gollobie, który dojrzał i jest już innym, lepszym człowiekiem niż dawniej. Chętnie bierze udział w licznych akcjach charytatywnych, w parku maszyn pomaga juniorom, a na torze ciągnie ich w parze za uszy na 5:1. Nie myśli już tylko o sobie, jak to drzewiej bywało. A ileż to razy w DPŚ ratował nam tyłki? Ostatnim razem w Gorzowie nie było inaczej. Za to należy mu się szacunek.
A było tak: na balu "Tygodnika Żużlowego" na początku 2010 roku udałem się do bufetu po browar, a Tomek (pojawił się już bez Brygidy) podszedł do naszego stolika i zapytał moją żonę, czy mógłby ze mną pogadać. Pewnie, że tak! Przysiadł się więc z sokiem pomarańczowym i zaczął snuć opowieść o tym, jak to na Małyszu też kiedyś postawiono kreskę, a on dotrwał do igrzysk olimpijskich w Vancouver i zdobył tam dwa srebrne medale!
- Dlaczego więc mnie już skreślacie? Ja przecież jeszcze mogę zostać mistrzem świata!
Bardzo otworzył się wtedy. Mówił o swoich lękach, że nie boi się wypadków, a tylko tego, żeby kibice zawsze byli zadowoleni z jego jazdy. Mówił o tym, iż tydzień wcześniej chorował i cierpiał. Że marzy o tym i jest przekonany, iż wieku 70 lat wciąż będzie bardzo sprawnym człowiekiem (hm, czyżby chciał jeszcze startować mając 70-kę na karku?) i spokojnie dożyje w zdrowiu do setki. Bo prowadzi się bardzo po sportowemu. Mówił dużo. Otoczył nas wianuszek dziennikarzy i balowiczów, gdyż wietrzyli sensację, i liczyli, że Gollob z Czekańskim skoczą sobie do gardeł. Nic z tego.
Tomek rzekł: - Bartek ja rozumiem, że to twój zawód i musisz mnie skrytykować, jeśli słabiej pojadę, albo coś przeskrobię, lecz proszę, obniż trochę w swoich felietonach poziom agresji w stosunku do mnie, okaż życzliwość i pomóż mi zdobyć mistrzostwo świata.
- Ok. Tomek, sztama. Tak będzie - odparłem i tak się zaczęło nasze kumpelstwo. I co? "Gallopik" wywalczył IMŚ? Wywalczył. Oczywiście, żadna, ale to żadna w tym moja zasługa. Po prostu, nie wnerwiałem go już swoimi tekstami, nie rozpraszałem i nie przeszkadzałem.
Tomek zaś okazał się wspaniałym kumplem i świetnym człowiekiem. Tak, w ramach koleżeńskiej pomocy złożył (a raczej pewnie jego majstrowie- dziękuję!) dla mnie motor żużlowy. Da mi do niego zapasowe części i kask, bo w moim - przywiezionym przeze mnie ze Szwecji - jeździ utalentowany szkółkowicz Sparty Dawid Bębas (ja z kolei zasuwałem na fajnej jawce od zaprzyjaźnionej rodziny Bębasów). Ale nie jest to żadna łapówka. Tomek jest zbyt inteligentnym facetem, żeby mu przyszło do głowy, by mi zaproponować: ja ci dam motor, a ty pisz dobrze o mnie i o Stali Gorzów, za to źle o Falubazie. Nigdy taka sugestia nie padła, zresztą u mnie by to nie przeszło. Bo Falubaz i Stal mają u mnie dokładnie takie same fory.
Owszem, w stresie startowym Tomkowi jeszcze zdarzają się sytuacje typu: "Damian, k…a, po co kradniesz start!". To do Balińskiego podczas GP w Lesznie. "Gallopik" też miewa jakieś scysje z falubazową telewizją, ale ja widziałem, że jej przedstawiciele potrafią być nachalni, a do zawodnika tuż przed meczem lepiej nie podchodzić, gdyż jest w takim napięciu. Tu nie chodzi tylko o udany występ, ale i o zdrowie, czy życie.
Powiem Wam tak: fajnie mieć takiego kumpla jak Tomek Gollob. W miarę często dzwonimy do siebie. W każdym razie, jesteśmy w kontakcie. I powiem Wam: on jeszcze wróci na światowy tron, bo nikt tak nie powozi żużlówką jak nasz De Tomasso. I proszę, nie ubliżajcie mi za to, że się koleguję z Gollobem, bo cóż mnie obchodzi, że go tak nie lubicie. Zresztą tak samo jak i mnie. Przynajmniej niektórzy z Was.
Szopka Świąteczna, czyli PZM rozdaje pod choinkę licencje i robi sobie jaja z własnych regulaminów
A dziś za świąteczną szopkę niech robi gorąca jeszcze decyzja PZM o przyznaniu klubom licencji, m.in. także Włókniarzowi Częstochowa, który przekroczył termin spłaty swoich długów (30 listopada). Ale nie tylko o "Medaliki" tu chodzi. Kilka innych klubów też nie było lepszych. No ale cieszcie się, bo w końcu macie te swoje licencje w świątecznym podarunku pod choinkę od PZM, który na tę okoliczność olał własne regulaminy. Czyż nie szopka? Szopka. Główny aktor: prezes Witkowski. Jego kwestia przewodnia: - Nie chcem, ale muszem "dla dobra polskiego żużla".
Czyli dziadostwa i przyzwolenia na wirtualne kontrakty oraz na robienie w konia zawodników w naszym ligowym speedwayu ciąg dalszy. Aż kiedyś to wszystko pieprznie z takim hukiem, że chyba dopiero wtedy wszyscy się obudzą i zobaczą w jakim bagienku żyją. Co Wam wszystkim przepowiadam.
Siedzi baca na gałęzi drzewa i piłuje ją przy samym pniu. Przechodzi turysta i mówi:
- Baco, zaraz spadniecie!
- A tam, głupoty godos, panocku - rzekł baca i piłował dalej. Nagle z hukiem zlecial z gałęzią na ziemię i mówi:
- Prorok jaki, cy co...?
Przekażmy sobie znak pokoju
Zanim spadnie pierwsza gwiazdka przekażmy sobie znak pokoju. Tak jak to będzie później na pasterce. Pogodziłem się z Gollobem, odświeżyłem koleżeństwo z Piotrkiem Szymańskim, a po aferze tłumikowej nawoływałem przecież, by odszedł on z żużla, taki byłem na niego wściekły. Teraz jego nowej trzyosobowej GKSŻ życzę jak najlepiej. Bo ja nie jestem mściwy i pamiętliwy. Pierwsza, gwałtowna złość zwykle szybko mi przechodzi. Z Wami Kibice żużla też chciałbym mieć sztamę. Doceniam, że wielu z Was bierze udział w akcjach charytatywnych i pomaga innym. Ja też, ale się nie chwalę, bo tu trzeba czynów, a nie słów. Jam nie Wasz wróg. Wszyscy jesteście mi tak samo bliscy. Najsurowiej oceniam fanów wrocławskich, których jest garstka, a podzielili się na dwa obozy. Mnie bliżej do stowarzyszenia "Spartanie", lecz wzywam całą tę brać do świątecznego pogodzenia się i zgodnego zapełniania sektora pod wieżą. Niech znów będzie jak kiedyś.
Musicie zrozumieć, że felieton to taka przerysowana i często złośliwa forma twórczości dziennikarskiej, zwłaszcza, jeśli ktoś sobie zasłuży na cięgi. Ale taki złośliwy gnom jestem tylko w felietonach i na tym polu na pewno się nie zmienię. Piszę to, co myślę i o tym co mnie boli. Prywatnie natomiast jestem brat łata, normalny kolo ze swoimi wieloma wadami i ledwie kilkoma cechami. Za gwiazdę nigdy nie robię, nie jestem łasy na sławę, choć na stadionie robicie sobie ze mną fotki jak z jakim niedźwiedziem na Krupówkach w Zakopanem. Sodówa, ani szajba jednak mi nie odbija. Jestem w życiu szczęśliwy, daleko mi jakichś frustracji. No cóż, Wy mnie w ogóle nie znacie prywatnie i zamiast polemizować merytorycznie z moimi felietonami, najczęściej nurzacie mnie w błocie, bawicie w stricte personalne, brutalne ataki na mnie. W imię czego? I na jakiej postawie? Ja nikogo nie krytykuję za to, że się jąka, jest garbaty, czy brzydki. Tylko za konkretne przewiny. A z Waszymi postami bywa różnie.
I o tym był ten mój dzisiejszy, wigilijny felieton - rzeka. Trochę żółci w nim wylałem. Przyznajcie jednak: W wigilię nawet Czekański mówi po ludzku, prawda?
Dobra, było minęło. Jeszcze raz Wesołych Świąt dla Was Wszystkich. Trzymajcie się i na koniec wzruszający kawałek "Czerwonych Gitar" specjalnie na okoliczność i dla Was:
Jest taki dzień, bardzo ciepły choć grudniowy;
dzień, zwykły dzień, w którym gasną wszelkie spory.
Jest taki dzień, w którym radość wita wszystkich,
dzień, który już każdy z nas zna od kołyski.
Niebo - ziemi, niebu - ziemia,
wszyscy - wszystkim ślą życzenia,
drzewa - ptakom, ptaki - drzewom,
tchnienie wiatru - płatkom śniegu.
Jest taki dzień tylko jeden raz do roku.
Dzień, zwykły dzień, który liczy się od zmroku.
Jest taki dzień, gdy jesteśmy wszyscy razem.
Dzień, piękny dzień dziś nam rok go składa w darze.
Niebo - ziemi, niebu - ziemia,
wszyscy - wszystkim ślą życzenia,
a gdy wszyscy usną wreszcie,
noc igliwia zapach niesie.
Bartek Czekański
PS Dla ubawu, jak już poświętujecie to obejrzyjcie sobie ten filmik na:
To tym , jak dziennikarz sportowy ze swym kumplem adwokatem wybierają się, by napisać relację z wyścigów motocyklowych (ale to, he, he, nie o mnie, acz czasem też potrafię dać niezłego czadu). Tytuł oryginalny: "Strach i obrzydzenie", a u nas "Las Vegas Parano". Mówię Wam, praca dziennikarza sportowego bywa niezwykła. To tylko taki żart. (Bartek)